Nerwowa Polska
To nie jest określenie ruchu protestów przeciwko partii rządzącej czy miłośnikom chilloutu. Nie jest to również nazwa klubu kierowców siedzących na tylnym zderzaku na autostradzie. Ani ruch społeczny mobbingujących swoich pracowników szefów i szefowych. Jest to już prędzej ruch artystów nieopenerowych, zagubionych pomiędzy Podsiadłą w namiocie a Taco na dużej scenie. I uwięzionych pomiędzy tym, co mało klikalne, a tym, co wprawia w zakłopotanie recenzentów. Ani na Męskie Granie, ani na występ na plaży. Za nerwowe na wakacje (też był taki zespół). Zbyt neurotyczne, za mało gładkie (choć z pięknymi okładkami – panowanie nad estetyką to ich cecha wspólna), zbyt ponure, cięższe niż powietrze przed burzą, a na dodatek może się przy tym źle prowadzić pojazdy. A jednak nie mogło ich zabraknąć na Polifonii. Pięć albumów, które warto, a może nawet trzeba poznać, ale tym razem tylko z Polski.
DUCH Y, Pointless Geometry 2022
Bezbeatowe, jednostajne, zapętlone motywy pozwalałyby sklasyfikować Łukasza Jastrubczaka do szuflady bliskiej muzyce Piotra Kurka. I podobnie jak u tamtego artysty mamy tu często do czynienia z nieprzeładowanymi elektronicznymi etiudami, dość marzycielskimi. Tyle że dość różnorodna paleta dźwiękowa albumu Y odnosi nas też parokrotnie wprost do lat 80., z brzmieniami kojarzącymi się z wykorzystywanym wtedy masowo Rolandem Jupiterem, ale też skromniejszym Korgiem Poly 800. Co w sumie nie dziwi – autor, dziś pracownik Wydziału Sztuki Mediów szczecińskiej ASP, ma na koncie współpracę z zespołami Boring Drug i ŁST. Te barwy nieźle się komponowały w różnych zespołowych kontekstach. A po odnalezieniu w sieci nagrania pierwszej z tych grup słyszę nawet na tej wydanej przez Pointless Geometry kasecie pewną kontynuację – przygotowywaną już samotnie. Dostajemy tu zresztą wybór z materiałów nagrywanych przez artystę samodzielnie przez wiele lat. Z pewnością wart zainteresowania – tym bardziej że to nie jest próba odtworzenia tego, co w muzyce syntezatorowej sprzed lat było najbardziej efektowne, tylko raczej odległe i przepuszczone przez osobisty filtr echa, powidoki epoki.
PRZEPYCH I inne zabawne rzeczy, Fonoradar 2022
Dynamicznie grany i świetnie nagrany album Przepychu jest w stanie wybudzić słuchacza z każdego nostalgicznego letargu. Wrocławskie trio – Ewa Głowacka, Jakub Majchrzak i Łukasz Plata – brzmi jak odświeżone brzmienie Rock In Opposition albo No Wave, czyli najbardziej bezkompromisowych scen lat 70. Od dysonansów i rwanych rytmów – a partie perkusji są tu absolutną (i bardzo solidną) bazą dla wszelkich ekstrawagancji – może nam się zakręcić w głowie jak na karuzeli. Ta nawet pojawia się w tekście Dron dron dron, utworu utrzymanego zresztą w klimacie upiornego wesołego miasteczka. Wrażenie niepokoju pogłębia kalejdoskop brzmieniowy – z gościnnym udziałem Szymona Szwarca, który pojawia się tu i za konsoletą, i jako gitarzysta, a także Piotra Łyszkiewicza (klarnet). Ale we Wrocławiu cierpią najwidoczniej na jakiś aranżacyjny niepokój twórczy i tamtejsze zespoły nawet bez gości brzmią, jak gdyby muzyków było więcej i jak gdyby ich obstawić baterią instrumentów. Tutaj to wrażenie gwarantuje sampler, wykorzystywany bardzo kreatywnie jak na czasy wszechobecności samplera. Mój ulubiony utwór Choroby to podróże ubogich (Diseases are journeys of the poor, v2) przynosi z kolei nawiązania do yassu. I w najogólniejszym sensie Przepych jest takim yass-punkowym zespołem nowej generacji. Choć utwór Suchy basen i płaszczka (Dry pool and stingray) zdaje się kończyć dokładnie w tym momencie, gdy zaczyna się opisywany nieco niżej album Zdroju. Więc jednak charakterystyka sceny.
QBA JANICKI Organic Synthetics, Superpang 2022
Nie nadążam ze śledzeniem płyt z włoskiej wytwórni Superpang, bo częstotliwość jest duża, a charakter brzmieniowy taki, że rodzina z domu wygania, sąsiedzi dzwonią na policję, a spółdzielnia wnosi o eksmisję. Nie inaczej jest w wypadku Qby Janickiego, który na Organic Synthetics nie tylko całkiem porzuca perkusję, ale wydaje się też tracić kontrolę na swoją muzyczną deską rozdzielczą także porzuca swoją charakterystyczną deskę do kreacji brzmień, mimo wszystko tworząc muzykę, która kojarzyć się może z jakimś organizmem żywym. Nie jest to łatwe słuchanie i zapewne Michał Kupicz, autor miksu i masteringu, stanie się bohaterem legend podobnych jak Bob Ludwig (o którym pisano, że jako jedyny musiał wysłuchać Metal Machine Music Lou Reeda w całości). Ale udało się Janickiemu fantastycznie wydeptać własną ścieżkę pomiędzy tym, co organiczne a tym, co syntetyczne. Organic Synthetics to trochę jak wycieczka wzdłuż pasa zieleni na autostradzie – niebezpieczna jak licho, niby teren zagospodarowany, ale przedziera się tu dzika przyroda, do tego całość raczej wyboista niż gładka, za to teoretycznie można by (do czasu pojawienia się służb drogowych) zachować dużą wolność i poruszać się w obu kierunkach.
