Doroczna kontrola dokumentów

Kiedy tak się rozglądam dookoła, dochodzę do wniosku, że znani muzycy dzielą się na trzy grupy: ci, o których właśnie kręcą filmy dokumentalne, ci, którzy negocjują umowę na dokument, oraz ci, którzy już dawno mają film dokumentalny o sobie, albo nawet i dwa. Dochodzę do tego wniosku, śledząc ofertę platform streamingowych, festiwali (premiera głośnego filmu o Led Zeppelin w Wenecji, niedawny cichy hit Nowych Horyzontów, dokument o A-ha, który już trafia do kin, do tego opowieść o życiu Shane’a MacGowana z tej samej imprezy), a przede wszystkim trwającego Millennium Docs Against Gravity. Obejrzałem kilka z filmów z tegorocznej oferty i jest w tej dziedzinie tak dobrze, jak dawno nie było. Oczywiście Zappa, o którym parę słów w najbliższej POLITYCE, oczywiście Symfonia hałasu – rewolucja Matthew Herberta, film nieźle wprowadzający w idee wprowadzający w pomysły profesora od samplingu. Zaskakujący Tiny Tim o gwieździe, której prawdopodobnie nie znacie, choć wszyscy powinniśmy. Do tego film o Lukasie Grahamie, soulowym wannabie z Danii, którego nieco naiwny singlowy song o przemijaniu 7 Years nazbierał – bagatelka – ponad miliard odsłon na YouTube i grubo ponad miliard odtworzeń na Spotify. Nowego (który to już?) dokumentu o Milesie Davisie jeszcze nie widziałem, za to jestem po seansie Summer of Soul, który Questlove z The Roots wyreżyserował, a właściwie perfekcyjnie zmontował na bazie odnalezionych po 50 latach taśm z festiwalu kultury afroamerykańskiej na Harlemie z 1969 r. (tzw. czarny Woodstock). I to jest coś, co zasadniczo już musi zobaczyć każdy fan muzyki. Poważnie: nie wyobrażam sobie, żeby go pominąć.   

Na razie tylko na gorąco wrzucam tych kilka uwag na temat festiwalowych projekcji, pewnie do nich wrócę – filmy będzie można też zobaczyć online, co istotne dla tych, którzy mieszkają poza miastami, gdzie Docs Against Gravity odbywa się stacjonarnie. Wczoraj kilka pokazów mnie ominęło ze względu na Międzynarodowe Czytanie pod PKiN – nasza lista książek o współczesności już ogłoszona (tutaj wyniki akcji, którą POLITYKA prowadzi z Teatrem Studio w ramach Placu Defilad), był do tego koncert wyjątkowego tria Kulka/Traczyk/Zemler z coverami Kraftwerk, no i czytanie nowego dramatu Doroty Masłowskiej Bowie w Warszawie, który powinien zainteresować dużą część czytelniczek i czytelników niniejszego bloga, więc z góry zapowiadam: w grudniu premiera teatralna, w przyszłym roku książkowa. I, jak znam życie, ruszy wtedy zbiorowe odnajdywanie tropów Bowiego w tym dość przewrotnym, ale ciekawym tekście. 

W ten weekend nie zostało mi dużo czasu na słuchanie, ale priorytet był od piątku jasny: Nala Sinephro, 22-letnia Belgijka o karaibskich (Martynika) korzeniach, z afro jakby ją zdjąć ze sceny Summer of Soul, albo jakby była młodszą siostrą Axla Witsela z belgijskiej reprezentacji piłkarskiej. Ale przede wszystkim wygląda jak wnuczka Alice Coltrane i podąża dokładnie tą ścieżką, na jakiej można by sobie dziś wyobrazić tę twórczynię spiritual jazzu – łączy mianowicie syntetyczne brzmienia syntezatorów modularnych ze słodkimi i organicznymi barwami harfy. Ta harfa wraca regularnie, ostatnio na niezłym albumie Brandee Younger. Tutaj jednak idealnie wtapia się w fakturę miękkich, przyjemnych utworów, czasem przetwarzana jest przez filtry syntezatora. Wtapiają się w całość, w sposób bezpretensjonalny, partie towarzyszących autorce muzyków: saksofonistów Nubyi Garcii i Jamesa Mollisona, perkusisty Eddiego Hicka czy pianisty Lyle’a Bartona. Te oczywiście przekierowują nas w stronę brytyjskiej sceny jazzowej – podobnie jak ostateczne wrażenie pozostające po długim, kosmicznym Space 8. Ze wszystkich nagranych w tym roku rzeczy to chyba w najmocniejszym stopniu nawiązanie do genialnej płyty Floating Points i Pharoah Sandersa. Z jednego albumu robi nam się więc powoli jakaś tendencja.     

Mnie na Space 1.8, wydanym bez jakiejś wielkiej kampanii promocyjnej, w Polsce chyba ciągle na nośnikach niedostępnym, najbardziej wciąga Space 6, rozstrojone jam session, w którym zespół jazzowy właściwie rywalizuje z improwizującą Sinephro na syntezatorze modularnym. To jest nie dość, że kapitalne, to od razu poszerza formułę zarysowaną na całym albumie. Owszem, były już różne pomysły na połączenie systemów modularnych i improwizujących jazzmanów, ale tutaj poruszamy się – i nie wychodzimy nawet w tym dzikszym fragmencie – w kręgu delikatnej, niemal ambientowej muzyki, bardzo spójnej pod względem nastroju i bardzo naturalnej. Inspirująca się śpiewami ptaków Sinephro nie tylko ma pomysł na swoją muzykę, ale wygląda na to, że wie też, jak dalej go rozwijać. Szanujcie… harfistki, do jasnej cholery. 

A tak żeby to spiąć sensowną klamrą: ciąg dalszy tego wysypu dokumentów to Sisters With Transistors Lisy Rovner o prekursorkach dziedziny, w którą weszła Sinephro: Eliane Radigue, Pauline Oliveros, Maryanne Amacher, Daphne Oram. Zapowiada się fantastycznie i zostanie pokazany w Polsce na Her Docs pod koniec października, w kolejnym zresztą bardzo obszernym programie festiwalowym.   

NALA SINEPHRO Space 1.8, Warp 2021, 8/10