Polskie nagrania terenowe

Jakie byłyby dźwięki wyborów? Na scenie głośne zapewnienia, że zwyciężymy i sztuczne brawa skrzykniętej w jedno miejsce publiczności. A w lokalach wyborczych wyciszone rozmowy, urzędowe upomnienia (za kręcenie komisji wyborczej komórką przez pracownika TVP, ale i za czyjąś koszulkę z napisem „wolne sądy”), poza tym szmer długopisów (typowy odgłos z kancelarii prezydenta) i szelest kartek wpadających do przezroczystych urn. Nic szczególnego, trudno przecież nagrać napięcie. Niewiele śladów pozostawia niepewność wisząca w powietrzu i tu, i tu. Ale już Patagonia, wyspa Tarutao albo szczyty ośmiotysięczników to niezły powód, żeby wyjąć mikrofon i dokonać nagrań. Dziś małe podsumowanie ostatnich tygodni – aż siedem ciekawych albumów, których podstawę stanowią nagrania terenowe. W pięciu przypadkach rejestrowane przez artystów z Polski, choć w większości nagrywane gdzieś daleko. Co zastąpić może w tych czasach podróże w wiele niemożliwych kierunków – opowiadaliśmy o tym zresztą w piątkowym podkaście POLITYKI.

Pod numerem 12 w katalogu wytwórni Saamleng czai się wydarzenie. To zapowiadane taśmy z nagraniami z ekspedycji polskich himalaistów kierowanych przez Andrzeja Zawadę, które obsługiwał od strony komunikacji radiowej nieżyjący już (zmarł w ubiegłym roku) Bogdan Jankowski. I z miejsca należy go uznać za jednego z ojców współczesnego polskiego field recordingu. Dokumentacja, jaką po sobie pozostawił, obejmuje bowiem zarówno urywki komunikacji radiowej między członkami wyprawy a bazą (wejście szczytowe w przełomowym polskim wejściu na Mount Everest – pierwszym zimowym w historii! – Leszka Cichego i Krzysztofa Wielickiego śledziłem z wypiekami na twarzy), ale też buddyjskie śpiewy i skrzypiące akcesoria modlitewne, odgłosy karawany i obozowisk. Wydana we współpracy z Fundacją Himalaizmu Polskiego im. Andrzeja Zawady płyta Himalaya and Karakoram. Voices from the Mountains 1971–2003 zawiera rejestracje z wypraw na K2, Nanga Parbat i Lhotse. To więcej niż się spodziewałem – i lepsze niż mogłem się spodziewać. Nagrania oddechów wspinaczy albo gwałtownego wiatru na kilku tysiącach metrów świadczą o tym, że Jankowski wychodził poza dokumentowanie, że traktował odgłosy wyprawy jako muzykę (sam też się wspinał) i próbował nakreślić cały krajobraz dźwiękowy ekspedycji, tu i ówdzie pozostawiając na taśmie swój nienaganny, niemal lektorski ton. Książek i reporterskich relacji pisanych o wyczynach polskich himalaistów mamy już dużo. Ten dźwiękowy dokument może nie opowiada całej tej historii, ale przenosi nas w samo centrum wydarzeń, pozwala wyczuć emocje, przeżyć spotkanie z nieznanym.   

Another Day on Tarutao, perfekcyjnie brzmiące nagrania Tomka Mirta z dziewiczej dżungli na wyspie Tarutao na Morzu Andamańskim, to kolejna odsłona jego field recordingów z Dalekiego Wschodu – i rzecz znana dla tych, którzy pilnie śledzą katalogu Saamleng. Przyroda nabiera tu intensywności oscylatorów analogowego syntezatora. Za to kompletnym zaskoczeniem nowej partii albumów tej wytwórni będzie Místní rozhlas Jacka Szczepanka. Ten niedawno był bohaterem tekstu o dźwiękach pandemii napisanego dla POLITYKI przez Bartosza Nowickiego. A o tym, że w pozornie pustym krajobrazie dźwiękowym potrafi znaleźć coś bardzo ciekawego, świadczy nowy album z rejestracjami z Czech i Słowacji. Autora pochłania dźwięk megafonów nadających komunikaty, prezentujących sygnały i muzykę w małych miejscowościach. Tu grają znajome Boney M, tam pieje kogut – to wszystko bardzo bliskie odgłosom obecnym na naszej prowincji. Ale nie same megafony. Te w połączeniu z sielskim pejzażem dźwiękowym prowincji dają obezwładniające uczucie obcowania z odprężającym czarem jakiegoś zawieszonego w czasie CK zadupia – w praktyce inaczej niż te intensywne cykady i pogwizdywania z Tarutao – choć pewnie tajskiej wyspie bliżej do definicyjnego końca świata. 

