Rosja macha czarną flagą

Dziś ten dzień, kiedy światowy przemysł fonograficzny – w postaci stowarzyszenia IFPI – dzieli się rocznymi wynikami. Polska nie bywała istotnym tematem tych dorocznych konferencji. Podobnie Ukraina. Za to Rosja owszem – najpierw jako czarny charakter, kiedy grożono jej palcem jako jednemu z ostatnich piratów, pozwalającemu miejscowemu vKontakte na nielegalny streaming muzyki. No bo wprawdzie streaming legalny oznacza dla artystów minimalnie większe od zerowych stawki, ale cóż – zlicza się w rocznych statystykach i przy odpowiedniej skali coś zarobić można. Ale już kilka lat później (ciągle zero tematów w związku z innymi krajami dawnego bloku) Rosja awansowała nagle z miejsca do roli tematu pozytywnego – chwaliły ją streamingowe giganty jako rynek niezwykle perspektywiczny. I chociaż ciągle poza światową pierwszą dziesiątką (więc za taką np. Holandią), bywała dopieszczana i doczekała się biznesowych case studies miejscowych upodobań, które szefowa Sony Music Russia opisywała w zeszłym roku tak: Rosjanie lubią słuchać muzyki rosyjskiej. Typuję, że dziś wracamy do opowieści sprzed ośmiu lat. Putin ogłosił bowiem niedawno nierespektowanie praw autorskich i licencji produktów z krajów, które objęły Rosję sankcjami – a to większa część kreatywnego świata. A niektórzy mówią nawet o ułatwieniach dla tych, którzy będą chcieli sobie ściągnąć zachodni film, grę czy muzykę. Potwierdzając niestety reputację kraju, który właściwie nie jest państwem, tylko wielką stacją gazową, jak to kiedyś opisał senator John McCain. Ale cóż, ironicznie rzecz ujmując – dla pełni powrotu do zimnowojennej przeszłości, który funduje nam dziś Rosja, renesans piractwa wydaje się nieodzowny.         

Warunki wpływają oczywiście na odbiór. Muzyki w szczególności. Pisałem o tym parokrotnie i dziś nie dziwię się, że na płytę A Journey… japońskiej (ale mieszkającej w Wielkiej Brytanii) artystki Hinako Omori patrzę trochę inaczej niż dziennikarka Pitchforka. Fakt, że normalnie pewnie słyszałbym w tej muzyce łączącej subtelny field recording, leniwe linie syntezatorów i mocno preparowane wokale jakiś rodzaj dźwiękowego hygge czy feng shui, akcentowałbym to obcowanie z przyrodą i spacer po lesie. Ale w tych czasach i w tych okolicach tego typu seria przelewających się swobodnie, starannie połączonych, kojących utworów kojarzy się raczej z ucieczką od rzeczywistości. I działa na mnie trochę uzależniająco – odkąd w piątek jeden z czytelników zwrócił mi na tę płytę uwagę, słucham jej codziennie po kilka razy w pętli. Mając świadomość, że działa trochę jak izolacja emocjonalna. Choć sprzedał mi ją w pierwszym odruchu utwór tytułowy – nieco może mniej marzycielski, jednak odbiegający od innych w tych syntezatorowych arpeggiach (wracają później w Yearning), ale dobrze określający bardzo ogólny kierunek: jesteśmy pomiędzy szeroką przestrzenią Kaitlyn Aurelii Smith a bliskim planem Felicii Atkinson. W części muzycznego świata mocno zdominowanej przez kobiety – coś jak ostatnio, i tu od razu wraca rzeczywistość, pomoc uchodźcom.      

HINAKO OMORI A Journey…, Houndstooth 2022    

Wynikami rynkowymi ogłoszonymi przez IFPI podzielę się po południu (konferencja rozpoczyna się o 13.00 naszego czasu), a jeśli będzie w nich coś świeżego – na pewno także w jutrzejszym wpisie.