Najlepsza płyta, która się nie ukazała w tym roku

Seriale piosenkowe. Za to zapamiętam rok 2020. Płyty ujawniane w odcinkach, singiel za singlem, zgodnie z tendencjami dystrybucji cyfrowej. Song Machine, Season One Gorillaz było czymś takim. We Will Love You The Avalanches z pięcioma singlami było blisko. W Polsce – Fisz Emade Tworzywo z ukazującymi się w ciągu siedmiu miesięcy czterema singlami, od Mój kraj znika po 2020, które na razie nie przyniosły albumu (za to trzy z nich zebrano na epce, a właściwie podwójnym singlu Wrrr!). Ale przede wszystkim kooperacja Billa Callahana i Bonniego ‚Prince’a’ Billy’ego. Napisałbym, że to jedna z najlepszych płyt roku, bo pojawiło się już 10 nagrań. Napisałbym, że najlepszy album z coverami od dawna, ale go nie ma. A może się jeszcze pojawi? Za pięć północ w Sylwestra? Pomyślałem, że miło byłoby tu tymczasem zebrać ten program w jednym miejscu – utwór po utworze.  

Część pierwsza ukazała się 1 października. To Blackness of the Night – pełen zgorzknienia, dość pesymistyczny protest song Cata Stevensa z roku 1967. W wersji oryginalnej wzbogacony o wspaniałą orkiestrową aranżację i partię organów przypominającą Procol Harum. W wersji BC/BPB delikatniejszy, utrzymany w wolniejszym tempie, nagrany korespondencyjnie we współpracy z Azitą – wokalistką i kompozytorką znaną z katalogu Drag City, czyli wytwórni, dla której stale nagrywają obaj panowie. Bo taka jest koncepcja tej płyty: każdorazowo duet wspomaga jeszcze ktoś trzeci. Mnie to wciągnęło już na tym etapie, ze wskazaniem zresztą właśnie na kapitalne solo gitarowe Azity, chociaż na tym etapie myślałem, że to tylko pojedynczy pandemiczny strzał.    

Osiem dni później była już część druga: OD’d in Denver Hanka Williamsa Jr. robiące z country’owego oryginału niesamowitą, psychodeliczną balladę o miłości zasnutej narkotykową mgłą i facecie, który przedawkował i zapomniał imię dziewczyny, choć pamiętał, że działała na niego mocniej niż kokaina. Razem z niepokojącym klipem przekonało mnie to za pierwszym razem. Tym razem na gitarze Matt Sweeney.  

Po kolejnych ośmiu dniach było I’ve Made Up My Mind – nagrane w towarzystwie Alasdaira Robertsa bujające gospel-country Dave’a Richa z 1960 roku (tutaj oryginał). Kowbojski utwór o nawróceniu na Jezusa Chrystusa w tej trzygłosowej wersji wydał mi się najbliższy stylistyce Bonniego. 

Nieco krócej, tylko do 21 października, trzeba było czekać na Red Tailed Hawk, czyli kolejne lekko gospelowe country. Bill Callahan tym razem zdecydowanie na froncie, na gitarze gra Matt Kinsey, teksaski muzyki współpracujący właśnie z Callahanem. I to pierwszy raz, gdy mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że oryginał wykonywany przez The Other Years był jednak bezkonkurencyjny.  

Na szczęście jeszcze przed końcem października pojawił się jeden z lepszych utworów w tym cyklu, czyli przeróbka Wish You Were Gay Billie Eilish (tutaj oryginał pewnie każdy pamięta). Do BPB i znów śpiewającego główny głos Callahana dołącza tym razem dawno nie słyszany przeze mnie Sean O’Hagan (The High Llamas), który do pomocy zaprosił z kolei córkę Livvy. I dzięki tej ostatniej pozostajemy gdzieś blisko młodzieżowej, a nie całkiem dziaderskiej wrażliwości. 

Skoro przebój mamy zaliczony, pora się zmierzyć z legendą. Po dłuższym rozbiegu – ponad dwa tygodnie – w połowie listopada zlądował kolejny cover, czyli nieśmiertelny Deacon Blues Steely Dan. Akordowy elementarz muzyki z przecięcia jazzu i popu w najbardziej wyrafinowanej formie. Już harmonie rzucają na deski, melodia gra na najwrażliwszych strunach emocji, a tekst doprawia całość obrazem zmarnowanego, outsiderskiego życia stęsknionego za odświeżeniem, choć dreszczem nowych emocji. Pewnie pierwsza dziesiątka piosenek, jakie w ogóle napisano. I chociaż bardzo pasuje do tych pandemicznych nastrojów, w tej wersji to jednak ciągle utwór wierny oryginałowi: płaczecie tym mocniej, im więcej macie lat na karku. Te wszystkie akrobatyczne akordy wygrywa Bill MacKay – gitarzysta z Chicago, znany choćby z duetów z Ryleyem Walkerem. Czy niezbędne są te jego długie solówki? Wiadomo, że lepszy byłby saksofon, ale kto nie słyszał oryginału, być może się nie domyśli. W każdym razie potrójne zapętlenie, a potem wersja Steely Dan z sepleniącym Fagenem leciała u mnie przez pół wieczoru.   

Znów ponad dwa tygodnie ciszy na powtórki Deacon Blues, po czym wyszedł stary utwór Smog Our Anniversary w nowej wersji. Starą musiałem sobie odświeżyć, żeby sobie uświadomić, jak dużo się tu zmieniło. Tym razem jest szybciej, mocniej i głośniej. Pomaga zespół Dead Rider z Chicago, kolejny ze stajni Drag City, bo – gdyby ktoś się nie zorientował – idziemy kluczem katalogu wytwórni. Całość daje poprzez osoby dwóch sławnych Billów zarobić tym trochę mniej popularnym.   

Po tygodniu był już następny numer, I Love You Jerry’ego Jeffa Walkera, czyli tym razem Bill i Billy atakują country (autorstwa muzyka, który zmarł w październiku 2020 r.) z finezją Steely Dan, dla zmylenia dając na okładce portret Joni Mitchell. Przynajmniej jak dla mnie to ona. Ale kocham i obrazek, i sam utwór, z misterną robotą, jaką tu wykonał Papa M, czyli David Pajo. Spokojnie mogli do tego Deacon Bluesa podejść w tym składzie.  

No i wreszcie 15 grudnia – kolejny klasyk. Sea Song Roberta Wyatta z jego solowego debiutu. W doborowym towarzystwie Micka Taylora (Dirty Three) idą w stronę europejskiej psychodelii, trochę się gubiąc w kombinacjach przez ponad siedem minut. Ale głos Bonniego jest pewnie jednym z niewielu, jakie chciałbym w miejscu oryginalnej partii w ogóle usłyszeć. Kompilacja przebojów Wyatta była w tym roku akurat wznawiana, więc powinniście mieć to na świeżo. Jeśli nie – znów służę uprzejmie. W ogóle rzadka przyjemność móc tak zebrać w jednej notce utwory z płyty, która powinna się już ukazać. Jest nawet post scriptum do niej – dwa dodatkowe utwory Jerry;ego Jeffa Walkera, które ukazały się w grudniu, jeden z nich nagrany z Nathanem Salsburgiem. Można wliczać, można sobie zostawić na marginesie. Ja dodam link, żeby jeszcze trochę was poprzekonywać. Choć w tej części notki to już pewnie przekonywanie przekonanych.   

PS Tuż po publikacji tego wpisu pojawiła się kolejna piosenka: