Więcej grzechu, większa łaska?

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Swego czasu wybrałem się na przechadzkę do internetu (ostatnio główny cel przechadzek gdy ktoś nie ma lasu za płotem), żeby sprawdzić, kto zbudował z pandemicznych sampli coś godnego uwagi. Są przy takiej okazji dwa naturalne cele: Matthew Herbert i Matmos, czyli ci, co i bez pandemii robią muzykę z sampli opowiadających o świecie współczesnym – od rwane gazety, przez kubki z McDonald’sa i liposukcję, aż po brzmienia plastikowych śmieci wyławianych z oceanu. Herbert wydaje się mocno zajęty działalnością dyrektorską (BBC Radiophonic Workshop) i edukacyjną, za to Matmos, a właściwie jeden z członków duetu – Drew Daniel – skleił superkolaż z dźwięków, które przesłali mu z kwarantanny ludzie z całego świata (najbliżej nas – z Czech). 

Trudno byłoby mi oceniać wartość tego kawałka w oderwaniu od jego wspólnotowego i globalnego charakteru, nie jest to rzecz wybitna, ale ciekawa. Za to znakomita – być może nawet najlepsza w całej dyskografii solowej Drew Daniela – jest jego nowa płyta, wydana właśnie pod znanym od lat szyldem The Soft Pink Truth. Trudno ją sklasyfikować – trudniej niż inne albumy solowe tego artysty – ale wygląda, czy raczej brzmi, jak poszukiwanie jakiejś wizji przyszłości. Lekkiej, przejrzystej i czystej wizji. A to, że ktoś się jeszcze zajmuje przyszłością, brzmi z kolei mile i uspokajająco.   

W futurystyczny klimat wprowadzają nas partie wokalne Colina Selfa, Angel Deradoorian i Jany Hunter. Najpierw fragment rodem z co bardziej natchnionych nagrań minimalizmu, przypominają trochę utwory Philipa Glassa albo Roberta Ashleya. Później soulowa wokaliza niczym z nagrań house, później znów chór i atmosfera utworów sakralnych, ale w stylu, w którym dziś mało kto coś sakralnego pisze. Z takiego awangardowego kościoła, do którego przyjść może na równi całe kolorowe spektrum ludzi jak na imprezę techno. 

W żadnym momencie nie zrobi się jednak z tego płyta taneczna, jak pierwszy album Drew Daniela Do You Party?, ani wściekła, buzująca emocjami płyta w stylu Why Do The Heathen Rage? Choć i za nowym albumem stoją duże emocje – jak zwykle polityczne, jak zwykle związane z orientacją seksualną – to muzycznie odnajduje on raczej balans w eterycznym ambiencie, uduchowieniu i pięknie. Czasem medytacji w zapętlonych frazach (jak w So). Oczywiście już sam tytuł –  jak zawsze pytanie:  Shall We Go On Sinning So That Grace May Increase? – wprowadza religijne skojarzenia, choćby prowokacyjnie czy ironicznie. Bo autor nawiązuje oczywiście do frazy z nowotestamentowego Listu do Rzymian: Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska (Rz 5,20).   

Delikatną tkankę instrumentalną, w której dużą rolę gra słynne Roland Space Echo i fortepian M.C. Schmidta, partnera z Matmos i w życiu – a momentami także dwaj saksofoniści, John Berndt i Andrew Bernstein (ten z Horse Lords), zbliżający kulminacyjne Sinning do poszukiwań z pogranicza jazzu i techno. Piękne Grace jest jak promień łaski spływający na ludzi na tanecznym parkiecie, a całość tak naturalna i pełna inspiracji, że chciałoby się ten album wstawić na półkę choćby z My Life with Jesus Geez ‚N’ Gosh. Ale – raz jeszcze przypomnę – to nie jest album taneczny, to raczej chillout po programie tamtego i kilku innych tanecznych albumów z przełomu wieków. A w tytułowej frazie brakuje mi jednego angielskiego wyrazu wyjątkowo dobrze pisującego klimat całości: bliss.   

Z tym kolażem dźwiękowym nowy album Daniela łączy jedno: doświadczenie wspólnotowe. Lepiej ostatnio wyrażane artystycznie – mam wrażenie – w rejonach, które religijne wspólnoty zepchnęły na margines.      

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Ja się żegnam

Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS. Nie robimy wszystkiego dla ojczyzny – mówi Jan Englert, aktor i reżyser, wieloletni dyrektor artystyczny Teatru Narodowego.

Janusz Wróblewski

DREW DANIEL Shall We Go On Sinning So That Grace May Increase?, Thrill Jockey 2020, 7-8/10 

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj