10 fantastycznych płyt, które niesłusznie pominąłem podczas wakacji, vol. 1
Sezon płytowy dzieli się często mechanicznie na to, co przed wakacjami i po wakacjach. Problemem są jednak same wakacje, których nikt nie podsumowuje, podczas gdy sam mam wrażenie, że znacznie łatwiej zgubić jakąś udaną płytę w lipcu i sierpniu. Jeśli ją odłożycie na później, przyjdzie wrzesień i pozamiata. W tym roku robiłem co jakiś czas notatki, z których wynika, że parę tytułów trzeba jeszcze koniecznie wymienić. Dziś pięć pierwszych, w kolejności chronologicznej:
SKOLIAS & BESTER Rebetiko Poloniko, For Tune 2019, 7-8/10
Premiera: 17 czerwca
Powiedzmy, że od razu na wstępie naciągam trochę granice wakacji, ale ta płyta została w fatalny wręcz sposób zignorowana przez media. Tymczasem jest tu wszystko, co powinno poszukującego słuchacza zainteresować: dwaj sprawdzeni artyści kulturowego pogranicza i świetny pomysł, by za punkt wyjścia wziąć grecką miejską muzykę rebetiko – odpowiednik folku lub bluesa z ponadstuletnią historią, bardzo zresztą inspirujący dla późniejszych reformatorów folku i bluesa w Ameryce. Rzecz ma w sobie smutek fado – analogicznie zresztą rozwijał się w miastach portowych – ale też buntowniczą, rebeliancką siłę dołów społecznych (i Greków przesiedlonych z zachodniej części tureckiego wybrzeża), no i historię spychania na margines, a nawet oficjalnych zakazów w rodzinnej Grecji. Do głosu Jorgosa Skoliasa wykorzystanego w takim kontekście chyba nie trzeba nawet szczególnie przekonywać. Minimalistyczne, ale zarazem potężne aranżacje, jakie dla tych tradycyjnych pieśni przygotował akordeonista Jarosław Bester (Cracow Klezmer Band, Bester Quartet), podtrzymują ognisty charakter konwencji.
Przy okazji – gdyby ktoś szukał sporej kolekcji archiwalnego rebetiko, znajdzie je – głównie w wersji emigranckiej – w katalogu Canary Records.
ARIEL KALMA Nuits Blanches au Studio 116, Transversales 2019, 7/10
Premiera: 28 czerwca
W latach 70. Ariel Kalma asystował jako realizator w paryskim studiu GRM, przy okazji tworząc tam swoje utwory o bardzo różnorodnym charakterze. Paris Flight to niezwykła kompozycja na saksofon, przeobrażająca go za pomocą oddechu cyrkulacyjnego, pętli opóźniających i innych efektów studyjnych w pełnoprawny syntezator, no i wyprzedająca o jakieś 30 lat nagrania Lei Bertucci. Le soleil au aouchant to z kolei rodzaj wokalnej mantry, dalej pojawiają się kolaż dźwiękowy, a właściwie opowieść ilustrowana muzycznie, no i utwór na fortepian, który wydaje się wariacją na temat Don’t Cry For Me Argentina, ogólnie: bardzo różnorodny dorobek kompozytora, którego ostatnio mieli okazję odkryć na nowo słuchacze serii FRKWS.
ZGUBA Potwarz, Opus Elefantum Collective 2019, 8/10
Premiera: 19 lipca
Jedna z lepszych płyt wydanych w Polsce w ostatnich miesiącach, bo choć autor mieszka w Sofii, to pochodzi z Pomorza i znany jest jako członek duetu Widziadło (z nieco innej stylistyki). Tutaj jako Zguba tworzy dość ponurą, a w najlżejszych momentach (nagrane z udziałem Foghorna – tez skądinąd autora udanej wakacyjnej płyty – the Toll of the Sea) melancholijną opowieść zanurzoną w historii. Plastyczną i plądrofoniczną, sięgającą do stylistyki The Caretakera, Gavina Bryarsa czy nawet – jak słusznie wypunktował w swojej recenzji Jarek Szczęsny – Henryka Mikołaja Góreckiego. Smyczkowe motywy i głosy często schodzą na drugi plan, ustępując dźwiękom konkretnym, jak gdybyśmy przysłuchiwali się Bałkanom z perspektywy wielkiego miasta i przemysłowego rozwoju. Gdzieniegdzie przeświecają jakieś echa nowofalowego 4AD, częściej – zmiękczonych nostalgicznym oddaleniem brzmień sceny industrialnej. Jeśli ktoś zgubił, to stanowczo powinien odnaleźć.
FÖLLAKZOID I, Sacred Bones 2019, 8/10
Premiera: 1 sierpnia
Rzadki przypadek prawdziwego restartu kariery. Kierując się tytułem I, wpisałem ten album na listę premier z dopiskiem, że to reedycja. Na szczęście kolega, który zna się na Chilijczykach dużo lepiej, zwrócił uwagę, że to zupełnie nowa płyta – gdyby nie to, nie posłuchałbym, a potem nie kupił zestawu, na którym z obszaru space rocka Föllakzoid odważnie przechodzi, albo raczej przeskakuje, na terytorium minimal techno. Dzięki produkcji, a właściwie dekonstrukcji, którą zajął się chilijski Niemiec Atom TM, ten zestaw czterech oszczędnych, mrocznych, dronowych kilkunastominutowców brzmi jak bardziej berlińska wersja The Field, a hipnotyzuje równie mocno. Ze względu na to, nad czym przez lata pracował ten sam kolektyw, może wciąż zawierać śladowe ilości gitary.
TROPICAL FUCK STORM Braindrops, Joyful Noise 2019, 8/10
Premiera: 23 sierpnia
Świetna druga płyta australijskiego art-punkowego kwartetu Tropical Fuck Storm ukazała się w najgorszym być może momencie, tuż przed zagłuszającym wszystko wysypem Tooli, Lan i innych premier końca wakacji. Spięta klamrą dwóch wyjątkowych kompozycji – emocjonalnego Paradise i kakofonicznego w finale Maria 63 – robi wrażenie oczyszczającego doświadczenia, płyty spontanicznej, wolnej i wykrzyczanej do poziomu „11” we wzmacniaczach. A przy tym inteligentnej krzyżówki The Clash, Pere Ubu i Captaina Beefhearta. W listopadzie zagrają w warszawskim Pogłosie – tylko nie mówcie wszystkim, żeby starczyło miejsca dla nas.