Dzień polskiego popu: Baranovski
Mało kto pisze o mainstreamowych polskich płytach, tym bardziej że duża część z nich ukazuje się w ciągu tygodnia czy dwóch pod koniec października. Dużo tego. Trzeba trochę czasu, by wypunktować lepsze i gorsze strony. Ale dość szybko przekonamy się co do jednego: w produkcji muzyki pop mamy wciąż krótką ławkę. A pod względem potencjału promocyjnego i dystrybucyjnego duże wytwórnie zostały już dawno doścignięte przez niezależnych. Ale ponieważ sporą część ostatniego tygodnia spędziłem na robieniu notatek, dziś zalewam Polifonię krótkimi notami o polskim popie. Pierwsza była Mary Komasa. Pora na drugą…
Pierwsza duża płyta Baranovskiego przypomina stare czasy i historie w rodzaju pierwszego albumu Lady Pank. Stylistycznie nic a nic, ale pod względem liczby hitów, które można znaleźć na płycie długogrającej w chwili, gdy ta w końcu wychodzi. Pod tym względem tytuł się uzasadnia – to jest debiut zestawem „the best of”. Prezentacje tych utworów w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy były komercyjnie pasmem sukcesów. Wysokie pozycje na radiowych playlistach i wyniki na YouTubie przekraczające 4 miliony odsłon. Mało kogo stać na taki wyczyn.
Czy mam szacunek do profesjonalizmu utworów takich jak Czułe miejsce czy nawet Luźno (choć ten ostatni to już nie moja bajka, wolę Hey i Zbiór, w którym najlepiej słychać wokalne możliwości autora)? Owszem. Mam nawet wrażenie, że zobaczyłem w nich weselszy odpowiednik Korteza. Może też potencjalnego konkurenta dla Podsiadły za jakiś czas (na razie porównania go drażnią, dla mnie uzasadnia je utwór Czułe miejsce). Czy odnajduję się w tych tekstach? Nie bardzo, choć rytmicznie są pisane perfekcyjnie. No ale trochę się mijamy – on śpiewa w Hey, ciekawie balansującym na krawędzi rapu: Mam 27 lat na karku, chociaż często czuję się jakbym miał 40. Ja mam dokładnie na odwrót. W każdym razie piekielnie zdolny człowiek ten Wojciech Baranowski i zaczyna karierę solową od razu od imponującej kontroli nad większością elementów swojej muzyki, od głosu począwszy. A wkrótce dowiemy się jeszcze, czy ma nam coś autorskiego do powiedzenia, czy może pozostanie jednoosobową fabryką przebojów wyczuwającą instynktownie potrzeby komercyjnego radia. Zacytuję komentarz spod klipu Luźno: „Ale to jest dobre! Nawet Męskie Granie nie pogardziłoby taką piosenką promującą!”. W punkt – choć dla jednych będzie to zaletą, dla innych wadą. Są tacy – sam się do nich zaliczam – dla których kariera w mainstreamowym radiu oznacza dziś nie to, że ludzie cię kochają, ale raczej to, że ludzie nie żywią w stosunku do ciebie uczuć negatywnych. Tak czy owak to już jakiś, całkiem niezły początek.
BARANOVSKI Zbiór, Pomaton 2019, 6-7/10