Dobrze się bawili bez nas
Pośród różnych skrojonych pod Eurowizję piosenek publiczności najbardziej spodobał się utwór Zitti e buoni włoskiej grupy Måneskin. Mocniejszy brzmieniowo, dość nietypowy w tym konkursie, choć stosownie przerysowany i wsparty androgynicznym wizerunkiem muzyków zespołu przypominających gwiazdy glam rocka sprzed niemal 50 lat. A to publiczność – wiadomo, jak zwykle – miała ostatecznie decydujący wpływ na werdykt. Przy czym tegoroczna edycja konkursu, odbywająca się w Rotterdamie i nadrabiająca stracony rok (w feralnym 2020 r. konkursu nie było), należała do tych mniej oczywistych. Wysokie miejsca zajęli wykonawcy prezentujący dość ambitny repertuar, daleki od prostych, skandowanych refrenów stereotypowo utożsamianych z tą doroczną zabawą, bo Włosi wyprzedzili dwie niezłe francuskojęzyczne piosenki: francuskie Voilà (Barbara Pravi) i szwajcarskie Tout l’univers (Gjon’s Tears). Czy bym je kupił na płycie? Nie bardzo, ale w pakiecie konkursowym robiły dobre wrażenie i skoro mamy niedzielę, to pozwolę sobie na jeszcze jeden eurowizyjny skok w bok.
Na czwartym miejscu znalazł się utwór lubianych w Polsce Islandczyków z Daði og Gagnamagnið. Dobre wrażenie zrobił łączący folk i techno zespół Go_A z Ukrainy. Poza tym jak zwykle manifesty społeczne mieszały się z wygłupami, prowokacjami i sygnalizacją inności i różnorodności. Były piosenki kalkowane z wielkich przebojów ostatnich lat (Eurowizja bywa pod tym względem wyścigiem zręcznych naśladowców – trochę jak pakiet utworów, które usłyszycie w knajpie, bo nie trzeba wnosić za nie opłaty do ZAiKS-u), były radosne wygłupy, szlagiery podbite mocnym basem, pachnące cepelią przeboje z południowego wschodu Europy, akcentowana fajerwerkami tandeta, ale też całkiem wyrafinowane muzyczne propozycje ekip z Portugalii (The Black Mamba) i Belgii (dobrze znany w Polsce Hooverphonic). Jedne z lepszych piosenek w konkursie – być może „za dobre” na Eurowizję. Choć różne scenariusze się tu w poszczególnych latach sprawdzają, a ostatnio jakość zwycięża zaskakująco często.
Jedno, co zostaje warunkiem koniecznym dla zwycięzców, to pozytywne wsparcie ze strony sąsiadów albo zainteresowanie ze strony pozostałych członków szerokiego europejskiego bloku, wywoływanie pozytywnych emocji w danym momencie. To dlatego np. Rosja, świetnie wypadająca praktycznie co roku, regularnie gra dystansem do politycznego wizerunku albo wręcz kontrolowanym buntem przeciwko oficjalnej narracji (taki był tegoroczny występ). Tu nie głosują swoi – tu szansą są głosy obcych. Kto nie ma dobrego wizerunku w krajach ościennych albo ma słabe notowania wśród eurowizyjnej publiczności – a ta nie przepada za kulturowymi potęgami w rodzaju Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec – nie ma tu czego szukać. Albo musi mocniej nadrabiać wygłupem i dystansem.
Polacy, jeśli przyjrzymy się kolejnym edycjom, są na tym tle sztywniakami. Podchodzimy do konkursu z właściwym sobie przerostem ambicji, strachem przed kompromitacją, a przez to zbyt serio. Zazwyczaj celujemy (jak w tym roku) w okolice bezpiecznej sztampy i nie potrafimy się śmiać z samych siebie. Co więcej – to też widoczne ostatnio – nie potrafimy się zdobyć na gest kontrujący wizerunek państwa rządzonego przez polityków konserwatywnych i nastawionych opresyjnie wobec mniejszości. A to duże obciążenie w konkursie. Po eliminacji Rafała Brzozowskiego, który odpadł z kretesem w półfinale, prezes Jacek Kurski komentował, że wokalista stał się ofiarą „niesprawiedliwego hejtu”. Takie szanse Polaków, jaki rodzaj poczucia humoru na telewizyjnych korytarzach. Dało się to zresztą odczuć przy prezentacji werdyktów. No i w samej transmisji, prowadzonej w tym roku przez Aleksandra Sikorę i Marka Sierockiego. Pod nieobecność wieloletniego „głosu” polskiej Eurowizji, czyli Artura Orzecha, który progi TVP opuścił – teraz można było jego komentarz usłyszeć tylko na prywatnym kanale dziennikarza na YouTube. I sprawdzić, że kompetentnie i bezbłędnie przewidział zwycięstwo Włochów. Niby Eurowizja to nie jakaś skomplikowana formuła naukowa, ale miło potwierdzić, że wśród milionów ludzi śledzących co roku ten konkurs – którzy jak jeden mąż uznają się tego wieczoru za największych fachowców, co bywa uciążliwe – są tacy, którzy rzeczywiście coś na ten temat wiedzą.
