Uwolnij górną część ciała, a podąży za nią i dolna

Po tym jak zespół George’a Clintona uwolnił się z garniturków – bo zaczynał grając względnie grzeczny doo wop jako The Parliaments – i po nagraniu dwóch albumów, w tym tego o moim ulubionym tytule Free Your Mind… and Your Ass Will Follow przyszła kolej na moją ulubioną płytę Funkadelic. Czyli Maggot Brain, wydane dokładnie 50 lat temu, 12 lipca 1971 r. – więc mamy okrągły jubileusz – po wyjątkowo barwnych sesjach owocujących anegdotami, w tym – w pierwszej kolejności – tą o Eddiem Hazelu, ówczesnym gitarzyście zespołu.  

Chodzi oczywiście o opowieść o tripie na LSD, podczas którego nagrany został utwór tytułowy. Hazel miał – według słów George’a Clintona – zostać przez niego poproszony o ty, by wyobraził sobie, że jego matka umarła. A potem, żeby  zagrał tak, jak gdyby matka jednak nie umarła. Mam nieco krytyczny stosunek do wspomnień z sesji na kwasie, ale opieram się na słowach Clintona. A młodziutki podczas nagrywania tej płyty Hazel jest rzeczywiście głównym bohaterem albumu. Ktokolwiek szukał pomostu pomiędzy Hendrixem a jego bardziej współczesnymi naśladowcami, znajdzie go tutaj. Kravitz słuchał tej płyty – to na pewno. Frusciante jest fanem.  

W całości Maggot Brain nie jest jednak klasykiem niepodważalnym – już ten tytułowy utwór można chwalić za inwencję, bo to zasadniczo 10-minutowe solo gitarowe, no i szanować za nieprawdopodobne emocje tej niekończącej się solówki, ale stylistycznie to echo białego psychodelicznego rocka lat 60., bez większego znaczenia dla rozwoju estetyki funkowej. Co zresztą potwierdza ambicje Funkadelic do rywalizowania z białymi grupami (Clinton mówił swego czasu, że fakt skończenia szkoły muzycznej przez Berniego Worrella uważał za pozytyw, bo dzięki temu mogli się zmierzyć z tymi wszystkimi Crimsonami). Inaczej niż np. Can You Get To That (to dobrze się rymuje z utworami Franka Zappy, który był bardzo na bieżąco z muzyką afroamerykańską), a przede wszystkim Super Stupid (z którego Kravitz już wprost czerpał).

Dla mnie równie ważną co Maggot Brain, a może i ważniejszą kompozycją jest finałowe Wars of Armageddon. W całości równie psychodeliczne, a przy tym bardziej funkowe, właściwie nawet klasycznie funkowe, no i zaskakujące, idące w stronę szalonej otwartej formy improwizowanej, w której może się zdarzyć wszystko. Konkretnie? Może się tu zdarzyć najgłośniejsze, najpotężniejsze wydarzenie dźwiękowe całej płyty, czyli… bąk. Ale nie owad – tu chodzi o zwielokrotnione odgłosy pierdnięć wykorzystane w tej kompozycji. Maggot Brain otwiera ten album jako poważną opowieść o życiu i śmierci – to zresztą ten utwór ilustruje niejako okładka albumu, z trupią czaszką na odwrocie (w miejscu twarzy kobiety).  Wars of Armageddon zamyka go niczym historię sowizdrzalską i afrofuturystyczną, owszem, ale w stylu bardziej Ricka & Morty’ego.            

FUNKADELIC Maggot Brain, Westbound 1971, 9/10