Lekkie ciężko lub ciężkie lekko
Ktokolwiek interesował się grą na jakimś instrumencie w erze YouTube’a, zna pewnie format filmów, które prezentują ten sam utwór albo tę ten sam typ muzyki grany na kolejnych poziomach trudności. Wielbicielom Seijiego Igusy czy Vinheteiro raczej nie trzeba tego fenomenu tłumaczyć, reszcie powinna wystarczyć informacja, że wszystko można uprościć lub skomplikować. Przy czym sztuka polega na tym, żeby skomplikować bez wrażenia, że ktoś się nad tym strasznie nagimnastykował. Lekko grać trudną w teorii muzykę – albo odwrotnie. Coś jakby dodatkowa gałka we wzmacniaczu, która zagęszcza strukturę utworu i zwiększa częstotliwość zmian akordowych. No więc duża część najnowszej, drugiej autorskiej płyty Genevieve Artadi brzmi jak Stereolab w ustawieniu 10/10 na tej gałce. To takie oszukane easy listening albo odwrotnie: misterne fusion doprowadzone do pewnego stopnia piosenkowej klarowności. Co najmniej utwór tytułowy tej nowej płyty Artadi – Forever Forever – wydaje się właśnie czymś takim.
Jedna z moich teorii dotyczących rocka progresywnego polega na tym, że ostatecznie wyczerpali jego formułę muzycy z tzw. sceny Canterbury, którzy podeszli do grania rocka z pełnym jazzowym warsztatem i zaczęli omijać poszczególne elementy skomplikowanych aranżacji z zaskakująco dużym zapasem. A ponieważ miewali piosenkowe ambicje, to gdzieś w tych okolicach też można szukać punktów odniesienia dla piosenek Artadi (choćby From Avalanches), podobnie zresztą jak dla nieco mniej skomplikowanych, ale należących do tego samego świata utworów Thundercata. Druga z moich drobnych teorii mówi z kolei o tym, że jest to dość uniwersalne miejsce spotkania różnych estetyk muzyki popularnej.
O urodzonej w Kalifornii autorce tego albumu pisałem już przed trzema laty. Album Dizzy Strange Summer nie był jednak aż tak interesujący na poziomie samych kompozycji jak ten nowy. Owszem, ciągle czuje się pewien związek muzyki Genevieve Artadi z nagraniami Louisa Cole’a, z którym działa w duecie Knower. Choćby w najnowszym singlu Plate. Ale magia muzyki Artadi polega na tym, że choćby rozkodowywanie tej gęstej struktury akordowej trochę trwało, są tu poutykane utwory wręcz kapitalne. Choćby ballada Change Stays. To trochę analogia do Let It Happen z ostatniego albumu Cole’a, tyle że delikatniej zaaranżowana (choć być może – jak duża część materiału – została napisana na big band, taki był pierwotny pomysł) i jeszcze głębiej ukryta, bo nieeksponowana na singlu. Owszem, Cole jest i na tej płycie, pojawia się tu też rewelacyjny Sam Wilkes czy Pedro Martins, brazylijski zwycięzca Montreux Guitar Competition. Środowisko trzyma się razem, niemniej jednak – co to by była za wspólna, duetowa płyta, gdyby była.
GENEVIEVE ARTADI Forever Forever, Brainfeeder 2023