Ile razy należy przesłuchać płytę?

Ku mojemu zaskoczeniu – być może ominęła mnie jakaś inna dyskusja w mediach społecznościowych – dwukrotnie ostatnio pojawiły się w komentarzach pytania o to, ile razy zdążę posłuchać tych wszystkich płyt. I nie w formie zarzutu, że za mało, żeby o nich pisać, tylko raczej współczucia – bo czy ja, przytłoczony tym ogromem oferty biedaczek, mogę wskazać płyty przesłuchane w roku po 20 razy? Jak gdyby to właśnie miało być głównym celem melomana. W sumie sam kiedyś myślałem, że im więcej razy, tym lepiej. I owszem, powierzchowny kontakt z płytą (choćby odsłuch w sklepie) powodował czasem, że kupiłem coś, co później mi się nie podobało. Ale – paradoksalnie – podobnie bywało z wielokrotnymi odsłuchami. W pierwszych latach płyty CD, kiedy była upiornie droga i niedostępna, zdarzało mi się naprawdę słuchać jednej po 20 razy ciurkiem – i nie tyle sobie przy tym album obrzydzić, co wynudzić się nim i w konsekwencji… wymienić na inny. Były wśród tak wyeksploatowanych płyt tytuły, do których jeszcze później wracałem. Więc jeśli ktoś mnie pyta, ilu odsłuchów trzeba, żeby daną płytę dobrze poznać, odpowiadam, że różnie. A jeśli ktoś mnie pyta, czy odłożyłbym nowe rzeczy, żeby w kółko słuchać jakiegoś ulubionego albumu – czasem tak mi się wydaje, ale po zastanowieniu: jednak nie. Skończyłoby się to źle. Przyjemność ze słuchania czegoś dobrze znanego i przyjemność z odkrywania czegoś nowego to są dwie zupełnie niezależne od siebie przyjemności. Dobrym (bo nowym!) przykładem jest… 

…album, który zgubiłem w ubiegłym roku i nadrobiłem już pod koniec grudnia. Czyli Nachthorn belgijskiego producenta i kompozytora Maxime’a Denuca. Pomysł łatwo opowiedzieć w dość zwięzłej formule: autor podłączył kontroler MIDI do organów piszczałkowych kościoła św. Antoniego w Düsseldorfie i przerobił je na syntezator reprodukujący motywy w stylu techno. Niby wpisuje się to w szerszą tendencję eksperymentów z organami (Kali Malone, Ellen Arkbro, Sarah Davachi itd.), ale jednak w innym nurcie. Muzyka, która z tego wyszła, jest podniosła jak samo brzmienie, w kulturze obciążone wiekami tradycji. A zarazem – w pierwszym momencie – kompletnie zaskakująca, bo basowe rejestry organów to potężne tony, konkurencyjne wobec soundsystemów klubów techno. Z drugiej strony – jest dość surowa – wykorzystuje naturalny pogłos kościoła, choć Denuc wymyślił też formę delaya, opóźniając minimalnie wejścia poszczególnych rejestrów. Inżynieryjną pracę wykonał perfekcyjnie, a cały program płyty pokazuje też pewną ewolucję – od form bardzo silnie osadzonych w tradycji techno, z Agoraphobią na czele, po śmielej eksplorujące współbrzmienia piszczałek Ouverture i Function Music, kojarzące się już raczej z berlińską Chain Reaction albo amerykańskim minimalizmem, aż po wreszcie śliczne, impresjonistyczne arpeggia utworu Papillons. Brak jednak ewolucji w poszczególnych fragmentach. Brak – by się odwołać do formuły z tytułu klasycznej składanki – modulacji i transformacji, które robią z techno coś więcej niż tylko zestaw zapętlonych motywów.  

Denuc miał pomysł i świetnie go zrealizował. Pytanie tylko: czy dreszcz odkrycia takiej płyty i pierwszego przesłuchania da się przedłużyć. Mnie pierwsze utwory zaczęły przy drugim i trzecim podejściu nieco nużyć, a nawet denerwować. Nachthorn jest bardzo ciekawym albumem na raz, może dwa. Kupiłbym tę płytę natychmiast po odsłuchu w sklepie i zapomniał po kilku miesiącach, mając ją w domowej kolekcji. Chętniej bym pewnie wracał do poprzedniego wydawnictwa Denuca, półtoragodzinnej medytacji organowej nagranej w Tuluzie, czyli Solarium. Owszem, brak tu tego błysku inwencji i tej swoistej elegancji (jak z matematycznego równania) Nachthorn, trzeba by to zresztą zestawiać już otwarcie ze znakomitymi utworami Kali Malone, ale za to jest w tym jakaś tajemnica. Właściwie trudno znaleźć kogoś, kto w ostatnich miesiącach objaśnił swoją muzyką lepiej ten problem jedno- lub wielorazowości, w których drzemie podobny urok.     

Ile razy przesłuchana płyta? – gdy mnie ktoś tak spyta, to odpowiem mu w stylu solowego Kazika. 

MAXIME DENUC Nachthorn. For MIDI-Controlled Organ, Vlek 2022