Drugie życie Pendereckiego w dziewięciu scenach

Dlaczego akurat Krzysztof Penderecki tak często pojawiał się poza filharmonią? Dlaczego na tego poważnego starszego pana – zmarły w wieku 86 lat twórca, kompozytor, profesor, pedagog, dyrygent od dekad kojarzył się z pewnym dystansem i powagą – powoływano się tak często w środowisku filmu czy muzyki elektronicznej? Może dlatego, że przez lata nie bał się spotkań i konfrontacji z nowymi zjawiskami? Może ze względu na plastyczność jego wizji muzycznych? Ciekawość samego artysty? Nie będę się tu zagłębiać w interpretacje kanonu utworów z bogatego dorobku Pendereckiego – od tego są inni (po pożegnanie autorstwa Doroty Szwarcman odsyłam na Polityka.pl, po sam kanon – na nieocenioną stronę Trzej kompozytorzy). Oto kilka scen dokumentujących różne działania tego wielkiego artysty poza kontekstami, do których muzyka poważna nas przyzwyczaiła. Przegląd ten można traktować jako moją osobistą formę pożegnania kompozytora.

Na Europejskim Kongresie Kultury we Wrocławiu w 2011 r. swoje spojrzenie na utwory Pendereckiego przedstawili Aphex Twin i Jonny Greenwood. W wypadku tego drugiego – inspirującego się Pendereckim od dawna – przerodziło się to w trwający dłużej wspólny projekt koncertowy, z koncertem w Londynie i płytą dla wytwórni Nonesuch. W wypadku pierwszego ograniczyło się do jednego występu, ale mocnego, inspirowanego – jak mówił sam Aphex Twin – partyturami graficznymi kompozytora. Ciekawe były reakcje moich kolegów, kiedy usłyszeli, że biorę się za „Polimorfię”. „Wow, Penderecki!” – mówili. – „Świetnie”. Nie miałem pojęcia, że tak wielu moich znajomych uwielbia jego utwory. Fakt, część po prostu pamiętała film „Lśnienie” Kubricka z jego muzyką. Ale to zawsze cośopowiadał mi artysta. Zobaczyć tego człowieka, jak dyryguje swoimi utworami, to magiczne doświadczenie – wspominał z kolei swoje doświadczenia Greenwood. W lepszej jakości relację audiowizualną z występów we Wrocławiu można znaleźć tutaj.

Za muzyczną oprawę EKK odpowiadał Filip Berkowicz, ówczesny dyrektor artystyczny festiwalu Sacrum Profanum, gdzie z kolei prowadził minicykl Polish Icons prezentujący dekonstrukcje i remiksy utworów polskich kompozytorów XX wieku. W tym, oczywiście, Pendereckiego. Idea była taka, żeby skonfrontować ze sobą oryginalne dzieła polskich mistrzów i reakcje didżejów i producentów ze sceny klubowej, DJ-a Vadima, DJ-a Fooda, Oneohtrix Point Never czy Skalpela, którego utwór Penderecki wykorzystywał tyleż samą muzykę mistrza, co jego sposób opowiadania o własnej twórczości. Powyższa wersja tego utworu pochodzi z gali Paszportów POLITYKI. Oczywiście zainteresowanie nowym spojrzeniem na utwory Pendereckiego nie było charakterystyczne tylko dla sceny klubowej. W ostatnich latach nowe interpretacje jego utworów nagrywali choćby Atom String Quartet czy Pianohooligan. 

Fascynacja etapem sonoryzmu Pendereckiego z całą pewnością ma swój aspekt pokoleniowy. Kto nieopatrznie w zbyt wczesnym dzieciństwie obejrzał Lśnienie Kubricka z fragmentami utworów polskiego kompozytora, temu zostało to zapewne w głowie na dłużej. Sebastian Akchoté – francuski producent nagrywający dla wytwórni Ed Banger (jako SebastiAn), rówieśnik filmu Kubricka – samplował w dwóch swoich utworach słynną kompozycję Tren – ofiarom Hiroszimy

Tren był jednym z tych utworów, które wracały ostatnio najczęściej przy okazji – zaskakującego chyba nawet dla samego kompozytora – powrotu zainteresowania jego starymi utworami. Utwór z 1960 r. najbardziej masowo znany był długo z użycia poza oryginalnym kontekstem (a tu przecież wszystko jest jasne – sam tytuł przynosi dedykację) w filmie – u Wesa Cravena czy Alfonso Cuarona. No i z tego, że przez lata muzycy orkiestrowi podchodzili do tej kompozycji często z pewnym ociąganiem, bojąc się, że techniki gry, do których ich zmusza, mogą uszkodzić cenne instrumenty. W oryginalny kontekst utwór powrócił w serialowym Twin Peaks Davida Lyncha (reżysera, który po Tren sięgał także w Inland Empire). Pół miliona wyświetleń powyższego klipu potwierdza, jak bardzo plastyczna jest muzyka Pendereckiego i jak dobrze łączy się obrazem. 

