Kair krzyczy o uwagę

Próbowałem się zdystansować do tej płyty. Wciągnęła mnie od pierwszego odsłuchu jeszcze w zeszłym tygodniu, więc tłumaczyłem sobie, że bierze mnie tu połączenie pewnych dobrze rozegranych patentów: partie saksofonowe Petera Corsera na oddechu cyrkulacyjnym – bardzo jak u minimalistów (Glass) – do tego niemiecki wiolonczelista Karsten Hochapfel grający z kolei w stylu barokowym, a na dokładkę francuska supergwiazda trąbki Erik Truffaz. No i Abdullah Miniawy, wokalista, poeta, uczestnik slamów i Arabskiej Wiosny – przybysz z Kairu. Le Cri du Caire – trochę spektakl poetycki, ale jednak pełnokrwisty wielonarodowy zespół muzyczny – ma historię sięgającą roku 2013. Najpóźniej dołączył Truffaz, a płyta, nagrana w Abbaye de Noirlac, opactwie w centralnej części Francji, ukazuje się dopiero teraz. I – jak się można spodziewać z opisu – niesie na swój sposób, trochę wzniosły, trochę żałobny, mocno refleksyjny, ducha egipskiej rewolucji, na Zachodzie szeroko opisanej i chyba równie szeroko już zapomnianej. A poza mediami społecznościowymi, przez pryzmat których ją wówczas relacjonowano, była też całkiem ponadczasowa muzyka.  

Przed wydaniem albumu zespół koncertował z tym materiałem przez pięć lat, grając kilkadziesiąt razy i wywołując duże emocje. Jeśli więc czegoś się bałem, to tego, że od pierwszego kontaktu z utworem Pearls for Orphans (był na jednej z playlist) kieruje mną sentymentalizm zaprawiony jeszcze egzotyką. Mieszanka, dzięki której łatwiej przełknąć niejeden materiał z pogranicza kiczu. Tyle że słuchałem po raz kolejny i nie przestałem tego przeżywać. Szczególnie w kilku najbardziej poruszających fragmentach: połączenie zupełnie nietutejszych technik wokalnych – które zachodni wokaliści chcieliby wydobywać raczej z pomocą auto-tune’a – oraz tej dość tradycyjnie ogrywanej melancholii muzyki Pierwszego Świata robi wrażenie cały czas. 

Tymczasem muzycy nie przestają umierać – i na koniec odszedł muzyk z mojego najbliższego otoczenia, z rodziny. Niewiele starszy ode mnie, fantastyczny człowiek pełen życia i gotowych na każdą okazję opowieści ze szwajcarskich gór (gdzie spędził sporo czasu) pianista, który robił w życiu pewnie wszystko, co musi robić pianista, żeby utrzymać się na powierzchni, jeśli nie gra stale Chopina na wielkich scenach. Pracował w operze, pracował w telewizji, bywał akompaniatorem, bywał producentem, a nawet wokalistą. Zostawił dwóch synów, żonę, pewnie sporo niezałatwionych spraw i niezrealizowanych planów, a odchodząc zupełnie nagle, z dnia na dzień, wywołał szok wśród przyjaciół i znajomych. I słucham płyty Le Cri du Caire w kółko od wczoraj, wszelkie obawy o jakiekolwiek granie na emocjach prysły. Emocje własne pozwoliły mi to czytać wprost – nie ma egzotyki, to jest, mimo bariery językowej, niebywale komunikatywna i uniwersalna muzyka, która pozwala się wykrzyczeć, choćby po cichu. I krzyczy przy tym o szerszą uwagę.         

LE CRI DU CAIRE Le Cri du Caire, Les Disques du Festival Permanent 2023