Koło żałoby
Powtórki z pogrzebów – jakkolwiek strasznie i makabrycznie to brzmi – znamy z najnowszej politycznej historii Polski. Powtórka z żałoby, jeśli ktoś jest na to gotowy, czeka nas na nowej płycie Nicka Cave’a. Po niezwykłym albumie Skeleton Tree i wstrząsającym wręcz filmie One More Time With Feeling (opisywanymi tutaj) przyszła pora na kontynuację. Cztery lata po kluczowej w tym wypadku utracie syna Cave nie przestaje przepracowywać traumy związanej z tą stratą. A coś w jego muzyce zmieniło się nieodwołalnie, bo długi, dwupłytowy Ghosteen (poza może zaskakującą okładką, przypominającą oprawę graficzną zeszłorocznego Unsoundu – swoją drogą trwa już w najlepsze tegoroczny) wydaje się pod wieloma względami dalszym ciągiem. Na pewno jednak odzyskał pełną kontrolę artystyczną nad tym, co robi, nie ma więc – jak przy zwięzłym Skeleton Tree – tego poczucia bezradności bohatera, które tam robiło ogromne wrażenie.
Wraca tu z kolei uczucie, jakie miałem dwa lata temu, słuchając A Crow Looked at Me Mount Eerie. Jak tu oceniać płytę, która jest zapisem – po części przynajmniej – tego samego, czyli życia z duchem zmarłej osoby gdzieś obok? Ghosteen nie traci intymności, jaką miała poprzednia płyta, jest podobnie oszczędna w środkach – główne środki to głos Cave’a, momentami przechodzący w melodeklamację, chórki i syntezator Warrena Ellisa, czasem fortepian. Całość jest jednak znacznie mocniej rozciągnięta i – jak już wspomniałem – mocniej skontrolowana przez lidera, który snuje swoją opowieść od przenośnej najwyraźniej historii zagubionego rockandrollowca (figura Elvisa w Vegas) próbującego się odnaleźć na scenie w utworze Spinning Song – gdzie trzeba szukać przenośni śladów żałoby w rodzinie – aż po nieprawdopodobnie wręcz, bezprecedensowo u niego prostą puentę w prastarej buddyjskiej historii Kisy, która traci dziecko: Everybody’s losing someone / It’s long way to find a peace of mind. Spokój ducha nadejdzie – i nadejdzie nasz czas. Mamy klamrę ukojenia – to samo wołanie, które słychać w pierwszym utworze jako rodzaj życzenia, pytania, wróci w ostatnim, Hollywood – bezwzględnie najważniejszej tu kompozycji Cave’a i może jednej z ważniejszych w ogóle – w postaci odpowiedzi. Wrażenie robi już samo to, jak głos Cave’a w tych ostatnich minutach płyty idzie w górę skali, w rejony nieodwiedzane i sprawiające wrażenie, że śpiewa do nas ktoś zupełnie inny.
Religijnych wątków, jak przystało na Cave’a, jest oczywiście dużo. Nie sposób też nie zauważyć w tej jednolicie smutnej płycie pewnych akcentów monumentalnego przeciągnięcia. Vangelisowski motyw w Ghosteen. Watersowskie wyczekiwanie i takież chórki w Galleon Ship. Jeśli zajrzymy na chwilę za emocje, zobaczymy piosenki, które jednak mogłyby się znaleźć u „starego” Cave’a – jak Waiting For You – a cały album może się wydawać w paru miejscach odrobinę przeciągnięty. To, co najciekawsze, zaczyna się moim zdaniem (jeśli pominąć bezwzględnie ważny akcent początkowy) od utworu Sun Forest. A to, co najważniejsze, zbiera już druga płyta zestawu, z tymi najdłuższymi utworami, 12-minutowym Ghosteen i 14-minutowym Hollywood. Kilka fragmentów sprawia wrażenie, jak gdyby autor ostatecznie wydał płytę, ale tak naprawdę miał już materiał na książkę.
I jeszcze jedna uwaga – może trochę brutalna, ale samego lidera nie dotyczy. Ten syntezator, który nam towarzyszy na kolejnej już płycie Cave’a, to nie jest szczególnie wyrafinowane brzmienie. Ellis ma słabość do mocno już wyeksploatowanego i będącego swoistym standardem przemysłowym dzisiejszych czasów MicroKorga. I mam wrażenie, że słyszę tu ciągle znajome barwy tego instrumentu. Wszystko zapewne dobrze przemyślane, oszczędne w muzycznej formie, ale chciałoby się ten kolejny, literacko ciekawy i emocjonalnie dewastujący występ Cave’a usłyszeć w nieco może choćby bardziej oryginalnych dekoracjach. Wszystkie pozostałe elementy scenografii działają i składają się w mocną, choć nie tak mocną jak Skeleton Tree, całość.
NICK CAVE & THE BAD SEEDS Ghosteen, Ghosteen Ltd. 2019, 8/10
Komentarze
Nie wiem czy nie tak mocno, choć prawdę mówiąc trudno funeralne dźwięki i wynurzenia z sobą zestawiać,. Poprzednia płyta mnie głęboko wzruszała i poruszała, ta wstrząsnęła. I mam w zasadzie wrażenie, że to taki muzyczny cykl Trenów, które zostały naszpikowane ekumenicznymi aktami strzelistymi. I w gruncie rzeczy tak jak w przypadku Trenów mistrza Kochanowskiego prowadzący do finału i wyznania
Everybody’s losing someone
It’s a long way to find peace of mind, peace of mind.
And I’m just waiting now, for my time to come
And I’m just waiting now, for peace to come
For peace to come
I mam też wrażanie, że tak jak wcześniejsze Treny u JK miały w gruncie domknąć się w Trenie XIX, tak na tej płycie wszystkie utwory prowadzą nas do finału czyli „Hollywood” – utworu absolutnie wybitnego (i post-rockowgo w takim nawet sigur rosowym wydaniu i nowofalowego i liturgicznego), a wysokie rejestry łamią serce. Takiego wstrząsającego domknięcia nie było na ” Skeleton Tree”, a bez tego trudno o „pokój” i myślę, że to jest główna inspiracja tej płyty. Ta żałoba musiała się domknąć, dlatego obie te płyty stawiam wysoko i jednak ich nie porównuję.
PS. Zaprawdę piękna ta muzyczna jesień. Zdecydowanie lepsza niż wiosna i lato.