Śledząc to, co wszyscy, przegapiamy to, co naprawdę ciekawe
W ostatnich tygodniach sporo myślę o tym, jak szybko klikalność i emocje zabijają prasę. A właściwie dobijają, bo i tak ledwie unosimy się nad powierzchnią. Indywidualną ścieżką życiową dla wielu z nas – czasem jedyną, bo redakcje się zamykają – jest tworzenie osobistej marki. Tworzenie osobistej marki skazuje nas na konkurencję w mediach społecznościowych. Konkurencja w mediach społecznościowych każe obstawiać tematy dnia: zwykle te wywołujące największe emocje, co się łączy z największą kontrowersją. Tematyczny top nigdy nie był tak dobrze zbadany jak dziś – nigdy nie wiedzieliśmy tak dobrze, czego potrzebuje największa grupa ludzi. Dawanie im tego oznacza sprawną konkurencję z influencerami, w praktyce robiąc z nas takie same jednoosobowe słupy reklamowe napędzane hasztagami dnia i wypluwające mniej lub bardziej celne komentarze, które mocniej lub słabiej rozgrzewają emocje odbiorców. Nie bardzo widzę sposób na wyjście z tego błędnego koła, ale zawsze można sobie czegoś posłuchać. A ponieważ w wyborze tego, czego mamy słuchać, pomaga nam algorytm napędzany tym, co już popularne lub wcześniej przez nas wybierane, dostajemy więcej tego, co lubimy, i nie wychodzimy poza pewien kierat. Chyba że nagle przypadkowo pojawi się jakieś olśnienie – inny kierunek, zaburzenie rutyny. Weźmy Brazylię.
Poza tropicalistami dość rzadko tu pisywałem o scenie brazylijskiej. Ale na początku wakacji wspomniałem o albumie Ricardo Diasa Gomeza, a dwa miesiące wcześniej – o Domenico Lancellottim z zespołu Os Ritmistas. Oczywiście bez żadnych wyników w klikalności wpisów, za to ze sporą dozą satysfakcji własnej. I może to kwestia algorytmu, ale zamajaczył mi wtedy szalenie przebojowy – i właśnie kojarzący się z Tropicalią – singiel Lua Comanche formacji Bala Desejo. Płytę tego zespołu, w Brazylii już całkiem popularnego, znalazłem w polskiej dystrybucji (Plays), a ponieważ trzeba było czymś uzupełnić zamówienie, żeby koszty przesyłki lepiej się rozłożyły, domówiłem kompilację Hidden Waters. Z podtytułem: Dziwne i cudowne dźwięki Rio de Janeiro. To rzecz jeszcze z zeszłego roku, ale wydana po raz kolejny z nieco zmienionym programem – przegląd sceny największego miasta Brazylii, które – przez lata rządzone przez fundamentalistycznego burmistrza związanego z niesławnym prezydentem Bolsonaro – kryzys przekuwało (jak to już bywało w historii) w działalność artystyczną.
Za słodyczą i melodyjnością Lua Comache kryje się bardzo urozmaicony zestaw, który jednak spina kilka ważnych cech: rytmiczna złożoność i swoboda, a także łączenie zgrabnych melodii z dość melancholijnym nastrojem i nierzadko mocno eksperymentalnym brzmieniem (Thago Nassif, Negro Leo). W tej wersji brakuje utworu nieźle znanego w Polsce (za sprawą współpracy z Mitch & Mitch – Macio Moretti to stały ambasador nowej muzyki brazylijskiej w naszym kraju) Kassina. Jest za to Jonas Sa, zwany u siebie Quincym Jonasem (bo zdolny producent), młodszy brat Pedro, członka zespołu akompaniującego przez lata Caetanowi Veloso. Podobnie jak Lancellotti, którego grupę Os Ritmistas także znajdziemy na składance. Pojawia się tu znany skądinąd z katalogu Far Out fantastyczny perkusista i puzonista Antonio Neves o gładszym, niemal smoothjazzowym, ale niezwykle eleganckim stylu. To takie rejony, w których można pomyśleć, że nowe Rio jest trochę jak nowe Los Angeles (podobne wrażenie robi Joana Queiroz, której muzyka mogłaby wyjść w Leaving Records).
Jest wreszcie – i wyróżnia się od razu w otwierającym całość Saudade – Ana Frango Elétrico. Superzdolna, młoda (25 lat) kompozytorka i poetka (edit: Ana deklaruje się jako osoba niebinarna), w której dyskografię na Spotify wsiąkłem natychmiast, wychodząc na chwilę z tej kolorowej playlisty Hidden Waters. Bo taka to nauczka – przegapiając dwójkę czy trójkę wykonawców, za sprawą algorytmów możemy przeoczyć często całe zjawiska, całe sceny. Ale z drugiej strony motywacja i pocieszenie: o ile jedna fantastyczna płyta jest jak mieszkanie, w którym można się zadomowić na jakiś czas, to tego typu składanka wydaje się mapą całej dzielnicy, i to takiej, w której z każdego okna leci inna muzyka. Miejsce, po którym można się teraz przechadzać to tu, to tam, zagubić się w słuchaniu jednego z utworów, bo czym odnaleźć na nowo, wracając do innych (w końcu „najlepsze płyty to składanki”, hi hi). A przede wszystkim odkrywać nowe ścieżki, przeprogramować swój streamingowy algorytm i jeszcze nieźle się przy tym wszystkim bawić.
RÓŻNI WYKONAWCY Hidden Waters. Strange and Sublime Sounds of Rio de Janeiro, Mr Bongo 2022/2023