Płyta jako serial? Græ!
To największy koszmar, jaki byłem sobie w stanie wyobrazić. Jakiś zbiór podróżniczych opowieści z lasów tropikalnych, wypożyczony w bibliotece szkolnej – autora i tytułu od lat nie potrafię sobie przypomnieć. W tym historia opisywana z punktu widzenia człowieka, który spada z wysokiego drzewa, łamie nogi, jest całkiem unieruchomiony i zaczynają go zjadać mrówki, wchodząc wszędzie tam, gdzie się da. Ostatnia scena klipu Virile przypomniała mi tamto niezbyt sympatyczne wspomnienie (jeśli ktoś pamięta scenę i książkę, będę zobowiązany – na to pytanie Google nie ma odpowiedzi). Za to cała płyta autora debiutu, który był jedną z płyt roku 2017 na Polifonii, to wyłącznie pozytywne odczucia i skojarzenia. Choć właściwie nie jest cała: Moses Sumney wydał właśnie… pół płyty, którą uzupełni kilkoma kolejnymi utworami w połowie maja.
Były już różne pomysły z dzieleniem płyty na części, ale gest Sumneya wydaje się dość zaskakujący (zaskoczył już choćby recenzentów): duża część płyty – 12 z 20 przygotowanych utworów – została udostępniona teraz. I to do dość swobodnego słuchania, bo poza czterema do tej pory singlami reszta utworów ma swoje niby-klipy na YouTube i łatwo sobie wyrobić opinię o tym, w jaką stronę zmierza całość. Najwyraźniej autor materiału, wizjonerski neo-soulowy wokalista i producent z Los Angeles, czuje się dość pewnie. I z pewnością można coś wywnioskować z tych 38 minut materiału. W największym skrócie opisałbym te wnioski jako rezerwuj pre-order, do jasnej cholery.
Zdarzyło mi się ostatnio zastanawiać nad relacją między serialowością a płytami z muzyką przy okazji recenzji nowego albumu Pauliny Przybysz. Sumney przenosi to porównanie ze sfery akademickich rozważań w sferę realiów i konkretu. Skądinąd serialowy debiut telewizyjny już ma na koncie – zagrał w jednym odcinku komediowej serii Random Acts of Flyness na HBO.
Pierwsza część græ to zestaw piosenek ze swobodnie dobieranym, ale oszczędnym akompaniamentem. Bardzo szybko zmieniającym się z utworu na utwór. Od syntetycznych brzmień po całkowicie organiczne zestawienia – jak głos z gitarą w Polly. Błyskawicznie wciągające Cut Me to gospelowo-bluesowa pieśń na basowym podkładzie jak z Take My Breath Away Berlin. Colouour to kapitalnie lekki aranż na instrumenty dęte. Gagarin przypomina mi Davida Bowiego z okolic melancholijnego, mroczno-futurystycznego Outside. Sam Sumney w momentach, gdy słyszymy jego względnie czysty głos, przypomina D’Angelo (w recenzji Aromanticism pisałem, że z przebojowością Michaela Kiwanuki i wdziękiem D’Angelo zapędza się w rejestry Jimmy’ego Scotta), ale indywidualnie patrzy także na ścieżki wokalne. Ci, którzy mieli okazję go widzieć i słyszeć na Off Festivalu, wiedzą, że świetnie radzi sobie z przetwarzaniem wokalu w czasie rzeczywistym, akompaniując sobie jeszcze przy tym na gitarze. Brzmi to momentami jak wyzwanie rzucone Auto-tune’owi. Po co korzystać z bardzo ograniczonego narzędzia ekspresji, skoro można grać różnorodniej, a zarazem subtelniej.
Jest w muzyce Mosesa Sumneya coś, co zaspokoi ambicje zwolenników muzyki alternatywnej (już czytałem np. euforyczną reakcję fana Radiohead), ale i coś, co ucieszy tych, którzy chcą niebanalnej, chwilami wzniosłej i epickiej, niepozbawionej jednak uczuciowego, może nawet erotycznego charakteru nowej muzyki soul, żeby sobie ubarwić wieczór. Ale za tą rozrywką stoi rewelacyjny autor z grupą naprawdę pilnie dobranych współpracowników – takich jak Daniel Lopatin czy Thundercat. Gwarantuje to idealną muzykę środka dla miłośników obrzeży. I daje nadzieję nie tylko na zabawę przy kontynuacji serialu, ale i na parę kolejnych sezonów.
MOSES SUMNEY græ, Part 1, Jagjaguwar 2020, 8/10