Wielka Polska
Nie trzeba było narodowych zawodów w rzucie kostką brukową lub racą do celu, by doszło do zaburzenia tempa wpisów na blogu. Powody były zupełnie inne – i dużo milsze. Weekendowa wizyta w tyskiej Mediatece, co już sygnalizowałem w poprzedniej notce. Nie wspomniałem tylko o tym, jak podczas obmyślania zawartości setów didżejskich (duet HCH gra w Tychach takowe) odkrywałem na nowo materiał z epki WoKa. Vol. 1 Ostrowskiego. I choć świetnie się to miksowało prawie ze wszystkim, co zabrałem do Tychów, w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że najlepiej byłoby po prostu zagrać Ostrowskiego w całości. Jest to bowiem muzyka, której jakość – poprzednio miałem tak na Auksodrone z Jlin – odkrywa się zupełnie na nowo przy potencjometrach przesuniętych mocno w górę.
O produkcjach Krzysztofa Ostrowskiego wypowiadałem się entuzjastycznie już wcześniej. Ale tej słuchałem też z pewnym wstydem. Bo jak wiele osób miałem kiedyś kontakt z instrumentami z amatorskiej serii cyfrowych keyboardów Yamahy, lecz nigdy bym nie pomyślał, że z takiego brzmienia można zbudować tej klasy muzykę. Ostrowski zauważył powszechność instrumentu Yamaha PSR600 (używany dostępny za kilkaset złotych, u nas już chyba nawet zespoły weselne od tego odchodzą) w różnych nurtach współczesnej tanecznej muzyki afrykańskiej. Sam wskoczył jakieś dwa piętra wyżej i użył sampli z Kurzweila PC3K8 . Brzmią czysto, dynamicznie, mocno, nawet wykorzystywane pojedynczo, bez aranżacyjnych zagęszczeń – co można docenić, słuchając tego głośno – ale ułożył je w formy taneczne wyraźnie inspirowane właśnie Afryką.
Całość wpisuje się w tropikalny nurt taneczny powstały w Bydgoszczy – kolejne zaskakujące stadium ewolucji tamtejszej sceny muzycznej, teraz skupionej wokół oficyny Brutality Garden – i nazwany konk. Rzecz zwiastowało już, jako mieszankę gqom, kuduro, juke, estetyki Nyege i innych afrykańskich nurtów w psychodelicznym ujęciu, zeszłoroczne wydawnictwo Kuby Ziołka, no i znakomita przekrojowa epka opublikowana w sierpniu. WoKa Ostrowskiego jest świetną kontynuacją i błyskotliwym uzupełnieniem tej definicji.
OSTROWSKI WoKa. Vol. 1, Brutality Garden 2021
Tak brzmi przyszłość – chwalił kompilację Brutality Garden na łamach Poptown Paweł Klimczak. I sam sporo na temat tej przyszłości wie, co udowadnia na wydawnictwach Gaijin Blues, duetu tworzonego wspólnie z Michałem Szczepańcem. Chwaliłem ich za poprzedni album, a nowy, przygotowany do wydania już za kilka dni, znakomicie rozwija dotychczasowy pomysł: połączenie estetyki japońskich gier wideo, starej SF (tu rzucają nazwiska Lema i Strugackich) i wczesnych lat wytwórni Ninja Tune z coraz większą dozą grania na żywo, bez klejenia samplowych wzorów. Historia nie lubi dziennikarzy pisujących o innych dziennikarzach, więc przyznam tylko, że Gaijin z tego dziennikarskiego (i didżejskiego) osłuchania bierze zdecydowanie to, co dobre.
Jedno, co utrudnia pewnie robienie muzyki przy takim łączeniu dwóch światów, to niemal programowy eklektyzm – i nie ma tu mowy o czystości formy. Najlepiej opowiada o tym Commader Martynov, dostępny już utwór, który jak przez poziomy w grze prowadzi nas przez kilka różnych światów: zaczyna od ciężkiego rocka z pogranicza psychodelii, co następnie miksuje z motywem tanecznym z naiwną, japońską melodyką, by skończyć monumentalizmem na poziomie Emerson Lake and Palmer. O minimalizmie też nie ma mowy, choć nie sposób płycie odmówić za to naturalnego wdzięku w rozwijaniu tematów (tu wspomnę jeden z moich ulubionych: Through the Galaxy!). Nie ma też mowy o czystości tradycji. Ale to przecież też muzyka przyszłości. A jaka będzie ta przyszłość? Wielokulturowa. Lub nie będzie jej wcale.
GAIJIN BLUES III, Coastline Northern Cuts 2021
Last but not least – należałoby z kolei powiedzieć przed trzecią płytą. Już wiecie, że elementem wiążącym wszystkie trzy jest odnajdywanie przez polskich artystów inspiracji bardzo daleko. Ciekawe i jakże symboliczne, że z taką mocą te inspiracje wybuchły podczas wielomiesięcznego lockdownu, kiedy to saksofonista i kompozytor Jerzy Mączyński – autor dobrze przyjętego albumu Jerry & The Pelican System wydanego dwa lata temu pod szyldem Polish Jazz – podążył w zupełnie innym kierunku niż dotąd. Zaprosić do współpracy przy nowej muzyce Wacława Zimpla to w tych czasach trochę jak poprosić o radę guru z Indii. Dodać do tego mającego na koncie pracę nad muzyką tradycyjną gitarzystę Szymona Wójcika (RASP Lovers), wspólnie z Mączyńskim podróżującego do Nepalu, to jak przypieczętować kierunek. Stworzone w tym towarzystwie Sariani okazuje się więc pełną energii – i nieco jednak przesuniętą w stronę jazzowej improwizacji w porównaniu z działaniami Zimpla – przeplatanką motywów wschodnich na silniku pulsującej elektroniki. Klamra uruchamiania i wyłączania magnetofonu sugeruje od razu analogowość brzmienia, a ton ragi zwiastuje i tu wielokulturową mieszankę.
Materiał jest bardzo różnorodny – na tyle, że mógłby zabrzmieć na festiwalu jazzowym (był zresztą prezentowany na Jazzie nad Odrą), ale też na Unsoundzie czy imprezie stricte tanecznej obok wyżej opisywanych albumów. Choć błyskotliwie brzmią tu saksofonowe improwizacje budowane na zapętlanych strukturach z wykorzystaniem instrumentów dętych – finałowy utwór Pools Games moim zdaniem najlepiej spaja ten album Mączyńskiego z jego dotychczasowym dorobkiem. Jest to zarazem taka sytuacja, gdy płyta wydaje się dłuższa niż rzeczywiście jest, ale nie ze względu na nudę, tylko na obfitość ogrywanych tu pomysłów, swoistą gęstość muzycznej materii. Takie poszukiwanie połączeń różnych wrażliwości to sposób na poszerzanie i umacnianie Polski, który chciałbym dzisiaj zamanifestować.
JERRY & THE PELICAN SYSTEM Sariani LP, Yeyeh Ninih 2021