Co warto, a co trzeba. Od różowych delfinów do nowej Tropicalii

Norma czasu przypadającego na odsłuch jednej płyty była tym razem niższa niż poziom koncertów na tegorocznym festiwalu w Opolu. A z kolei sam poziom albumów, które się w piątek ukazały, był wyższy niż weekendowe temperatury na zewnątrz. I wprawdzie lepiej klika się Catherine Bush, lat 63, oraz Paul McCartney, lat 80, ale – uwaga – ciągle się nagrywa nową muzykę. Robią to także, ku mojemu głębokiemu zdziwieniu, ludzie dużo młodsi. Choć, jak się dowiedziałem z piosenki nagrodzonej w tym roku w konkursie Premiery, W czystej wodzie na dnie miski żyją twarze naszych bliskich. Tylko zerknijcie poniżej, zanim pobiegniecie sprawdzić, co widać u was na dnie miski i kto te słowa zaśpiewał.    

ANTELOPER Pink Dolphins, International Anthem

To, co sprawia początkowo wrażenie pewnego bezładu i chaosu, szybko układa się w bardzo precyzyjną całość, w której elektroniczne brzmienia – po mocnej ekspozycji w utworze Inia – przestaje się zauważać. Skupia raczej uwagę pewne wrażenie muzyki totalnej, osiągane znacznie łatwiej niż np. na dopracowanych (i nierzadko fantastycznych) płytach analogicznego składu Chicago Underground Duo. Duet trębaczki Jaimie Branch i perkusisty Jasona Nazaryego to trochę inne pokolenie. Ich pięć nowych utworów – nagranych z udziałem Jeffa Parkera, ale też (gościnnie) Chada Taylora ze wspomnianego Chicago Underground – przynosi różnorodne odniesienia m.in. do starej psychodelii i krautrocka, a ostateczny szlif brzmieniowy zbliża ten album do estetyki eksperymentalnego rocka. Skipowanie nie ma sensu. A płyta wydaje się lepsza – i bez takiego dodatkowego mieszania – przy każdym kolejnym odsłuchu. Koniecznie. 

BURNT FRIEDMAN & JOAO PAIS FILIPE Automatic Music Vol​.​1 – Mechanics Of Waving, Nonplace

Niemiecki elektronik (niemłody już, ale też – mam wrażenie – stosunkowo niedoceniony) i portugalski mistrz perkusji (m.in. HHY & The Macumbas) w dalszym ciągu współpracy, której efekty znamy już z wydanego dwa lata temu Eurydike. Czyli w polirytmicznym transie, w którym wirtuozowskie pętle perkusji wspomagane są pulsującą elektroniką i bliskie w klimacie Davisowskiemu fusion. Przede wszystkim jednak słychać niespokojnego ducha Flangera i późniejszych działań Friedmana, którego utwory brzmią często tak, jak gdyby chciały się urwać do tańca, ale jednak ktoś je trzyma za pelerynę i nie pozwala odlecieć. Zdecydowanie warto, jak prawie każdą płytę Friedmana i Filipe z osobna.    

TIM BERNARDES Mil Coisas Invisíveis, Psychic Hotline 2022

Kto pokona barierę językową (trzeba na chwilę się wychylić z obszaru anglosaskiego) i da tej bez pośpiechu rozwijającej się płycie trochę czasu, usłyszy wokalistę, jakiego dawno nie było. Drugi album Tima Bernardesa (naprawdę Martim Bernardes Pereira, syn piosenkarza i saksofonisty Maurício Pereiry) przynosi wspaniale budowane, nastrojowe piosenki pełne emocji i dynamiki, z rewelacyjnymi aranżacjami orkiestrowymi. Muzyka dla wszystkich, ale wykonywana z undegroundowym luzem, jak to bywało przy hitach Tropicalii. Zresztą są związki. Bernardes ma już na koncie gościnne występy u Gal Costy. A ambicjami dorównuje Caetano Veloso. Nie chcę od razu obiecywać, że ta płyta zaprowadzi was w rejony tego ostatniego, ale zachęcam, żeby spróbować. Moim zdaniem niedaleko. Rejony tych co bardziej latynoskich nagrań Devendry Banharta (z którym współpracował) osiąga z pewnością, z łatwością i z zapasem. Dla miłośników takiej konwencji – wręcz trzeba.   

TIME WHARP Spiro World, Leaving

Miękkie utwory elektroniczne, nawiązania do minimalizmu (z bardzo czytelnymi jak w nawiązującym do Steve’a Reicha brawurowym Delay I), delikatne melodie budowane z wykorzystaniem egzotycznych brzmień perkusyjnych, snujące się leniwie mantry, tematy bliskie New Age, z odniesieniami do muzyki Alice Coltrane czy Beverly Glenna-Copelanda. Muzyka amerykańskiej kompozytorki Kaye Loggins z Atlanty to dziś amalgamat wpływów kojarzących się z łatwo przyswajalnym, ale też eleganckim i pozbawionym cienizny muzakiem. I z ważnymi rolami Jaspera Dutza (instrumenty dęte), Niny Keith (wiolonczela) oraz Willa Shore’a (marimba). Mieszanka trochę jeszcze nieokrzesana, ale dająca tyle nadziei na przyszłość, że nie jest trudno się w tym zakochać. A posłuchać można, a nawet warto.   

WILD UP Julius Eastman vol. 2: Joy Boy, New Amsterdam 

Dyscyplina jest świeża, ale dzięki prezentacjom na Sacrum Profanum, albumowi Unchained, a także niedawnemu Evil w serii New World Order należymy do krajów najbardziej wtajemniczonych w zakresie tego dość świeżego kultu. Czarnoskóry minimalista Julius Eastman nie żyje od 32 lat, ale większość z tego nieżycia przeszła mu w całkowitym zapomnieniu. Teraz okazuje się aktualny jak nigdy, a niezbyt długa lista utworów służy za punkt wyjścia nowych interpretacji. Nie inaczej jest z kalifornijskim kolektywem Wild Up – 30 osób tworzy kapitalne, choć naładowane pewnym chaosem, nowe wersje utworów Eastmana. Po pierwszej, świetnie przyjętej płycie Femenine proponują część drugą (drugą z siedmiu!). Zanim dojdziemy do wokalnego hitu Stay On It, usłyszymy choćby dwie części dronowego Buddha i jeszcze jeden efektowny utwór instrumentalno-wokalny Joy Boy. Jedną z licznych płyt prezentujących muzykę Eastmana trzeba poznać na pewno, można tę.