I kto ma bangera?

Wśród wielu powodów, dla których krytyka muzyczna jest dziś trochę mniej potrzebna, można znaleźć wzajemne wsparcie artystów. Mówiłem o tym wczoraj podczas Konferencji Muzyka – Media – Marketing w łódzkiej Akademii Muzycznej. Dwudniowa impreza (dziś się kończy) skoncentrowana jest w tym roku w ogóle wokół roli krytyka i dziennikarza, a ja miałem przyjemność dorzucić kilka słów pomiędzy wystąpieniami Moniki Pasiecznik, Szymona Nożyńskiego, Małgorzaty Sierszeńskiej-Leraczyk czy Piotra Miki. Kadr, od którego dziś zaczynam – a który zwiastuje jedną z mocniejszych jak na razie premier w tym roku – wykorzystałem w prezentacji: oto duet Sleaford Mods, autorzy wydanej niedawno płyty UK Grim (o której nie pisałem osobno, ale też w charakterystycznym stylu formacji niewiele się zmieniło), obwołał nowy album dublińczyków z Lankum arcydziełem. Na to profil twitterowy irlandzkiego zespołu odpowiedział im nieco mniej wyszukanym komplementem: fucking banger. Ta kurtuazyjna wymiana była może trochę niespodziewana, ze względu na dystans stylistyczny między kapelami. Ale tylko trochę, bo zespoły mają tego samego wydawcę. Każdy z nich chciał się też wyraźnie odnaleźć w świecie tego drugiego. Prawda jest jednak taka, że i masterpiece, i banger to określenia lepiej pasujące do ukazującego się w najbliższy piątek albumu False Lankum. To drugie słowo – jeśli przyjąć, że przy bangerze można z emocji pomachać głową – uwiarygodnił znany od dwóch miesięcy (miał wtedy ważne miejsce na taśmie tygodnia) singlowy Go Dig My Grave, który brzmi niczym grobowe jam session The Dirty Three z The Velvet Underground i Swans. Utwór niesamowity, choć tempo machania głową niezbyt wysokie, a grobowy banger jest po prostu nową wersją folkowego klasyka (poniżej także punkt wyjścia).  

Sam potrzebuję mocnego akcentu, żeby przekroczyć swój wysoko ustawiony próg niechęci do celtyckiego folkloru i jeszcze muzycznych opowieści o morzu (słowo na „sz” nie przechodzi mi przez gardło). A echa jednego i drugiego tu znajdziemy. Tyle że spoglądanie na muzykę Lankum tylko przez pryzmat tradycji folkowej to – jak się szybko można upewnić, słuchając albumu w całości – gest niesprawiedliwy. Rzecz nie w tym, że grają np. Master Crowley’s, utwór wykonywany u nas przez Carrantuohill, tylko o to, w jakich brzmieniach go zatapiają. A prawdziwa wielkość zespołu Iana Lyncha kryje się tam, gdzie kończą się efektowne crescenda i znika intensywna ściana dźwięku. Po wejściowym (w tym wypadku zabieg zrozumiały) Dig Your Grave mamy więc pełne delikatności Clear Away in the Morning, wydobywające to, co najlepsze w brytyjskiej psychodelii. Dodaje delikatny folkowy dron i nieziemską wokalizę do atmosfery znanej już choćby z wczesnych nagrań Pink Floyd. Kluczem jest tu aranżacja: zespół wykorzystuje techniki smyczkowe w grze na banjo czy gitarach, sięga po fisharmonię i cymbały, widząc w nich nie tyle instrumentarium porządnego folkowca, co narzędzia do budowania dronów na modłę wczesnej minimal music – na całego słychać to w interludiach Fugue, które są spoiwem albumu i polem dla eksperymentalnych technik. Ale są to wszystko także swoiste dźwiękowe wytwornice dymu, które pozwalają okadzić, odrealnić całą formułę. Wprowadzić opowieść, a zarazem oddalić się od stereotypów. Ważnym elementem tego oddalania była przy tym improwizacja – fragmenty długich improwizowanych sesji są rozsiane po albumie i to również słychać.   

Bardzo podoba mi się skojarzenie Roba Younga, który w finałowym The Turn – jeszcze dłuższej i bardziej złożonej formie niż ten początkowy Dig Your Grave – usłyszał bliskość do sprzężeń wykorzystywanych w podobnych celach przez My Bloody Valentine. Zapewne nikt, kto usłyszy to skojarzenie, nie będzie już tak samo myślał o muzyce Kevina Shieldsa, który przecież swoją grupę założył też w Dublinie. Dla odbioru False Lankum paradoksalnie to powinowactwo nie ma fundamentalnego znaczenia. Powtarzane i przetwarzane ludowe motywy zawsze były wehikułem wyobraźni – najważniejsze było, by je przedstawić w sposób odpowiedni dla zmieniających się czasów i to się na płycie Lankum udaje genialnie. Tak jak czasem wychodziło w katalogu Real World, Kapeli Ze Wsi Warszawa czy wcześniej na scenie skandynawskiej. I jak wychodzi Richardowi Dawsonowi, którego tak cenię i z taką chęcią opisuję – utwór The New York Trader z False Lankum łatwo sobie wyobrazić w jego wersji.       

Muzyka to ostatnio w dużej mierze różne pomysły na przetrwanie pandemii. Dla Lankum sposobem było zamieszkanie na czas pracy nad albumem w dawnej dublińskiej wieży Martello, bliźniaczce (i to niedaleko położonej) tej, którą unieśmiertelnił w Ulissesie James Joyce i w której znajduje się muzeum jego twórczości. I jeśli coś ten album mówi o folku, to że jest genialnym medium do przekazywania opowieści – i tę potoczystość opowiadania na całym False Lankum słychać znakomicie. Jeśli więc uznać, że na tym planie rzecz jest bardziej masterpiece, to rzeczywiście – arcydzieło może trochę przykryło bangera, ale dyskutowałbym tu tylko o proporcjach. Moim zdaniem sugeruje je sklejająca ze sobą dwie estetyki okładka płyty.   

LANKUM False Lankum, Rough Trade 2023