Zapomnieliśmy, jak się to robi
Przez nieco ponad tydzień od wybuchu afery wokół grantu Muzyka prawie wszyscy publicyści muzyczni i krytycy zdążyli się zameldować ze wsparciem dla poszkodowanych imprez, rzucając przy tym przeróżne pomysły racjonalizatorskie. Odezwało się nawet ministerstwo – z ofertą naprawy sytuacji, przyznając się do błędu w doborze ekspertów, zarazem drugą ręką posypując ranę solą i przedstawiając jeszcze listę wysokobudżetowych dotacji. Dobrą informację znalazł dla niej jeden z podmiotów poprzednio nieobdarowanych w ramach omijania nieakademickich przestrzeni muzycznych, czyli Unsound, który otrzyma pieniądze na promocję polskiej kultury za granicą na edycję nowojorską. Pytanie „jak sprawić, żeby twórcy z różnych porządków, nurtów i gatunków mieli równy dostęp do publicznego wsparcia” pozostaje otwarte. Z drugiej strony – słuchając wczoraj pewnej płyty, uświadomiłem sobie, że przykład takiego działania od dawna leży na stole. Na rynku wydawniczym leżał od końca stycznia br., czyli na długo zanim afera wybuchła. A znany był o wiele dłużej – od kilkudziesięciu lat. Tylko przez ostatnie dekady (poza wtajemniczonymi szperacz(k)ami rzecz jasna) kompletnie o nim zapomnieliśmy.
Przykładem tym jest dorobek Wytwórni Filmów Oświatowych, która w ubiegłym roku na różnych festiwalach świętowała swoje 75-lecie, a swoje archiwa filmowe (łącznie ponad 5000 tytułów) udostępnia stopniowo za darmo w sieci. Dla WFO pracowało wielu znanych reżyserów i innych artystów. Oczywiście przekaz bywał propagandowy i – tu mały disclaimer – nie chcę, żeby to, co napiszę, interpretować jako tęsknotę za PRL. Pamiętam ten ustrój, przynajmniej w jego schyłkowej odmianie, i zdecydowanie nie polecam restauracji. Natomiast wykorzystywanie pracy artystów do przedsięwzięć tworzonych z centralnego budżetu bywało ciekawe i w wypadku takich instytucji jak WFO nie różniło się drastycznie od tego, co robiono w mediach publicznych zachodniej Europy. Ważne było zejście w dół drabiny urzędowej z zamówieniami, wykorzystywanie zwykłej i naturalnej sieci pokoleniowych kontaktów artystycznych, kuratorska opieka nad poszczególnymi działaniami. Nierzadko bardziej niż dotacje wysokobudżetowe ze ślepego ekspercko centralnego budżetu (czy podatnego na decyzje motywowane układami osobowymi budżetu samorządowego) przydają się stałe działania niskobudżetowe, wplatające ambitną twórczość w zwykły plan dnia w wydatkowaniu funduszy publicznych. Dowodem tego jest album The Best of WFO. 1957-85, który opublikowała dwa miesiące temu (prywatna) oficyna GAD Records.
Kogo my tu mamy? Bardziej chyba: kogo tu nie ma! Brak na pewno kompozytorek, marginalizowanie kobiet w świecie ówczesnej muzyki jest faktem bardzo widocznym i po latach opisywanym. Za to jeśli chodzi o gatunki muzyczne, rządzi tym zestawem wspaniała różnorodność. Wielkie postaci muzyki XX wieku (Krzysztof Penderecki, Bogusław Schaeffer) spotykają twórców odkrywanych po latach, należących do sfery muzyki eksperymentalnej (Bohdan Mazurek, Eugeniusz Rudnik), nie brakuje liderów polskiej sceny jazzowej (Zbigniew Namysłowski w świetnej Fabryce bez dachu, Jan Ptaszyn-Wróblewski w żartobliwym Kanonie), są inne istotne postaci polskiej muzyki ilustracyjnej przypominane na albumach GAD Records (Waldemar Kazanecki, Henryk Kuźniak). Jest Komeda i jest Kilar. Są Matuszkiewicz z Milianem w duecie (Grotołazy). A obok – Józef Skrzek jako autor nagranej przez SBB, wyróżniającej się w zestawie eksperymentalnej Ołowicy. Choć fragment rockowy przynosi raczej Karlino (pamiętam ten film) Jana Fredy. Jest duch nowoczesności, dziś być może odkrywany – w oderwaniu od filmów – z pewnym zaskoczeniem, szczególnie przez tych, którzy mieli okazje oglądać te filmy w ramach zajęć szkolnych. Ten zestaw to prawdopodobnie jedna z krajowych kompilacji roku.
Oczywiście to, co dziś widzimy – i słyszymy – w takiej kompilacji (osobno i w całości wyszły już nakładem GAD-a Ołowica SBB oraz Kraksa Komedy), jest obrazem odbieranym przez pryzmat sentymentu, a przy tym pozbawionym opisu konfliktów, które niewątpliwie tworzeniu i zamawianiu tej muzyki towarzyszyły, oraz listy poszkodowanych czy odrzuconych. Chodzi mi jednak o samą ideę doboru, dokładnie taką samą, jaka powinna towarzyszyć dziś zamówieniom mediów publicznych i innych centralnych instytucji wykorzystujących muzykę użytkową: nie ma tu ograniczenia grona zamówień do akademików, nie ma też wrażenia, by wybitni twórcy zapraszani do współpracy traktowali to jako łatwą fuchę na boku. Widać różnorodność. Obraz tego, co słyszymy, jest dla tamtych czasów reprezentatywny w takim stopniu, jakiego życzyłbym ministerialnym grantom dystrybuowanym przez NIMiT. Wszystkiego nie da się oczywiście robić tą metodą co WFO, ale warto tego typu instytucje pielęgnować i kontrolować to, jaka jest jakość tego, nad czym aktualnie pracują. Obrazek polskiej sceny, jaki dostaniemy za sprawą działań urzędów rozdzielających dziś zamówienia i dotacje, prawdopodobnie zestarzeje się gorzej.
RÓŻNI WYKONAWCY The Best of WFO 1957-85. Film Music From WFO Vaults, GAD Records 2025
Odsłuch tutaj.
Poniżej zwiastun filmu Niewyraźny klekot ptaków WFO z 2024 r. z muzyką Teoniki Rożynek.