Jeff Beck: wirtuoz XX wieku

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Jest w Powiększeniu Antonioniego scena kręcona na koncercie grupy Yardbirds – z Jimmym Page’em i Jeffem Beckiem na gitarach. Ten drugi odgrywa atak furii na scenie – kiedy psuje się wzmacniacz, roztrzaskuje o niego gitarę, resztki rzuca na ziemię, rozwala nogą, a to, co zostało, rzuca w publiczność. Propozycja padła z ust zainteresowanego kulturą niszczenia gitar reżysera. Daj spokój, to Les Paul z 1954 roku. Chcesz, żebym go roztrzaskał? – odparował na nią Beck. Na to Antonioni: – Płacimy za wszystko. A Beck: Ta gitara jest nie do zastąpienia. Dostał więc cały zestaw tańszych gitar Hofnera, do wyboru do koloru, a obok – jak wspominał – krążył przedstawiciel handlowy tej firmy, któremu to wszystko sprawiało wielki ubaw. Inaczej Beckowi – on po prostu nie traktował instrumentu jak zabawki. Dla jednych gitara elektryczna była jakąś modną fanaberią, on wiedział, że to jak ze skrzypcami kilka wieków wcześniej – tworzą historię, pewną kulturę grania. I jednym z ważniejszych animatorów tej kultury byli kolejny gitarzyści Yardbirds: Eric Clapton, a potem Beck i wreszcie zastępujący go Jimmy Page. Każdy z nich założył później inną formację budującą mu własną legendę (w wypadku Becka było to Jeff Beck Group), każdy z nich miał swój styl grania korzystający z gigantycznych możliwości artykulacyjnych i brzmieniowych, jakie dawała gitara elektryczna. Jeff Beck to pierwszy z tego grona, który tę karierę definitywnie zakończył. Zmarł właśnie w wieku 78 lat. 

Od obu kolegów odróżniała Becka większa wszechstronność: ani blues, ani rock nie stanowiły dla niego ograniczników. Gitarę znał od podszewki – dosłownie, bo pierwsze instrumenty budował sobie samemu. Genialnie radził sobie z technikami wibrata, kapitalnie modulował dźwięk, potrafił wykorzystać wszystkie dostępne narzędzia – efekty, wzmacniacze. Bez przesady – jego podłoga efektów nie była wielka, była w sam raz. I z bardzo klarownym, precyzyjnym efektem, a jego barwa i styl ewoluowały wraz ze zmieniającymi się epokami – ciągle brzmiał nowocześnie w latach 80. i 90. Był uczniem Hendrixa, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu – interesowało go przenoszenie pomysłów technicznych bez względu na nurty. Z założoną w 1967 r. Jeff Beck Group (do której ściągnął młodziutkiego Roda Stewarta i Ronniego Wooda), i nie tylko, potrafił grywać nowoczesne fusion, ścigając się z gitarzystami jazzowymi – jak na swoim flagowym albumie Blow by Blow, który warto sobie przy tej okazji przypomnieć. Z drugiej strony – w Beck’s Bolero już na samym początku działań z własną grupą wyprzedził hardrockowe pomysły kolegów (także tych z Led Zeppelin, to też warto sprawdzić). Słynny był z tego, że grywał dosłownie ze wszystkimi – od Buddy’ego Guya po Rogera Watersa. I u wszystkich: od Kate Bush po Luciano Pavarottiego i od Seala po Hansa Zimmera.

Z drugiej strony – nie miał serca do dłuższej współpracy z wokalistami, więc nie zostawił po sobie takiego zbioru hitowych piosenek jak koledzy z Yardbirds. Przypomnę dla porządku, że People Get Ready, z którym moje pokolenie kojarzy Becka automatycznie, to cover utworu skomponowanego przez Curtisa Mayfielda. Świetny i po autorsku podany, ale jednak cover. W ogóle w wypadku Becka wirtuozeria dość zdecydowanie przebijała dorobek kompozytorski. Co innego go interesowało – przed nieżyjącym już Van Halenem to Beck należał do gitarzystów, którzy byli wzorami dla… innych gitarzystów. Poradniki „grać jak Jeff Beck” wypełniały stale łamy czasopism dla muzyków.    

Gdzieś w środku Beck pozostał oczywiście dzieckiem epoki – tak samo jak jego poprzednik i jego następca z Yardbirds należał do pokolenia brytyjskich muzyków wychowanych na bluesie, rhythm’n’bluesie i rock and rollu. – Posłuchajcie rock’n’rolla z lat 50. – mówił kiedyś. – Nie grano wtedy miliona nut na sekundę, ale te nagrania brzmią jak wyryte w kamieniu. Gdyby przylecieli tu nagle kosmici i pytali, co to jest rock’n’roll, puściłbym im Hound Dog albo coś Chucka Berry’ego

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Wracając do filmu – już wtedy Beck z gitarą, czy to fenderem (częściej), czy gibsonem, prezentował się świetnie, wyglądał ciągle dość młodo, grał ze swoistą elegancją, świetna technika sprawiała, że wydawał się nie wkładać w to wielkiego wysiłku. Choć sam mówił, że to zajęcie bardzo wyczerpujące. W 2016 r. „Rolling Stone” pytał Jeffa Becka o to, czy ma kłopoty zdrowotne. – Jestem w pełni sił. Eric narzeka na problemy z nerwami, coś strasznego, jeśli miałoby to wpłynąć na jego grę. Ja kiedyś skręciłem nadgarstek, niosąc coś ciężkiego, miałem też operację kręgosłupa, ale jeśli regularnie odpocznę w pozycji horyzontalnej – nie mi nie jest. No ale ciężary ciągle podnoszę – śmiał się gitarzysta. Gitarę uważał zresztą za przedłużenie własnego ramienia – mówił, że ciągle próbuje znaleźć w jej brzmieniu coś nowego, i z reguły się udaje (choć finał kariery za sprawą współpracy z Johnnym Deppem miał taki sobie). Zmarł – jak podano – w wyniku zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Wydaje się, że na krótko przed tym, zanim zdążył wyeksploatować temat do reszty. 

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj