Aa jak Aaron
Pierwszy wpis o nowej płycie w nowym roku to zawsze kalibracja systemu ocen. Co będzie w takie sytuacji idealne? Coś z muzycznego środka. Przystępne i dostępne, na co można spojrzeć wspólnie i podyskutować. Nie za wybitne, żeby nie wyjść na mało wymagającego, ale i nie słabe, bo kto by się tym zainteresował. A! I jeszcze może być na „A”, żeby nie było, że kogoś na „Z” foruję. W tym roku mam nawet dwa „A” – Aaron (jeśli weźmiemy pod uwagę imię, gdy dorzucić nazwisko producenta Dana Auerbacha, to nawet trzy). Aaron Frazer znany jest dotąd jako perkusista i drugi wokalista drugoplanowej, ale już rozpoznawanej i w Polsce (grali na Offie) grupy Durand Jones & The Indications. Na solowym debiucie gra i śpiewa retro jak w tamtej formacji, tylko jeszcze dalej zagłębił się w przeszłość.
Introducing… to w pewnym sensie książkowy przykład retromanii. Młody wokalista obdarzony naturalnym falsetem, niemal dziecięcym głosem wyśpiewuje szlagiery soulowe cofające nas w przeszłość o 60 lat. Auerbach z The Black Keys produkuje w tak samo naturalny i lekki sposób. O ile jednak ta produkcja nie pozostawia cienia wątpliwości, to już wokalnie rzecz zamienia się momentami z książkowego w przykład zbyt szkolny – brak przełamania tego falsetowego brzmienia, ton, jakkolwiek imponujący, jest wręcz zbyt idealny, a przez to trochę sterylny.
Do pewnego stopnia problem dotyczy samych utworów: Introducing… urzeka różnorodnością, zarówno stylów soulowych (funkujące Over You znane z singla kontrastuje tu np. z opartym na kubańskich rytmach Have Mercy), jak i aranżacji, choć nie zaskakuje żadnym elementem. Na nagrywany w Nashville album Frazer z Auerbachem ściągnęli nie tylko muzyków z kojarzących się z tym nurtem w sposób oczywisty muzyków z kręgu Daptone Records (w kilku momentach płyta brzmi jak nowa produkcja Sharon Jones albo i Charlesa Bradleya – słyszymy tu m.in. basistę Nicka Movshona z grupy tego ostatniego), ale też kilka bardziej wiekowych sław w rodzaju pianisty Bobby’ego Wooda z Memphis Boys, który błyszczy w najlepszym na płycie Ride with Me – utworze będącym przy okazji najbardziej „współczesną” wypowiedzią artystyczną, bo wpisuje się w walkę o powszechną zgodę w sprawie zmian klimatycznych.
Choć pewnie łatwo ten głos zapomnimy, znajdziemy tu słuch do szczegółów – i od pierwszej do ostatniej minuty będzie czym się ucieszyć, czasem może nawet zafascynować. Brzmienie jest klasy AAA, delikatnie potraktowane efektami, dynamiczne, całość prowadzona pewnie. Ja też przeprowadziłem swoją kalibrację. Delikatnie, ale pewnie. I w całkiem miłej atmosferze.
AARON FRAZER Introducing…, Eeasy Eye Sound/Dead Oceans 2021, 6-7/10