Z listów na listę ulubionych

Czasem odpowiedź na pytanie, co to za nieznany artysta, kryje się w korespondencji. Tak było z Bionulorem, czyli Sebastianem Banaszczykiem, zmarłym w zeszłym tygodniu artystą, którego pierwsze listy do nas cytowaliśmy w ostatni czwartek w radiu z red. Hawrylukiem (o zmarłym wczoraj Zbigniewie Namysłowskim piszę tutaj). Pamiętam, że ujęła nas wtedy precyzja wizji – Bonulor pracował, składając muzykę z mikrosampli gotowego materiału różnych autorów, ale też wymyślał dla tego działania filozofię. I niezależnie od tego, czy materiałem wyjściowym był Debussy, czy Skriabin, proporcje samej muzyki i koncepcji wydawały się właściwe. Trochę o tym było w odręcznie pisanych, indywidualnych listach, jakie do tej pory często towarzyszą materiałom promo rozsyłanym do mediów. Każdy wydawca czy artysta działający na scenie niezależnej do lat 90. pamięta pewnie, jak dużą część pracy zajmowało pisanie listów do ludzi, którym się cokolwiek wysyła. Mam sporo takich listów z okresu pisemka „Off” i sam wtedy sporo takich listów wysłałem. Z niechęcią się ich pozbywam. Podobnie jak niechętnie wyrzucam stare maile. I kiedy Jakub Knera zwrócił mi uwagę na nowy album Wojciecha Rusina (o którym zresztą sam napisał w przeglądzie nowości dla serwisu The Quietus), zajrzałem do korespondencji – i znalazłem w niej link do nagranego 12 lat temu materiału stworzonego przez działającego w Wielkiej Brytanii Rusina pod szyldem Katapulto.       

Nie poznałem się wtedy na Katapulto na tyle, żeby coś napisać (a słyszałem jeszcze materiał, który przygotował wtedy dla dość profetycznej w swoim repertuarze kasetowej oficyny Sangoplasmo). Ale też była to muzyka dość odległa od tego, co Rusin robi pod własnym nazwiskiem ostatnio – i na opublikowanym trzy lata temu albumie The Funnel (Akashic Records), i na najnowszym, wydanym kilka dni temu Syphon (AD93) Tu koncepcja jest jasna i klarowna: zderzyć elementy muzyki dawnej z elementami muzyki konkretnej lub postindustrialnej, w zależności od tego, od której strony do tego podchodzimy. I dodać do tego inspiracje tekstami alchemików i gnostyków. Już poprzednio kontrastował lekko, w niepokojący sposób zmutowane renesansowe pieśni czy madrygały (Salvation) z nawiązującymi do idei muzyki konkretnej halucynacjami dźwiękowymi (Cyclops). Nierzadko powstawało coś pomiędzy jednym a drugim. 

Na Syphon transformacji jest mniej, forma wydaje się jeszcze czystsza, a dzięki temu nawet odważniejsza i bardziej fascynująca. Od Speculum Veritatis ze znakomitą Eden Girmą. W tym samym tygodniu, gdy w mainstreamie wychodzi choćby niezwykle emocjonalny, robiący spore wrażenie album Yeule z wokalami wykręconymi autotune’em do poziomu nieosiągalnego nawet w operze, Rusin, który transformował śpiew efektami na The Funnel, tutaj eksponuje piękną linię wokalną na kilka planach – w tym nagrywaną „sucho”, bardzo blisko – i wzbogaca ją o bardzo dyskretny akompaniament. Words Into Shapes śpiewane przez Emmy Broughton – kapitalna, uwodząca słuchacza prostym urokiem piosenka z tradycyjnym, kameralistycznym aranżem – przynosi słowa, w których rozszyfrować można fragmenty opowieści aborygeńskiego szamana cytowane m.in. w książce Mircei Eliadego. Końcowa partia smyczków ulega zupełnie niepostrzeżenie transformacji, podobnie jak subtelne są ingerencje w sielski obrazek dźwiękowe z nagrań terenowych w Swedenborg in the Forest, a partia klawesynu i wokal w The World in a Tiny Bottle w połowie utworu nagle wydają się roztapiać w długim wybrzmiewaniu jak gdyby ktoś odwrócił kierunek taśmy.  W fantastycznym Origins of Pleasure całe nagranie terenowe zmienia się w dziką elektroniczną symfonię, a proces zaczyna się od drobnej anomalii. Do tego jeszcze tu i ówdzie mamy te szeroko już opisywane, ważne, ale chyba nie najistotniejsze dla brzmienia albumu instrumenty drukowane w 3D. Ich użycie podkreśla zderzenie tego, co bardzo stare, z tym, co całkiem nowe. To, że z poziomu nowoczesności Rusin koresponduje z głęboką tradycją polifonii.   

Syphon można postawić na półce obok zanurzonych w przeszłości, czerpiących z muzyki dawnej i po autorsku ją wykorzystujących nagrań Gazelle Twin, Księżyca, Richarda Dawsona czy Bastardy. Mogliby wspólnie wypełnić program fascynującego festiwalu, takiego – powiedzmy – Unsoundu AD 1522. I to zasadniczo już wystarczy, żeby zainteresować odbiorcę. Tyle że uważne słuchanie tej pełnej pomysłów płyty daje – moim zdaniem – także drugi klucz: można jej posłuchać tak jak się patrzy na modne w renesansie malarstwo iluzjonistyczne. Albo jak się ogląda obrazy Eschera: nie zauważamy, kiedy bardzo drobna transformacja przeobraża utwór w coś zupełnie innego. Zwycięstwo na każdym polu – i jeszcze osobista nauka dla mnie: bardziej jeszcze ufać korespondencji.       

WOJCIECH RUSIN Syphon, AD93 2022