Jeśli nie teraz mamy być szczęśliwi, to kiedy?

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Prowokujący ten tytuł dzisiejszej płyty. A właściwie przedwczorajszej – bo If I Don’t Let Myself Be Happy Now Then When? ukazało się 10 marca i jest zaskakująco miłym urozmaiceniem czasów, gdy wszyscy mówią o tym samym. A przy tym zaskakująco miłą ścieżką dźwiękową dla miasta, które teoretycznie jest takie samo, chociaż wszyscy myślą o tym samym. Nie uważam się zaraz za jakiegoś detektywa Monka, ale w swoim otwieraniu łokciem drzwi do toalety czułem się trochę osamotniony. Tymczasem jest nas więcej. Taką cichą wspólnotę opisują More Eaze i Claire Rousay, duet z Teksasu. Z Austin! Nie tylko odwołali im na miejscu największą imprezę kulturalną (SXSW), ale nawet odizolowali ich kraj. Na szczęście płyta wyszła w Polsce, więc nawet gdyby ktoś chciał fizyczny egzemplarz (licznik pokazuje mi, że zostało 19), to może próbować.

To cicha wspólnota – z akcentem na cicha. Bo cały album praktycznie nie wychodzi po za sferę szeptu. Dużo jest najwyraźniej do zrobienia w tym obszarze, bo – jak pokazuje amerykański elektroniczno-perkusyjny duet -można tu zagrać dynamiką. Na tym polu ta operująca drobnymi dźwiękami płyta bije wielokrotnie zakresem, rozpiętością i dramaturgią ostatniego Osbourne’a. Może szelesty papierków od cukierków, może zgrzyty części rowerowych przy wiosennym przeglądzie, może sztućce, a na pewno morze. Spacer, syntezator na tle odgłosów smażenia – piękny powrót do źródeł, bo przypomnę nieśmiało, że i tego kalibru zespoły co Pink Floyd zajmowały się podobnymi rzeczami w szczycie sił twórczych. Do tego Autotune’y – stłumione, nakładane na delikatnie nucone folkowe partie wokalne, w sposób świeższy niż na opisywanej ostatnio płycie Białego Tunelu. I bardziej naturalny. Bo przy okazji to całość to także cicha wspólnota zmiany/korekty płci, niepewności, tłumionych emocji – jako taka, odczytywana na bardziej osobistym poziomie, ta płyta staje się nagle nie jakąś ekstrawagancją, tylko prostą relacją własnych przeżyć (tytuły Pre-opPost-op trochę w tej kwestii podpowiadają).

If I Dont Let… ze swoimi trzema dość długimi utworami odpowiada też na pytanie, jak snuć historie w stylu ASMR, tworząc dłuższe, bardziej rozbudowane formy muzyczne. Momentami leniwie meandrujące, czasem brnące w ślepy zaułek, ale atrakcyjne – bo eksponują drobne gesty i dotyk (a dla zmysłu dotyku czasy mamy akurat nie najszczęśliwsze), przekładając to wszystko na drgania membran głośników. Pytanie o muzyczność tego wszystkiego najlepiej by było odesłać Johnowi Cage’owi. A pytanie o miejsce tego rodzaju twórczości na mapie muzyki popularnej najlepiej by było zadać Lucowi Ferrariemu, gdyby żył. Gdyby chciał kiedyś napisać piosenkę do tekstu Wendy Carlos, powstałoby pewnie coś takiego.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Przybić piątkę ze Sławulą

Wiece wyborcze kandydata na prezydenta Polski Sławomira Mentzena rozpoczynają się zawsze o piętnastej. Ta pora daje pewność, że przybędzie elektorat – uczniowie po lekcjach.

Marcin Kołodziejczyk

MORE EAZE & CLAIRE ROUSAY If I Don’t Let Myself Be Happy Now Then When?, Mondoj 2020, 7-8/10

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj