Ucho na Maroko
Transową muzykę gnawa (o charakterze leczniczym, co warto dziś podkreślić) grało się na terenie dzisiejszego Maroka długo. Niektórzy twierdzą, że nawet tysiąc lat. Zachód odkrył marokański trans jakieś 54 lata temu – przy okazji wyprawy Briana Jonesa do północnej Afryki. Choć wcześniej dokonywał tam nagrań kompozytor i pisarz Paul Bowles. Zwykle jednak inspiracja szła w jedną stronę – stamtąd. A to Ornette Coleman pograł z Marokańczykami, a to mistrza gnawy na wspólną sesję zaprosił Pharoah Sanders, a to Joshua Abrams zdradzał bas dla miejscowego gimbri, zafascynowany brzmieniem tego tradycyjnego, bardzo surowego i prostego instrumentu, pre-basówki. Teraz (a czytelnicy Polifonii mogą pamiętać wczorajszy wpis z rewelacjami IFPI na temat dobrze rokującego rynku afrykańskiego w czasach powszechnej dostępności każdej muzyki) inspiracje idą już we wszystkich kierunkach naraz. Tak sobie przynajmniej myślę, słuchając długogrającego debiutu Abdellaha M Hassaka, podpisującego się jako Guedra Guedra. Słyszę nie tylko fantastyczną płytę z afrykańską muzyką taneczną. Słyszę jedną z najciekawszych płyt z muzyką taneczną, jakie w ogóle wydano w ciągu ostatniego roku.
Hassak, który działa na marokańskim wybrzeżu, a zarazem w klimacie wielkomiejskim, w Casablance, przenosi nas do Afryki współczesnej, która – trochę tak jak Nyege Nyege – sama inspiruje się własną przeszłością. A o ile stare, tradycyjne instrumenty w Maroku mają inne niż w Europie, to współczesne narzędzia do produkcji są dokładnie te same. W wypadku Hassaka efekt jest olśniewający: samplowane sufickie śpiewy, charakterystyczne fujarki (od prostego fletu zaczęła się cała miejscowa tradycja – według historii Master Musicians of Joujouka to Boujeloud, pół-człowiek, pół-kozioł, miał go pokazać ludziom przed tysiącem lat), a wreszcie syntetyczne bębny, mocne, ale dostrojone i ułożone w sekwencje tak, że kojarzy się to z tradycyjną muzyką Maroka. Oparte na przetworzonej przez efekty linii wokalnej jakiejś berberyjskiej pieśni The Arc of Three Colours to w kategoriach współczesnej muzyki elektronicznej dzieło sztuki. Ptasie trele w połączeniu z footworkową, współczesną rytmiką w otwierającym album Seven Poets też brzmią imponująco, a Stampede Step pokazuje kierunek, w jakim mogliby podążyć także polscy producenci inspirujący się muzyką tradycyjną. Przy okazji: marokański artysta wygląda podczas występu trochę tak, jak gdyby wizerunek zaprojektowała mu formacja RSS B0YS.
Guedra Guedra spełnia w ten sposób wszystkie obietnice, które pozostawiła zeszłoroczna epka Son of Sun (prezentowaliśmy ją w grudniu w radiowej Dwójce). To, co robi, jest oparte na zrozumieniu obu światów – i tego opartego na Abletonie, i tego wychodzącego od transowej, polirytmicznej muzyki berberyjskich pasterzy narodzoną dawno temu przy okazji spotkania z bogiem-kozłem w jaskini. Album kończy się utworem Berber Is an Alien – coś w tym jest, pod każdym względem.
GUEDRA GUEDRA كدرة كدرة Vexillology, On The Corner 2021, 8/10
Druga marokańska propozycja z ostatnich dni to już nie jednoosobowy projekt łączący dwa światy, tylko – jak to się często ostatnio w takich wypadkach zdarza – międzynarodowy zespół, w którym wątek tradycji jednego muzyka okazuje się dominujący. Chodzi o formację Electric Jalaba. Ta działa już w Wielkiej Brytanii – już od ładnych paru lat, choć dopiero nowy album wydaje się mocniejszym akcentem w tej karierze – i stamtąd pochodzi czwórka muzyków. Piąty, perkusista Dave De Rose, ma włoskie korzenie. Ale najistotniejsze jest to, że z Maroka pochodzi Simo Lagnawi, opisywany jako gnawa master, który przywiózł północnoafrykańską tradycję w walizce. Mamy tu więc coś na kształt zachodnich zespołów odtwarzających brzmienie afrobeatu. Tyle że tu zamiast Feli Kutiego wzorcem osobowym jest Maalem Mahmoud Gania, no a gnawa jest nurtem starszym, więc trzeba go było bardziej przetworzyć, unowocześnić.
Lagnawi śpiewa, gra na gimbri i charakterystycznych dla nurtu gnawa kastanietach (qraqeb), ale w wielu momentach aranżacje ciągną całość w stronę funku, dubu i syntezatorowych brzmień retro (przebojowe Cubaili Ba), a nawet w stronę modnego pustynnego bluesa (Tugra). Co tworzy na płycie istny minifestiwal różności. Znalazłbym tu sporo analogii choćby do opisywanego niedawno Altın Gün.
Album El Hal / The Feeling mieści się w pojemnej i wygodnej szufladce marketingowej worldbeatu, czyli amalgamatu nowoczesnej muzyki rozrywkowej i pozaueropejskich tradycji. Choć trzeba przyznać, że grane jest to z sercem i zaangażowaniem, syntezatorowe ornamenty bywają intrygujące, Wielka Brytania po raz kolejny okazuje się niewyczerpanym zasobnikiem młodych muzyków z otwartymi głowami, a gnawa nie wydaje mi się jeszcze nurtem aż tak mocno wydeptanym przez współczesne trawestacje. Warto więc i na nich mieć oko i ucho.
ELECTRIC JALABA El Hal / The Feeling, Strut 2021, 7/10
Komentarze
To dla mnie odkrycie – na nowo. Właśnie od czasó Briana Jonesa, a później Roberta Planta i jego fascynacji, straciłem ten kierunek z radaru… pewnie nie tylko ja…
Daleko zawędrował z miejsca, w którym się zetknąłem z jego muzyką w 2014 roku. Więc podaję jako ciekawy punkt odniesienia, wydane w krakowskim labelu 🙂
https://audiotong.bandcamp.com/album/carnival-in-casbah
@Muzykoteka –> Rewelacja! Czyli artysta odkryty przez polski label.