WIKTOR STRIBOG / MCHY I POROSTY Loss & Los, New Sun 2022
Pewnie widzieliście nowy klip Masłowskiej. No więc Wiktor Stribog pisze muzykę, która zawiera de facto te same emocje, a może nawet podobne znaczenia do tych, które niesie ta piosenka Doroty, choć nie używa słów. Od hauntologicznego zatopienia w przeszłości, aż po opowieść o stracie, bo Loss jest opowieścią o bezimiennych bohaterach z bazy zwłok warszawskiej policji. Z założenia niepokojące, choć jednocześnie jakoś tam krzepiące – w końcu ktoś się nad nimi pochylił i spróbował w instrumentalnych małych formach odnieść się do tych, których nikt nie szukał. Muzyka, jak zwykle u Striboga melodyjna, ale zarazem na swój sposób zanonimizowana, wyraźnie inspirowana bibliotekami dźwiękowymi, brzmi jak kisiel z nostalgii, trochę niepokojąco – jak gdyby już po nagraniu ktoś ją dodatkowo rozciągał. Bartosz Zaskórski jako Mchy i Porosty dopisuje do tego swoją opowieść o stracie. Los to rzecz ładnie komponująca się z Loss w tej formule split. Więcej się tu dzieje w warstwie brzmieniowej – Zaskórski przenosi nas w stronę muzyki generowanej, nieco cięższej, do tego podobnie, jeśli nie bardziej, zwichrowanej w sferze rytmiki. No i też spoglądającej wstecz, tyle że bardziej w kierunku syntezatorowej nowej fali, jeśli dokonać rozbioru tego materiału na pojedyncze barwy, które na koniec stają się nie tyle nostalgiczne czy ponure, co po prostu dość przerażające. W tym skojarzonym duecie Stribog i Zaskórski są dla mnie tym, czym notki na Polifonii – próbą spięcia na poziomie narracji często zupełnie innych bytów artystycznych. A fakt, że album wydał label New Sun, przybudówka GAD Records, to dla mnie odkrycie sezonu: zarazem kompletnie zaskakujące, bo nie spodziewałem się tych nazwisk w tym katalogu, z drugiej – jakże logiczne, jeśli wciąć pod uwagę starą polską elektronikę masowo przypominaną przez wytwórnię-matkę.
ZDRÓJ Zdrój, Syf Records 2022
Jest takie określenie „grać z nerwem” i duet Zdrój (nie jest to bynajmniej reinkarnacja słynnego Zdroju Jana) tworzony przez Jakuba Zasadę (gitara) i Sebastiaana Janssena (perkusja) odpowiada na nie muzyką. 14 krótkich – ledwie dwa utwory trwają tu powyżej dwóch minut – utworów to ćwiczenia z synchronizacji w improwizacji. Bo są to formy tworzone na bieżąco, co robi zresztą niemałe wrażenie, a przy tym pełne wewnętrznej dyscypliny. Muzycy pracują tu na surowych pętlach, w których przesterowane gitary przypominają trochę brudne i gęste brzmienia współczesnych artystów afrykańskich. A cała reszta mieści się gdzieś w przedziale między zaciętym Can a niepiosenkowym Sonic Youth z wczesnego okresu. Rytmicznie to momentami (Tężyczka) pełna katatonia, za to od strony pomysłów na zapętlające się miniatury rzecz jest całkiem urozmaicona. I nie tak oszczędna, jak sugeruje skład. Przy czym Zdrój zdradza w muzyce przynależność do wrocławskiego środowiska salki CRK, do którego zalicza się także Przepych. A, no właśnie – przecież ta „nerwowa Polska” (biorąc jeszcze pod uwagę siostrzane zespoły Kurws i Ukryte Zalety Systemu) to właśnie oni.
Komentarze
W weekend w Lublinie festiwal Inne Brzmienia. Fajny program i mój ulubiony Godflesh. Panie Bartku jako, że jest Pan moim przewodnikiem po zakamarkach muzycznych, jestem ciekaw jakie jest Pana spojrzenie na ten zespół.
@StiBe –> Żałuję, że mnie nie będzie, ale urlop, od dawna zaplanowany. A co do Godflesh: kontakt z płytą „Streetcleaner” w wersji kasetowej (i pirackiej oczywiście) w swoim czasie to było jedno z moich mocniejszych doświadczeń z muzyką w ogóle. Później już nic go nie przebiło, jeśli chodzi o ten zespół. Kiedyś gdzieś nawet pisałem o „Streetcleanerze”. Prawdę mówiąc, to pierwszy raz chyba w fanzinie „Off” na początku lat 90. 🙂