To jest wolność
Co jakiś czas wraca myśl, żeby – choćby w poniedziałek, po trzech dniach od piątkowych premier – podsumowywać nowości z całego tygodnia. Sugerują mi to również osoby, które Polifonię śledzą. Tymczasem nie ma nic trudniejszego i bardziej niewdzięcznego niż po przesłuchaniu kilku czy kilkunastu płyt, zwykle jednokrotnym, tworzyć od razu listę rankingową. W kilka osób pewnie dałoby radę, ale nie solo. I tak poniedziałek jak zwykle zacząłem od tej myśli, ale szybko ją porzuciłem, uznając, że po co słuchać pięciu czy sześciu płyt, skoro na jednej jest tyle materiału co na kilku. 72 minuty nowej muzyki Meshell Ndegeocello to więcej niż da się przesłuchać, zaszufladkować i opisać w weekend. A z całą pewnością jest to taki materiał, którym nie sposób się w ciągu jednego weekendu znudzić. Sama dyskografia Amerykanki to już dorobek, który przez lata wydawać się może imponujący, ale jednak osobny, a tu – bum, wychodzi taki album i daje człowiekowi do myślenia: w samym centrum muzycznego świata jest artystka, której od lat nie sposób zdefiniować – bo gra R&B, gra funk, gra gospel, jazz, nu jazz, hip-hop, reggae, blues, downtempo, pop, a nawet folk i rocka – poza banalnym stwierdzeniem, że tworzy po prostu muzykę.
Można pewnie przemknąć przez muzykę, nie znając Ndegeocello w ogóle. Nawet w latach 90., kiedy eksplodował nowy soul, można było się koncentrować na bardziej popularnym D’Angelo, w jazzie – trzymać się ortodoksyjnych frakcji, do których tworząca wówczas jako Me’Shell NdegéOcello (z czasem uprościła pisownię, ku wytchnieniu korektorów, choć postrachem radiowców pozostała) artystka nigdy nie należała. Ani jako basistka, ani jako wokalistka czy kompozytorka i autorka tekstów – szeroki wachlarz umiejętności (Ndegeocello gra też na innych instrumentach) też raczej wprawiał w konfuzję i dość skutecznie wymiatał z mainstreamu lubiącego prostą wizję talentu. Scena czarnej muzyki miała swojego Prince’a i swojego D’Angelo – autorka Bitter była więc ceniona, ale na centralną pozycję nie przeszła, w szczególności jako biseksualna czarna kobieta o queerowym wizerunku. Do pierwszej dziesiątki „Billboardu” weszła tylko w duecie z Johnem Mellencampem, piosenką popularną prawie 30 lat temu, której dziś słucha się prawdę mówiąc dość ciężko. Za to reszta dorobku MN nieźle zniosła próbę czasu.
Nowy album The Omni Chord ma bardzo otwarty charakter, który potwierdza pozycję Meshell jako łączniczki – artystki inspirującej się kreatywnością jazzu, ale ubierającą go w formy piosenkowe, bardziej zamknięte, no i przede wszystkim instrumentalno-wokalne. Ponadto – utwory wprost przetwarzające osobiste emocje – króciutkiego Call the Tune z powtarzającą się frazą Everything is under control można uznać za swego rodzaju mantrę uspokajającą własne skołatane nerwy. Szczególnie gdy dorzucimy osobisty kontekst – utratę w ciągu ostatnich kilku lat ojca i matki. Ta ostatnia cierpiała na demencję i zmarła w 2021 r. Może to te przeżycia decydują o tym, jak bardzo empatyczna wydaje się muzyka zawarta na tej płycie. Eklektyczne formy płyną w gładkiej produkcji, trudno się to wyłącza.
Stylistycznie rzecz przynosi pełną różnorodność – od funku i rapu w Clear Water, po uwspółcześniające kosmiczną estetykę Sun Ra Virgo. I od fantastycznego jam session z Jeffem Parkerem w błyskotliwym i dostojnym ASR, po końcowe fragmenty albumu z wokalnym zespołem The Hawt Plates kojarzące się z Ladysmith Black Mombazo. I kapitalne, być może najmocniejsze na płycie w kategorii „hitów” The 5th Dimension oraz chwytający za drugim czy trzecim odsłuchem Gatsby z Joan As Police Woman. Wielokrotnie wraca tu myśl, że z całą pewnością jest to muzyka w afroamerykańskiej tradycji, ale czy to jazz, czy R&B – to już kwestia wtórna. Rzecz jest jak w haśle Art Ensemble of Chicago: Great black music: Ancient to the future. Bo też nie jest to album, który przesadnie się do słuchacza zaleca.
The Omni Chord to bardzo krzepiący i rzadki przykład wydanej w zwykłym, koncernowym obiegu płyty, która niespecjalnie ogląda się na cokolwiek i kogokolwiek. Ndegeocello zrealizowała ten album po swojemu, ale też z rozmachem i najwyraźniej (biorąc pod uwagę choćby liczbę producentów) dużym budżetem. A przy tym z olbrzymim udziałem fantastycznych gości. Już wspominałem o Jeffie Parkerze, wypadałoby dodać Brandee Younger i Joela Rossa (jego partie wibrafonu jak zwykle kradną uwagę) i saksofonistę Josha Johnsona (współpracownik Parkera z fenomenalnego składu ETA IVtet), który pomagał też w produkcji. Ale dla Ndegeocello gościnny udział – czy jej u innych, czy innych u niej – to oczywistość od lat. W tym sensie od dawna już była w centrum, tylko nie z każdej strony było to widać i słychać.
MESHELL NDEGEOCELLO The Omni Chord, Blue Note 2023
Komentarze
Bardzo dobry album. Dodam od siebie nowego Donny´ego McCaslina z jego albumu ,,I want more”. Saksofonista McCaslin zasłynął na ostatnim albumie Bowiego ,,Black star” , od którego stał się znany szerszej publiczności. To dynamiczna, zagrana z impetem oraz rockowym groovem muzyka zahaczająca o kraut, electronikę, dub, oraz future jazz …
https://www.youtube.com/watch?v=0cX55I9tLK8&list=OLAK5uy_nVaqr3sqK0yTqsEYmD1fNRMhRfX3RGezU&index=1
wolność wielkość nienatarczywość inność
a „they’re calling me” rymuje się równie nienatarczywie (zostając w głowie) z
„a love supreme”