Molero na morale
Kładliśmy się spać w takiej Polsce, która rzeczywiście była nigdzie, jak to sobie pewien Francuz wyobraził. Obudziliśmy się w Polsce podzielonej prawie równo na pół, co też przywodzi różne skojarzenia, ale nie będę się w to zagłębiał. Niewątpliwie ktoś wygrał, ktoś przegrał. Zauważyłem, że siły konserwatywno-narodowe w chwilach porażki preferują maść, ale dziś przydałoby się coś liberalnym i tej części lewicy, która nie odreagowywała pierwszej tury poprzez autoagresję. Proponuję soundtrack, który jest małym oszustwem. Napisał go – jeśli wierzyć okładce – Alexander Molero z Wenezueli, czyli akurat jednego z tych państw, gdzie mają dziś raczej gorzej. Tyle że emigrant – mieszka od pewnego czasu w Hiszpanii. A oszustwem jest cała koncepcja Ficciones del Trópico, bo płyta wpisuje się we wracający regularnie nurt, w ramach którego syntezatory udają naturę i spotkanie z egzotycznym miejscem na Ziemi. Inspirowana jest filmami Wernera Herzoga oraz tekstami Goeringa. Ale innego Goeringa – Antona, podróżnika, malarza i ornitologa, który sporo czasu spędził w Wenezueli. Tropikalna fikcja tej podróży jest cudowna i być może nawet bliska mistyfikacji.
Przede wszystkim niepokój wywołuje zawarte już w opisie płyty porównanie: Molero’s tropical fiction is like diving into the sea with Jürgen Müller – bo nie jest to informacja utwierdzająca w przekonaniu o prawdziwości osoby hiszpańskiego Wenezuelczyka. Twórca uroczej płyty z syntezatorową historią podmorskiej podróży, Jürgen Müller, był, jak już wiemy, postacią fikcyjną. Płyta, rzekomo archiwalna, była współczesnym nagraniem innego artysty (Norma Chambersa). Podobnie jak z Ursulą Bogner. O obojgu pisałem na Polifonii, łatwo to znaleźć. W wypadku Molero niepokój budzi fakt, że mało o nim wiemy. No ale są jakieś źródła, są profile internetowe i wszystko składa się w rzeczywistość na pewno bardziej wiarygodną niż jakieś wyborcze obietnice.
Pulsujące pejzaże dźwiękowe Molero, oparte na miękkich, rytmicznych sekwencjach, natychmiast kojarzą się oczywiście z czasami Tangerine Dream, Klausa Schulze i Jeana-Michela Jarre’a – do muzyki tego ostatniego zbliża nas tu jeszcze dobór instrumentu: starej Yamahy CS-60, nieco okrojonej wersji kosmicznego flagowca CS-80 znanego z najpiękniejszych padów pierwszej syntezatorowej złotej ery. Trudno zepsuć coś opartego na takich podstawach brzmieniowych, a Molero – trzeba przyznać – ma talent opowiadacza. Płynność jest pierwszym wrażeniem, które wynika z całości (jeśli nie macie czasu – na początek polecam El Espanto en Sierra Nevada). Jedne arpeggia podprowadzają do drugich, chwilami zaplątując się w lianach kolejnych sekwencji – i łatwo uwierzyć w to, że to wszystko historia podróży. Łatwo się też kompletnie oderwać od rzeczywistości, za to bardzo trudno – od tego materiału.
MOLERO Ficciones del Trópico, Holuzam 2020, 7-8/10