Bez Brzozowskiego (ogłoszono wyniki jego półfinału, przynajmniej nie był ostatni: wygrał z Czechami, Gruzją i Łotwą) i polskiej ekipy na pokładzie eurowizyjne grono bawiło się nieźle. Dla dużej części kontynentu Konkurs Piosenki Eurowizji w Rotterdamie był miłym akcentem pokazującym – być może nawet w nieco przesadny sposób, biorąc pod uwagę tłok na widowni i luźną atmosferę w Green Roomie (na konferencji pokonkursowej wokalista Måneskin, oskarżony o wciąganie kokainy, stanowczo zaprzeczał*) – że Europa się odmraża. A w samym werdykcie trudno nie dostrzegać czegoś symbolicznego: w końcu włoskimi emocjami żyliśmy w pandemii najmocniej, a reprezentant Wielkiej Brytanii, która w tym czasie wprowadzała w życie postanowienia rozwodu z UE, dostał zero punktów i od jury, i od publiczności. Rzadki przykład upokorzenia w tym dorocznym królestwie beztroskiej zabawy.
*Jego słowa potwierdził przeprowadzony następnego dnia test z wynikiem negatywnym.
Komentarze
Måneskin
————–
“Visto che sono mezza danese”
Significa ‘chiaro di luna’
Ja na zwycięzców typowałem Francję i Szwajcarię (prawie trafiłem). Spodziewałem się też wysokich miejsc Islandii, Ukrainy (trafiłem), ale też Portugalii (nie trafiłem) i Niemiec (zupełnie nie trafiłem, ale to też mnie nie zaskoczyło, bo to był nietypowy kawałek). Belgia może rzeczywiście zbyt wyrafinowana. Włochów się w ogóle nie spodziewałem w okolicach podium. Dziwiło mnie, że niektórzy (w tym chyba Sierocki) wysoko stawiali San Marino. Sierocki dodatkowo załamywał mnie wymową tytułów, również angielskich, i wzmianką o syndromie „tałreta”.
Dua Lipa claps back at NYT ad accusing her and the Hadid sisters of anti-Semitism
“Meet the new Hamas influencer brigades.”
Pop icon Dua Lipa clapped back at an advertisement in New York Times attacking her and supermodels Gigi and Bella Hadid for their support of Palestine and accusing them of anti-Semitism.
World Values Network’s full-page advertisement in New York Times called Lipa and the Hadid sisters as “mega influencers vilifying the Jewish state and accusing Israel of ethnic cleansing.”
In a response, Lipa took to Twitter and hit back, saying: „The World Values Network are shamelessly using my name to advance their ugly campaign with falsehoods… I stand in solidarity with all oppressed people and reject all forms of racism.”
Gigi and Bella Hadid, having roots in Palestine, have been advocating for the rights of Palestinians against Israel’s oppression and aggression towards the people of the occupied region. Other A-list celebrities have also voiced support for Palestine, including Mark Ruffalo, Viola Davis, Idris Elba, The Weeknd, Zayn Malik and Roger Waters.
Mnie się podobało siedem pierwszych miejsc. Liczyłam na to, że Litwa zdobędzie jeszcze trochę więcej punktów. 😉
Belgia miała dobry kawałek i kiepskie wykonanie. Sorry ale ten wokal nie zdawał egzaminu. Podobne mam zdanie o Portugalii. W tym wypadku może i zaśpiewane poprawnie, ale barwa głosu kompletnie nie w moim guście. Zaskoczyło mnie relatywnie niskie mielsce Malty. Destiny to bomba energii, pewności siebie i umiejętności wokalnych. Francja, z drugiej strony to dla mnie może nie zła piosenka, ale trochę jest tak, że jak się próbuje śpiewać jak Piaff to trzeba mieć jej głos, a tu z tym słabiutko. Islandia wysoko. Powinni być wyżej. Tak samo Rosja. No i Litwa to miks dziwaczności i disco, który bardzo mi odpowiada!
Podsumowując: zwykle oglądałem Eurowizję „dla beki”. Można się ponabijać z kawałków, mody i zobaczyć niezły kicz. W tym roku jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony!
Mówiłem, żeby wystawić Adu, ale oczywiście nie posłuchali, bo jak zwykle zwyciężył nepotyzm i zakulisowe układy w TVP 🙂
Tymczasem dziewczyna swą znakomitą pieśnią o powrocie ze Smoleńska, zawierającą potężne przesłanie miłości i zjednoczenia Narodu Polskiego, roztopiłaby serca europejskiej publiczności! Cały utwór jest doskonały, do tego niesamowita końcówka – zaskakująca alegoria losu człowieka, jego walki i determinacji. Mówię o chwili, gdy Adu usiłuje trafić małym serduszkiem w wielkie serca pulsujące na monitorze: klęka, chwieje się, widać, że zabolały ją kolana – ale wytrzymuje, utrafia i zwycięża. Myślę, że cała Europa płakałaby w tym momencie ze wzruszenia jak polski bóbr, a nasz kraj objąłby pierwsze miejsce w konkursie przez aklamację.