Skakałem po wodzie z Arianą Grande
Nie mam jeszcze danych co do frekwencji, ale zakończony w ten weekend Rift Tour z Arianą Grande był zapewne nowym największym wirtualnym wydarzeniem muzycznym w historii ludzkości. A w poprzednim, z Travisem Scottem – zorganizowanym w świecie tej samej gry, Fortnite’a – uczestniczyło jakieś 45 mln osób, więc poprzeczka zawieszona została wysoko. Grande „wystąpiła” online kilka razy, dla mieszkańców różnych stref czasowych. Muzycznie był to kilkunastominutowy medley różnych jej piosenek, z dodatkowymi utworami m.in. Diplo i Marshmello. Ale oczywiście starannie zmiksowany w studiu – o koncercie nie może być mowy. Zresztą kto mówił, że koncert w tej sytuacji byłby ciekawszy? Sam z pewnością nie będę się do takich osób zaliczać – mój awatar wziął udział w drugim pokazie w sobotę i było to bardzo dobrze przygotowane doświadczenie interaktywne – owszem, było wspólne strzelanie do jakiegoś monstrum, ale z ładnym zawieszeniem broni w grze, gdzie na co dzień wszyscy do siebie mierzą, podawaniem ręki przypadkowej osobie obok, później wędrówką schodami w stylu M.C. Eschera, lotem w bańkach niczym z występu The Flaming Lips, skakaniem po wodzie i przejażdżką na tęczowym kucyku. Nie wiem, jak to przyjęła społeczność gry, której ulubioną rozrywkę wstrzymano na czas Rift Touru – kucyki nie kręcą pewnie każdego, kto lubi strzelać ze snajperki – ale rzecz miała w sobie pożądany aspekt imersji i warto było to zobaczyć/przeżyć. Choćby dlatego, że powoli wykuwa się tu jakaś przyszłość.
Zdaję sobie sprawę z tego, że wirtualne wydarzenia koncertowe wykuwają się co najmniej od czasów Second Life’a, czyli dobrych dwóch dekad. Ale ciągle rosną i żadna inna platforma nie daje w tej chwili tak dobrych jak Fortnite (ze względu na jego masowość) warunków do ich organizacji. Wydaje się więc, że jest to przyszłość zastrzeżona dla największych i najbogatszych. I była to jedyna rzecz, której przy okazji Rift Touru pożałowałem. Grande jest w tych warunkach odpowiednikiem Disneya – przynosi to, co mówią badania, trafia do szerokiej grupy odbiorców, ma image charakterystyczny jak postaci z kreskówek. Nadaje się, a ryzyko związane z jej wykorzystaniem w ciągu trzech dni przez medium, które przez takie trzy dni mogłoby zarobić kwotę z sześcioma zerami, nie było duże. Dodatkowo to kobieta po kilku pokazywanych na tych specjalnych wydarzeniach mężczyznach (był też wspomniany Marshmello), znaczące poszerzenie pola, ważne także jeśli wziąć pod uwagę preferencje graczy: niby jakieś 3/4 z nich to mężczyźni, ale w proporcjach spotykanych w grze awatarów, mam wrażenie, bliżej jest 50:50. Awatar już dawno nie jest odzwierciedleniem płci, jeśli kiedykolwiek był.
Mamy więc w tej nowej formie doświadczenia blockbustery, ale nie ma jeszcze kina autorskiego. Owszem, są tacy, którzy próbują – pandemiczna edycja Unsoundu dawała niezły wgląd w tę sferę – ale po stronie projektowania i programowania potrzebne są pieniądze większe niż w filmie, gdzie autorskie kino finansuje się zwykle z zysków przynoszonych przez masowe przeboje, a często wprost z publicznej kasy.
Spójrzmy pod tym kątem na muzykę Claire Rousay, jednej z bohaterek roku 2021 w muzyce – wydała świetną płytę A Softer Focus, teraz kolejny duet z More Eaze, czyli Mari Maurice (o poprzedniej pisałem w ubiegłym roku). Jest na tyle plastyczna, żeby zanurzyć się w nią bez pomocy renderingu 3D, intymną atmosferę buduje, biorąc sobie za przykład akuzmatyczne doświadczenie Luca Ferrariego: wyrwane z kontekstu dźwięki życia codziennego stają się nowym tworzywem, bodźcem dla wyobraźni. Ale na to wszystko nakładają się bardzo współczesne, przelewające się swobodnie formy piosenkowe. Z hitowym wręcz Smaller Pools, które nie jest już tak daleko do estetyki współczesnego popu – nie tylko ze względu na cyfrowe przetwarzanie wokali. Ciągle jednak tworzone jest to spontanicznym gestem, a w przemyśle gier wideo na spontaniczne gesty mało miejsca.
Owszem, gra w świecie muzyki Claire Rousay i More Eaze wyglądałaby zupełnie inaczej niż Fortnite. Pewnie byłby to bardziej symulator chodzenia, a w przestrzeni Fortnite’a trzeba by było wykorzystać głównie obecne gdzieś na szczytach gór namioty i ogniska. Albo zatrzymać się w kuchni dłużej niż po to, żeby uzupełnić zapasy amunicji (pojemniki z tą ostatnią można znaleźć wszędzie). Byłoby to doświadczenie idące pod prąd korporacyjnych pomysłów Epic Games, co nie znaczy, że nie chciałbym tego przeżyć choć raz, choć raz znaleźć się w interaktywnym świecie dźwiękowych wyobrażeń tych artystek.
CLAIRE ROUSAY & MORE EAZE An Afternoon Whine, Ecstatic 2021, 7-8/10
Komentarze
Nie miałem pojęcia, że takie rzeczy teraz odchodzą w grach online. Mimo wszystko wciąż wyglada to dość biednie, ciężko o immersję porównywalną z prawdziwym koncertem czy – bliżej konwencji tego widowiska – dobrą, oniryczną animacją, taką jak np. film „Paprika”. Ale mimo tych zastrzeżeń – kierunek IMO ciekawy, fajnie że Pan to pokazał.
To bardziej przerażające niż ciekawe, bo stanowi kolejny przykład zacierania granic między światem rzeczywistym a światem wirtualnym, względnie: powolne, acz konsekwentne przenoszenie się do tego drugiego. Realia coraz bardziej przypominają fabułę serii „Black Mirror” i obawiam się, że lepiej nie będzie.