Tu z kolei jedna ze scen z Lśnienia Stanleya Kubricka wykorzystująca fragmenty dwóch kompozycji Pendereckiego. W tym mojej ulubionej – muszę przyznać – Polimorfii (pojawiała się też w filmie Egzorcysta Williama Friedkina). Bardzo ciekawie o tych związkach muzyki Pendereckiego z filmem pisał Jan Topolski, przypominając o tym, że po raz pierwszy Polimorfię wykorzystał na ekranie Roy Guerry w mało dziś pamiętanym filmie Słodcy myśliwi.

Podobnie jak inni awangardowi kompozytorzy działający po wojnie, Penderecki tworzył muzykę ilustracyjną. Poza otoczoną osobnym kultem  ścieżką dźwiękową do Rękopisu znalezionego w Saragossie w reż. Wojciecha Hasa (wydana na płycie po wielu latach przez wytwórnię Obuh Records) była choćby przystępna i inspirująca twórczość dla dzieci. W tym muzyka eksperymentalna (efekt spotkań w SEPR z Eugeniuszem Rudnikiem, stałym współpracownikiem Pendereckiego przy utworach elektronicznych) do Wycieczki w kosmos oraz powyższa ścieżka dźwiękowa do Porwania z roku 1962. Można się więc było wychować na Pendereckim, nie wychodząc poza dziecięcy repertuar.   

Na Sacrum Profanum muzyka Krzysztofa Pendereckiego wróciła w innej odsłonie w roku 2018. Zespół Fire! Orchestra pod kierownictwem Matsa Gustafssona na nowo zinterpretował utwór Actions na orkiestrę freejazzowy. W tym roku nagranie trafiło na płytę wydaną przez Rune Grammofon. Ta kompozycja z kolei była śmiałą próbą wejścia przez utytułowanego już Pendereckiego w świat nowego jazzu. Oryginalnie utwór wykonała (mocno niesubordynowana, nie do końca przygotowana do reagowania na polecenia) The New Eternal Rhythm Orchestra, czyli zespół gwiazd światowej sceny improwizowanej, na festiwalu w Donaueschingen w roku 1971. Całość przedsięwzięcia (w którym Penderecki – później ceniony dyrygent – debiutował w tej roli) pokazuje, że spotkań z nieznanym się polski twórca nie bał.   

Wśród wielu artystów powołujących się na Pendereckiego bliskim dla mnie gronem był zawsze francuski nurt Zeuhl (włącznie z Magmą) i odłam ruchu Rock In Opposition – muzycy, którzy próbowali stworzyć współczesną kameralistykę awangardową poza kontekstem akademickim, ale też wychodząc poza idiom rockowy. Można śmiało uznać, że nie byłoby twórczości takich grup jak Art Zoyd czy Univers Zero (tej zdarzało się nawet otwierać koncerty utworem Utrenja Pendereckiego odtwarzanym z płyty), gdyby nie pionierska muzyka Pendereckiego z lat 60. Nie byłoby też bez niej powyższej płyty formacji Shub-Niggurath. 

Krzysztof Penderecki był też gościem gdyńskiego Open’era, gdzie grał dla pokolenia (jak to sam określił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”) pokolenia swojej wnuczki. W roku 2012 dotarł tu (wspomniany na początku notki) przygotowany wspólnie z Jonnym Greenwoodem program utworów obu tych kompozytorów, świetnie granych przez Aukso – Orkiestrę Kameralną Miasta Tychy. Ilu kompozytorów XX wieku mogło się pochwalić oklaskami publiczności dużej sceny wielkiego letniego festiwalu muzyki pop? Penderecki te oklaski zebrał – i dobrze, bo dziś odszedł w momencie, który nie daje szans na tłumne pożegnania.