Polski Koncern Niezalogiczny

Śniło mi się, że zadzwonił do mnie prezes Obajtek, do którego mam pewną słabość (bo „Bajtek” – wyguglujcie sobie, jeśli nie pamiętacie), a ostatnio nawet zwrócono mi uwagę, że jest do mnie trochę podobny. No więc prezes Orlenu, ten ze snu, dzwoni do mnie i mówi: „Stary, jest interes, trzeba zrobić taki jeden wielki niezalowy koncern płytowy. Bo niezal musi być naprawdę niezależny, a niezależny będzie tylko wtedy, kiedy będzie go publikować silny, polski wydawca. Kupimy więc wszystkie Anteny Krzyku, Gusstaffy, Opus Elefantum, nawet Dym i Pointless Geometry. I Bociana nawet. I Szarą Renetę. Odkupimy nawet od starych udziałowców brand Lado ABC i wznowimy. Jak się nie będą chcieli sprzedać, to zagłodzimy. I jak już przejmiemy, to uruchomimy państwowy holding sceny niezależnej, a w nim polskie nagrania terenowe, kombinat Polski punk, ambienty narodowe i tak dalej”. Wtedy wszedłem mu w słowo i mówię, że gest może i miły, ale co prawda szanuję i prywatnie wspieram polskich niezależnych, to jednak są pieniądze podatnika, no i wolność artystyczna też jakoś nie bardzo się z tym klei, etos punkowy i tak dalej. Na to Obajtek posmutniał i mówi, że wszystko, co nie miało etosu, to on już dawno kupił, wszystko, co nie miało niezalu w nazwie już właśnie księguje, ba, zamówił nawet trochę lewych niezalowców nieudolnie podszywających się pod queercore, a nawet katolicką grupę blackmetalową, a kasy ciągle mu sporo zostało. Wyglądało na to, że gotów jest kupić wszystko. To był ten moment, który pewnie znacie też z własnych snów: już otwierałem usta, żeby zaproponować inwestycje w blogosferę muzyczną, gdy nagle sen się urwał. A ja zostałem z nieskończoną notką o polskiej scenie niezależnej z poprzedniego dnia.

SIORY Serce, Dym 2020

Zaczyna się to jakby od końca – trochę jak z tym pomysłem Orlenu na odtwarzanie państwowego koncernu prasowego RSW* poprzez zakup prasy regionalnej. Z długiego ambientu utwór Niedźwiedzice wyskakuje, a właściwie wytacza w takim rytmie, jak gdyby szło to od końca do początku. Ola Winnicka na swój sposób odpowiada tu i w kilku innych fragmentach na styl Synów, wyprowadzając te opary po hip hopie jeszcze dalej niż koledzy Piernikowski i 1988, z lekką, acz wyraźną nutą coraz częściej ostatnio wracającej w muzyce Masłowszczyzny. Dokłada potęgujące ten zawiesisty i minimalistyczny klimat partie akordeonu, korzysta z pomocy Radka Dziubka przy warstwie rytmicznej, a także Kuby Ziołka przy miksie. Przedziwna jest to płyta, wygląda na odprysk działań na styku mediów, ale zarazem wciąga błyskawicznie, a z prowadzącymi całość hasłami o siostrzeństwie wpisuje się (awansem, bo chyba nagrana została wcześniej) w atmosferę ostatnich tygodni. W tekście Abi le winna (To my / Drogą idziemy / Nie ma wyjścia / Nie ma policji) wydaje się nawet ją zapowiadać. Coś tu się rodzi, coś się zaczyna – w sensie już bardziej ogólnym i bardzo ciekawym wymiarze.  

KURKIEWICZ The Very Moon, wyd. własne 2020 

Gdyby całą płytę The Very Moon pozszywać z jej najlepszych elementów – melodii tu i tam, brzmienia tu i nowofalowego, posępnego zarazem i jakże polskiego, mile pachnącego lekko znanym z lat 80. tonpressowskim paździerzem klimatu – byłaby jedna z lepszych krajowych płyt w roku. Do tego, co jest, mam sporo zastrzeżeń, są tu momenty pięknie surowe, są i niedopieczone. Do tych ostatnich wypada zaliczyć partie wokalne, które lekko wychodzą poza marzycielską blue note Kachy Kowalczyk, jednej z bohaterek muzycznego roku 2020 (którą zresztą mamy okazję sobie przypomnieć w utworze Luna) i wchodzą w sferę zwykłej niepewności. Choć te wokale z utworu na utwór na tyle się też zmieniają, że może to po prostu próby wykreowania jakiejś zimnofalowej persony. Z pewnością lepiej Hubertowi Kurkiewiczowi wychodzą wszystkie obecne tu stylizacje instrumentalne, tu bywa blisko Johna Mausa. Ale w jednym z moich ulubionych utworów na płycie, x2x, jest całkiem dobrze w kategoriach ogólnych. I słychać tu tyle ewolucji, tyle kolejnych twarzy w obrębie dość spójnej konwencji, że można spokojnie oczekiwać dalszej, wracając do tych utworów. 

JULEK PLOSKI Human Sapiens EP, Pointless Geometry 2020 

Na koniec jedna płyta prawie bez słów, ale z dość wymownym przesłaniem – i kolejne z tych wydawnictw niezależnej nowej sceny klubowej, które odnosi się do mocnych emocji związanych z instytucjonalnym hejtem wobec mniejszości LGBT. Sprężyste i mocne rytmy Ploskiego na Human Sapiens wydają się skakać między krajowym odpustem a afrykańskim singeli. Obezwładniają siłą, ale jednocześnie niosą w sobie cały śmietnik odniesień (włącznie z tym znakomitym metalowym finałem Pamiętam o wszystkim!) jak Katamari Damacy. Moje ulubione fragmenty to te bardziej agresywne – Kocham cię Koniu i Pamiętam o wszystkim. No i My Music. Chociaż gdzieś pośród zgęstek i zrostów tych połamanych rytmów znajdzie się tu miejsce na Bachowskie wręcz pasaże w stylu Squarepushera. Za poszarpaną kotarką techno są jakieś tradycyjne inspiracje. Powiedziałbym nawet, że ta bardzo udana w całości epka Julka Ploskiego ilustruje fascynacje muzyką dawną lepiej niż kaseta Muzyka dawna nagrana dla wytwórni Dym (z Kolejarzem) przed rokiem. Swoją drogą – był tam utwór Wszystkie sny co mialem jak bylem w gorzowie od 12 do 16 i nie moglem zrobic kupy. Nie do końca wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu mógłby stanowić, mam wrażenie, idealną klamrę dla całego tego wpisu. 

* wydawał m.in. pismo „Bajtek”