DY5T4N5 5P0Ł3C2NY

Jak dobrze wiemy, a raczej w smutnych okolicznościach sobie ostatnio przypomnieliśmy: Papcio w Tytusie opisał wszystko, co najważniejsze. Weźmy hasło „projekty jednoosobowe”. Oczywiście było: w fundamentalnej dla mnie księdze XVI (Tytus dziennikarzem – to m.in. dlatego piszę do was te słowa) oraz, przez pryzmat wielozadaniowości, w księdze XVII, tej o muzyce. I to od razu w kadrze otwierającym całość, gdy Tytus oznajmia, prorokując dopiero rozwój ludzkości, że jest pięciodzielny. Poza tym oczywiście w XVII księdze (też bardzo dla mnie istotnej, bo to ten fragment historii sagi, który śledziłem na bieżąco) Tytus staje się autorem nagrań terenowych i awangardowym artystą dźwiękowym. A dziś będzie tu o mnożących się ostatnio – z oczywistych względów – albumach jednoosobowych projektów. Mam przekonywać, że ten rodzaj działalności pozwala zachować dystans? 

(kadry z „Tytusa, Romka i A’Tomka” H.J.Chmielewskiego – Prószyński i S-ka)

Epka I Make Limbo – solowego projektu Macieja Zakrzewskiego, znanego z formacji Digit All Love i Bipolar Bears – spodobała mi się tak bardzo, że cofnę się po nią do zeszłego roku (wyszła się trzy dni przed jego końcem). Może dlatego, że pierwszym utworem 50C14LFUCK1NGD15T4NC1NG – zerwanym na końcu, gęstym syntezatorowym ambientem rosnącym do poziomu krzyku – zdaje się trafiać od razu w samo sedno nastrojów społecznych, w których bunt wyzwalały niemoc i marazm zastygłego świata. Kontrastujące z nim Mountain Trip to też niemal postrockowa, ale znacznie subtelniej zbudowana dramaturgia na tle prościutkiego syntezatorowego motywu, powtarzanego do momentu, gdy coś się powinno wydarzyć – i wydarza się. Cała EP01 świetnie utrzymuje napięcie, bardzo prostymi środkami. W syntezatorowej muzyce I Make Limbo nie ma nic więcej niż powinno i nie ma mniej niż potrzeba, żeby poruszyć. Morning on Neptune znów wprowadza bardziej gęste, nieco industrialne faktury, choć to najmniej imponujący fragment tej krótkiej płyty. Za to w P.A.M. lekkie rozstrojenia generatorów wyprowadzają nas w świat wyjących alarmów, tak samo niepokojący jak ten z pierwszego utworu. Całość w punkt i z łatwością przeskakuje wszelkie oczekiwania. Nawet nie będę próbował się domyślać, co będzie na EP02. To trochę tak jak ze świetną grą wideo Limbo – trudno się domyślić.  

I MAKE LIMBO EP01, World of Pane 2020, 7-8/10  

Jeszcze jeden artysta z Wrocławia. Bo w piątek ukaże się kolejna kaseta Tomasza Bednarczyka pod równie emblematycznym tytułem co ten z I Make Limbo. A może i bardziej: Nic wielkiego się nie dzieje, Nothing Much Happens. Pod okładką kojarzącą się z produkcjami Williama Basinskiego kryje się o wiele bardziej komunikatywna, choć przy tym też bardzo melancholijna opowieść. Kolejny album Bednarczyka z muzyką ambient, tym razem bez stylistycznych skoków w bok. Nagrany na gitarze, przetwarzanej przez ciekawy efekt K-Field Fairfield Circuitry oraz delay. Ta stosunkowo prosta linia brzmieniowa przynosi dość złożone barwy – nie tak jednak złożone, by nie rozpoznać w nich muzykującego gdzieś w domu autora tego materiału. I ta bezpośredniość, szczerość tego wydawnictwa, jego nieprzekombinowanie, przekłada się na atmosferę. Jak to z ambientem, można tego słuchać w kółko, wypełniając przestrzeń. O zmierzchu i o świcie, na repeacie.  

TOMASZ BEDNARCZYK Nothing Much Happens, Somewhere Nowhere 2021, 7/10 

O ile dwa poprzednie wydawnictwa jakoś współgrają z emocją chwili, trzecie to czysty eskapizm. Buoyancy Wojtka Kurka, teoretycznie kontynuacja solowego Ovule sprzed dwóch lat, jest tak naprawdę jego poszerzeniem – trochę jakbyśmy weszli w inny wymiar. To perkusja przetwarzana w czasie rzeczywistym, gra czasem (bo nie brak tu transowych rytmów) i przestrzenią (bo elektronika pomaga wyczarować przestrzeń równie tajemniczą co ta znana z muzyki konkretnej) jednocześnie. Trochę jak gdyby Kurek ze swoim zestawem grał do nas z domu, ale zmieniał przestrzeń dźwiękową jak tapety na internetowym Zoomie. Są w tym scenerie kojarzące się z materią ożywioną i nieożywioną. Od spektakularnego brodzenia w wodzie w Eupepsii, aż po warsztaty metalurgiczne w utworze tytułowym. A system Max/MSP, który autor wykorzystuje, brzmi chwilami bardziej jak środowisko naturalne niż środowisko programowania. To już drugi w tym roku – po płycie Arszyna – wyjątkowy materiał dźwiękowy perkusisty (panowie Kurek i Topolski mieli już zresztą okazję razem grywać) zdecydowanie wychodzącego poza zakres brzmieniowy, który z bębnami kojarzymy. I drugi, którego słuchałem z zaskoczeniem i radością.   

WOJTEK KUREK Buoyancy, Pawlacz Perski 2021, 8/10