Żyjemy w roku 1986

W wyświetlanym właśnie sequelu Top Gun Kenny Loggins z dużą łatwością przyćmił Lady Gagę. A motyw syntezatorowy Harolda Faltermeyera – smyczkowe dopiski Hansa Zimmera. Sam film ma zresztą charakter imprezy odtwarzającej w dużej mierze realia z 1986 r. (kiedy wszedł do kin oryginał), włącznie ze strojami i muzealnym myśliwcem F-14A, który – to niewielki spoiler – pojawia się w pewnym momencie, by okazać swoją wyższość nad maszynami nowszego typu. Kto był (jak Cruise) popularny w latach 80., zawsze już będzie, a kto był dobrym pilotem wtedy (jak Maverick), na wieki pozostanie profesorem dla dzisiejszych pilotów. I co prawda w ryku silników gubią się niuanse, to nawet rzeczywistość – jak niestety obserwujemy – próbuje dziś najwyraźniej nadążyć za tą zimnowojenną. Podobnie z szeroko komentowanym Stranger Things 4 – serial Netflixa od początku jest pocztówkową rewizją lat 80., z pieczołowicie odtworzoną scenerią, strojami, galopadą posklejanych w scenariuszu motywów z filmów tamtych czasów, no i wreszcie ówczesną muzyką w tle. Włącznie z Running Up That Hill Kate Bush, którego dziś słucha znowu pół świata. Wprawdzie piosenka nigdy nie przestała być dobra, to jednak serial daje jej nową kampanię promocyjną i nową aktualność. No bo przecież akcja czwartego sezonu Stranger Things toczy się… w roku 1986. Płyta Kate Bush Hounds of Love ukazała się kilka miesięcy wcześniej. Ba, zdążył się rozpaść w locie prom Challenger, a do Układu Słonecznego – przylecieć kometa Halleya. Co – jak przypominają członkowie polskiego kwintetu EABS – zaowocowało wkrótce kolejną częścią słynnej serii powieściowej Arthura C. Clarke’a – 2061: Odyseja kosmiczna. Zatytułowanej tak od roku, gdy wróci do nas wspomniana kometa.          

EABS – niepublikujący płyt tak po prostu, bez koncepcji – też nazwali swój album 2061, ale podążyli zarazem za atmosferą roku 1986, odwiedzinami w Polsce Sun Ra (któremu poświęcili poprzedni album) i rzuconą przez tego muzyka myślą o końcu czasu, który już nadszedł. Sun Ra wyprzedził w ten sposób Fukuyamę (który kilka lat później pisał o końcu historii, co mu się dziś chętnie wypomina), tyle że proponując wizję bardziej złowieszczą – nie tyle uspokajającą, co raczej postapokaliptyczną. Clarke’a z Sun Ra łączyło częste spoglądanie w kosmos, w gwiazdy, na Układ Słoneczny: Saturna, Jowisza… EABS-ów z nimi oboma łączy wyobraźnia. Autorzy opublikowanego w piątek albumu 2061 odnaleźli w sentencji z Odysei kosmicznej dotyczącej Europy, księżyca Jowisza, jakąś przenośnię na czasy pandemii i odcięcia od Europy jako kontynentu.   

Opisuję tu w telegraficznym skrócie te wszystkie backgroundowe historie, co sugeruje, że 2061 to przede wszystkim jakiś wielki koncept, ale ostatecznie jest to najbardziej swobodna płyta EABS, najmocniej eksponująca solowe popisy członków zespołu. Z rolami głównymi, w których często wracają tu Olaf Węgier (coraz częściej sięgający po saksofon sopranowy – choćby w świetnym Dead Silence) i Jakub Kurek (jego partia trąbki decyduje o dramaturgii The Mystery of Monolith, obaj popisują się w mrocznym singlowym utworze Lucifer). Nagrana w kwietniu ubiegłego roku w klubie Jassmine, którego EABS stali się w praktyce pandemicznymi rezydentami, płyta ta przynosi także spełnienie marzeń, czyli spotkanie z Janem Ptaszynem Wróblewskim w finałowym A Farewell to Mother Earth, wnoszącym w swoim minutowym solo odrobinę liryzmu rodem nie tyle z roku 1986, co raczej z polskich jazzowych lat 60.  

Z drugiej strony nowa płyta to dość potężne tematy (wspomniany Lucifer, ale też Global Warning), bardzo finezyjne aranże, a przede wszystkim najbardziej otwarte od czasu Repetitions wejście w hip-hop. Tyle że w nowocześniejszej formule, eksponującej rozchwianą rytmikę inspirowaną pomysłami J Dilli. Jak gdyby producenta z Detroit chcieli połączyć z tak uwielbianą przez siebie estetyką Sun Ra. Ain’t No Mercy z pewnością będzie pewnym zaskoczeniem dla słuchaczy dwóch poprzednich albumów grupy. Niejedynym – estetyka instrumentalnego hiphopu wróci jeszcze w The Odyssey of Dr Heywood Floyd

Jeśli ktoś czekał na jakąś kolejną niespodziankę, dostanie ją i nie dostanie jednocześnie. Dostanie w sferze muzycznej, za sprawą tego luzu i bardzo swobodnego tym razem podejścia do koncepcji (da się na upartego czytać 2061 jako przedłużenie albumu z utworami Sun Ra, ale po co to robić?). Nie dostanie za to niespodzianki w sferze poziomu artystycznego – w dalszym ciągu nie udało się formacji EABS nagrać złej płyty, mimo wielu podjętych prób, mniej lub bardziej ryzykownych. Może się uda przed tytułowym rokiem 2061, ale na razie nic na to nie wskazuje. 

A co do roku 1986 – nic nie zmienia faktu, że coraz więcej dowodów na to, że może nie tyle zakończył naszą historię, co doprowadził do zastygnięcia pewnych motywów popkultury jako wiecznie modnych. Jest kolejna płyta do nagrania.  

EABS 2061, Astigmatic 2022