File under: przeoczone

Może po prostu to nie jest moment na taką muzykę? Bo pewnie gdyby nowa płyta For the Sake of Bethel Woods ukazała się kilkanaście lat temu, jako konkurencja dla świętujących sukcesy i szeroko wtedy recenzowanych Fleet Foxes, miałaby większe szanse na uwagę. W piątek nowy album – pierwszy od dziewięciu lat! – grupy z Teksasu przyjmowany był bez jakichś większych fanfar. Chociaż akurat w tej dziedzinie – pogranicza folku, rocka i psychodelii – nie było większej konkurencji. A do tego płytę poprzedzały niezłe single (Bethel Woods, Noble). Fanfar nie ma, płyta rozkręca się powoli, wymaga trochę czasu, ale posłuchać jej w całości zdecydowanie warto.  

Dziewięć lat to cała epoka – także dla mnie, bo żadna płyta Midlake nie doczekała się dotąd osobnej noty na Polifonii, a muzycy tej grupy największą ekspozycję mieli tu przy okazji swojej bliskiej i znaczącej współpracy z Johnem Grantem przy jego fantastycznym Queen of Denmark. Pojawił się tam również Jesse Chandler, wkrótce stały pianista i flecista Midlake, którego historia rodzinna stała się punktem wyjścia dla tej płyty. Na okładce pojawia się jego ojciec, na tym ujęciu 16-latek, na koncercie festiwalu Woodstock. Stąd Bethel Woods w tytule. Sam punkt wyjścia raczej smutny, bo ojciec Chandlera zmarł tragicznie w roku 2018, tyle że to on miał się przyśnić Chandlerowi i mobilizować go do wskrzeszenia zespołu.  

Tak, wiem, co sobie myślicie – ta historia obejmuje czynnik nadprzyrodzony, sentymentalizm i partie fletu. A także dość starannie wykształconych muzyków z pewną słabością do prog-rocka, którą słychać szczególnie w Feast of Carrion, upakowującym w 4 minutach i 40 sekundach tyle materiału, że byłoby tego na ośmiominutową suitę. Świetny utwór skądinąd, może nawet najlepszy na płycie. Szerokie myślenie o aranżacjach, z rozmachem godnym co najmniej starego Radiohead, jeśli nie w ogóle czasów art rocka, przynosi jeszcze Dawning, naftaliną pachnie The End. Do tego dobrymi punktami orientacyjnymi będą psychodeliczni Mercury Rev (z którymi zresztą grywał Chandler – w Meanwhile… słychać coś z atmosfery ich nagrań). Muzyka Midlake przynosi też – poza wymienionymi już Fleet Foxes – czytelne skojarzenia z Sufjanem Stevensem (Noble). Dużo na tym albumie energii i niezłego instrumentalnego grania, produkcja (John Congleton), też przyzwoita, podkreśla tę elegancką miękkość rodem z rockowych produkcji lat 70. (Electric Light Orchestra byli tu pewnym punktem odniesienia). Są nawet emocje towarzyszące dość osobistym tekstom – czasem przypominające te z albumu Granta. A jedyne, co można zarzucić muzykom Midlake, to fakt, że wpadają gdzieś zbyt głęboko w jakąś szczelinę międzygatunkową i nie są wystarczająco wyraziści. Idealny album do przeoczenia i odkrycia na nowo po jakimś czasie.    

MIDLAKE For the Sake of Bethel Woods, Bella Union 2022