Z pracą Szczepanka jakoś wspaniale uzupełnia się opowieść dźwiękowa z pogranicza gatunków, którą dostajemy na albumie o abstrakcyjnym w dzisiejszych warunkach tytule i idei – 3 square meters (Szara Reneta) relacjonuje bowiem szesnastotygodniowe w sumie (odbywające się przez kilka lat na początku ostatniej dekady) podróże autorki w klaustrofobicznej kabinie TIR-ów, z ich kierowcami – opowiadającymi o swoim życiu, albo po prostu wykonującymi to, co do nich należy podczas przejazdu przez Polskę, Niemcy, Danię czy Francję. Piszę o pograniczu gatunków nie bez kozery – są w tym elementy reportażu, jest wrażliwość muzyczna, ale przede wszystkim badawcza sumienność. Prawdę mówiąc jeśli mam dziś do wyboru zanikającą sztukę reportażu radiowego i tak skonstruowane nagrania terenowe, to wolę te ostatnie. Agacie Stanisz, antropolożce z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, udało się poruszyć temat tylko pozornie drugoplanowy – jesteśmy potęgą w branży transportu drogowego w Europie, ten temat i pytania z nim związane wracają regularnie i wydaje się, że już sam pomysł gwarantował ciekawy efekt. A przede wszystkim nie jest to kaseta, nad którą można szybko przejść do porządku dziennego, zostanie punktem odniesienia na dłużej i może wyjść daleko poza kręgi osób zbierających kasety z field recordingami.  

Na tym tle czwarty z albumów wydanych przez Saamleng, The Voice of Steelworks Dawida Chrapli, może się okazać najtrudniejszy dla przypadkowego odbiorcy – albo chociaż najmniej oczywisty. Trzeba mieć ochotę posłuchać odgłosów ze stalowni, choć świetnie nagranych. Albo śledzić dotychczasowe działania tego muzyka związanego ze sceną eksperymentalną i postindustrialną. Niemniej jednak rzecz trzyma wysoki poziom całej czwórki i ogólniej – field recordingów firmowanych nazwą Saamleng. 

Przy okazji jeszcze jedna warta uwagi płyta z nagraniami terenowymi, choć już nie z Polski. I z kolei być może najbardziej przystępna – o tyle, że wiąże atrakcyjne, szerokie syntezatorowe plany z rejestracjami dźwięków natury z Patagonii. Autorem jest Gastón Arévalo, rzecz nosi tytuł Terrain i muzycznie nie jest szczególnie odkrywcza, ale jak wszystkie wydawnictwa A Strangely Isolated Place ma pociągającą jakość (atrakcyjny edytorsko kolorowy winyl sprzedał się błyskawicznie). No i jest swoistym dziennikiem z podróży, co szczególnie pociągające w tych czasach. Autor pochodzi z Urugwaju i jego najbardziej znanym dotąd wydawnictwem było CD Rollin Ballads. W klimat tego nowego łatwo wejść, trudniej się oderwać. 

I już ostatnia rzecz na dziś – Migrations Simona Scotta (Touch). Ta klaustrofobiczna nieco atmosfera słyszalna od pierwszych minut to dźwięki z moskiewskiego metra. Razem z generowanymi brzmieniami (Scott wykorzystuje system modularny) są przez kilka minut ciekawe, później troszkę ciążą. W Murmurations jest na odwrót – tutaj nagrania setek skrzeczących wron w nagraniu, którego napięcie buduje potężny dron. W teorii jest to bliskie fuzji elektroniki i nagrań natury, jakie tworzy Mirt. W praktyce – górą jest w tym wypadku nasza myśl techniczna, bo – choć bez punktacji dzisiaj – na albumach polskiego artysty dzieje się więcej i ciekawiej.