Dobre dziewczyny są z Marksa

Zadziwia mnie inwencja obrońców starego porządku. Prezydent proponuje manifestującym na rzecz liberalizacji ustawy antyaborcyjnej jej zaostrzenie. Wicepremier udaje generała Jaruzelskiego w telewizji. Minister edukacji, z którego już się śmieją, wypowiada wojnę uczniom i ich nauczycielom, sądząc, że tych potrafi nastraszyć. Jego naukowy doradca zajmują się religijnym tępieniem weganizmu. Prasa prawicowa (może się zagapiła) proponuje jeszcze więcej Jana Pawła II. Ziemkiewicz (może nie czytał własnych wpisów) narzeka na schamienie kobiet. Kościół ogłasza, że manifestowanie było grzechem, a widząc swoją słabnącą pozycję wśród młodzieży postanawia zaatakować gry wideo. A wszyscy razem uderzają w Netfliksa. Ksenofobiczne hasło Marszu Niepodległości – Nasza cywilizacja, nasze zasady – organizatorzy tego wydarzenia, polscy turbopatrioci, skopiowali z haseł niemieckiej skrajnie prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec. Rozłupywanie mieczem tęczowej gwiazdy przypomina o donkiszoterii i wychowaniu w kulcie siły. Brednie o marksizmie kulturowym brzmią jak wykłady z marksizmu na studiach, które akurat to pokolenie polityków i biskupów (coraz trudniej odróżnić jednych od drugich) pamięta. Są zresztą wypowiadane w podobnie dziaderskim tonie. To już znamy, choć dystans między tymi, którzy rzecz pamiętają, a tymi, dla których jest to ton rodem z innej planety, urósł od 1989 roku ogromnie.  

Podczas dwójkowej audycji wspominającej wybitnych zmarłych w tym roku muzyków, jeden ze słuchaczy zadał proste, pozornie nawet banalne pytanie: kto według nas stworzy nowe pokolenie muzyków jazzowych, i nie tylko, do zapamiętania na lata? Parę nazwisk rzuciliśmy jak z automatu: Peter Evans, Shabaka Hutchings, wreszcie Mary Halvorson. To już wcale nie najmłodsi muzycy, dobiegli do czterdziestki lub wkrótce ją osiągną. Mniejsza o dokładną listę – ta byłaby dużo dłuższa. Ważna jest postać Halvorson. Amerykańska gitarzystka wydała właśnie kolejną płytę swojego zespołu Code Girl. Na okładce – z człowiekiem, który zamienia się w… rozgwiazdę? A może po prostu gwiazdę? 

Artlessly Falling przynosi najpiękniejszą, jak już chyba pisałem, niespodziankę muzyczną ostatnich miesięcy. W otwierającym tę płytę utworze The Lemon Trees, a później w dwóch kolejnych, pojawia się głos Roberta Wyatta, jednej z najwspanialszych postaci muzyki ostatniego półwiecza. Zaskoczenie? Pryska na pewno, gdy zdajemy sobie sprawę, że przez pół życia operował w rejonach, które jazzowe pogranicze transformowały w pełną emocji, ale zwartą formalnie piosenkę. A to robi, z wybitnym talentem, Halvorson. Zbudowany w oparciu o jej trio (z Michaelem Formankiem i Tomasem Fujiwarą) zespół Code Girl współtworzą dziś wokalistka Amirtha Kidambi, którą chwaliłem tu wielokrotnie, a do tego saksofonistka Maria Grand i trębacz Adam O’Farrill. Charakter brzmieniowy całości przenosi nas właśnie w czasy wczesnego Soft Machine, ale z wyższym jeszcze poziomem wykonawczym, a już na pewno z większą instrumentalną swobodą.

Ten Wyatt, niedawno przypomniany we wznowieniu albumu His Greatest Misses, to kropka nad „i”. Niezwykły, niepodrabialny głos starego lewicowca (dawniej wręcz zagorzałego marksisty) na wózku inwalidzkim. Empatia zaszyta w tonie, wrażliwość społeczna i potrzeba zwracania się do ludzi podobnych sobie, o której wspominał w wywiadach. Świat obrócił się wielokrotnie tylko po to, by dziś ten głos brzmiał świeżo jak na początku. Nie wiem, czy Halvorson chciała dokonać w ten sposób jakiegoś politycznego coming outu, ale akordy jej gitary rozpływające się w charakterystycznym efekcie wibrato oraz partie trąbki O’Farrilla (niesamowity 26-latek z trzeciego pokolenia jazzmanów, wnuk Chico, syn Arturo O’Farrilla) tworzą wspólnie z głosem Wyatta coś, co należałoby chyba językiem winiarzy opisać jako idealną zgodność. Ale materiał, rzecz jasna, broni się także pod nieobecość Brytyjczyka. Utwory takie jak Last-Minute Smears mają cechy dobrej piosenki i dobrej improwizacji – zarazem wciągają bez reszty w śledzenie ich na bieżąco, ale też zostają w głowie. Utwór tytułowy po raz kolejny przekonuje z kolei o wyjątkowości samej Kidambi i całej otwartej formuły tego zespołu. Trudno mi od paru dni słuchać czegokolwiek poza Artlessly Falling zeszłorocznej zdobywczyni prestiżowego grantu MacArthura. A przypomnę tylko, że już poprzedni album Code Girl był płytą na miarę rocznej listy na Polifonii.

Album Mary Halvorson to jest wyższe stadium ewolucji sztuki piosenkowej. Tak studiowanie filozofii – także tej leżącej u podstaw lewicowej myśli – było wyższym stadium cywilizacyjnym od walenia mieczem w coś, co nam się nie podoba.   

MARY HALVORSON’S CODE GIRL Artlessly Falling, Firehouse 12 2020, 8-9/10