Pop ma nowy silnik
Na rynku pop zwykle nie zaglądają na Polifonię. Gdyby zaglądali, kilka lat temu znaleźliby przecież wpis o październiku:
Nie chcesz, by twoja praca ugrzęzła w bezliku?
Przenigdy nie wydaj płyty w październiku
Nie chcesz, by twój album skończył na śmietniku?
Nigdy nie wydawaj płyty w październiku
(A jeśli myślisz, że te uwagi
Rymują się przez przypadek,
Sam sobie spróbuj, czy śmietnik
Zrymuje się z listopadem)
Oczywiście, nie trzeba wierszyka, żeby zdać sobie sprawę z tego, że Sanah wydana tydzień przed Dawidem Podsiadłą ma szanse być tematem mniej więcej przez tydzień. I że publikacja nowej płytki Brodki tydzień po Podsiadle to wyjątkowo duże ryzyko. Choć moralną zwyciężczynią tej trzytygodniówki pozostaje dla mnie właśnie Brodka i jej wychodzący jutro minialbum Sadza. Zależność jest tu mniej więcej taka, że jeśli Sanah zamyka lata szkolne, Dawid Podsiadło jeszcze tkwi w przebojowych dwudziestych, Brodka jest w trzydziestych. A jako słuchaczowi w późnych czterdziestych do tej perspektywy jest mi najbliżej.
Punktem wyjścia dla króciutkiej – siedem utworów, dwadzieścia kilka minut – nowej płyty Brodki nie są eksportowe albumu Clashes i Brut. Jest nim Granda, album sprzed 12 lat, który zawsze bardziej ceniłem niż kochałem. Ale który – by to zobiektywizować – mocno zmienił oblicze polskiej piosenki. Nie byłoby bez niego zapewne łowów na nowych producentów, ani Bartosza Dziedzica na listach bestsellerów, a co za tym idzie – stylistyki Podsiadły w kształcie, jaki znamy. Nie byłoby też kategorii „pop alternatywny” na Fryderykach (tego bym w sumie nie żałował) ani tak rozpowszechnionej w głównym nurcie ambicji, żeby zrobić coś autorskiego (której w sumie bym jednak żałował).
Sama Sadza, choć filigranowa, pełni dziś z grubsza tę samą rolę, co tamten album sprzed lat – nowego otwarcia. Brodka wraca tu do śpiewania po polsku – trochę zapewne z frustracji przerwaniem przez covid pracy z zagranicznymi artystami i tras koncertowych, a trochę z napędzanej również covidem ucieczki w pracę. Są zresztą bezpośrednie i raczej poważne niż lekkie (jak u Podsiadły w dwuznacznym i rozrywkowym Wirusie) nawiązania do pandemii – w Utracie słyszymy, że coś ją dopadło, doprowadziło do utraty danych, przeprogramowało i rama nie ta sama. A przede wszystkim – działa tu w duecie z producentem, który do piosenkowego nurtu trafić w końcu chyba musiał, czyli 1988. Z różnych powodów – Brodka od lat orbituje bliżej i bliżej środowiska hiphopowego, ma w nim coraz więcej znajomych, do tego rocznik ten sam – autorka Sadzy była właściwą klientką. Tyle że zamiast zamówić bity, sama zaproponowała najpierw teksty i wstępne szkice utworów, a to nie jest kolejność typowa. Praca odbywała się w dialogu, a kompromisy działały chyba raczej na plus niż na minus, bo rzeczywiście – koncepcja całości stoi w pół kroku pomiędzy hip hopem a jednak piosenką, z obu konwencji biorąc to, co najlepsze. Słychać to w singlowej Sadzy (z melodeklamacją Brodki), a jeszcze lepiej – w świetnej Monice, która z kolei sygnalizuje bardzo osobiste otwarcie i wątek tęsknoty za brakiem kontroli w życiu. Wątek dużo poważniej – mam wrażenie – rozumiany niż inne opowieści o kulisach sławy, koncentrujące się zwykle na znudzeniu wchodzącymi do łóżka fankami i nadmiarem pieniędzy (raperzy) lub problemach z hejterami i stalkerami (Podsiadło, po części Peszek itd.).
Muzycznie ten mariaż piosenki z hip hopem nie oznacza rapowania, choć subtelnie użyty autotune się tu pojawia (jest też featuring Zdechłego Osy: Zbiłem szkło, chcę zobaczyć, jak wyglądam, kiedy płaczę – sam dłuższą chwilę zastanawiałem się, za co płaci – i czy nie za to rozbite szkło). Stylistyka Jankowiaka przesuwa to bardzo celnie nieco w stronę lat 90., więc jedna z linijek bardzo ładnego skądinąd (obok Moniki i Utraty mój top 3) utworu Wpław – Lubił Massive Attack, King Krule’a i Duster – niesie pojedynczą podpowiedź i ziarno skojarzenia z dobrze wykorzystanym klimatem hip hopu, nieco mroczniejszym, „tripowym”. Swoją drogą: chciałbym usłyszeć utwór Blant Podsiadły z bitem 1988.
Sadza nie jest przy tym płytą retro. Brodka pokazuje, że z nowoczesnym popem jest trochę jak z grami wideo: czasem jedna przypomina drugą, bo dzielą ten sam programistyczny silnik. A jakąś rewolucję wprowadza zmiana tego silnika, wiążąca się też ze zwiększonym ryzykiem. Tutaj to ryzyko słychać, słychać potrzebę wyjścia na moment ze strefy komfortu. Wielkiego znoju na tej udanej płycie – chyba najlepszej w dorobku Brodki – nie słychać. Ale o tym, że aby coś zrobić inaczej, uzyskać naprawdę robiący wrażenie efekt, zmienić silnik, trzeba się napracować i może jeszcze trochę pobrudzić – o tym też w pewnym sensie jest Sadza.
BRODKA Sadza, Kayax 2022