Rewolwerowe ścieżki dźwiękowe
Kiedy piszę te słowa, jest sierpień 2019 roku i Red Dead Redemption 2 ma na liczniku 25 mln egzemplarzy. Sprzedanych nie po 25 zł, tylko jakieś 10 razy drożej, co piszę nie po to, by denerwować znajomych z przemysłu muzycznego, tylko żeby uzasadnić, dlaczego muzyka wyszła dopiero niedawno. Od października 2018 r. trzeba było załatwić wiele ważniejszych rzeczy, teraz można rzucić uchem na ścieżkę dźwiękową. Są, jak pokazuje różnica skali w tym przemyśle, rzeczy ważne i ważniejsze. Muzyka ma jedną przewagę – w dość krótkim czasie można się zapoznać z tym, co wyszło. Sama westernowa gra RDR2 – urzekająca, zaskakująca rozmiarami świata na każdym kroku – ma jeden feler: najprawdopodobniej zabraknie wam na nią życia. Można sobie wejść, pojeździć konno, wirtualnie zapolować, albo zdać się na ślepy fart i przeżyć jakąś przygodę. Tym bardziej, że w detalach ten świat to dzieło sztuki. Ale gra tego typu jest klasycznym przypadkiem medium, które trudno do końca wykorzystać. A jak się ma sytuacja z muzyką?
Ukazały się właśnie ścieżki dźwiękowe z RDR2. Nie jedna, tylko od razu dwie. Kto bogatemu zabroni? Właściwie to nawet te dwie płyty nie wyczerpują tematu, który zasygnalizowany został w sieci (link z YouTube powyżej – na płytach brak np. See The Fire In Your Eyes – EDIT: jest w zmienionej wersji jako Mountain Hymn) dawno temu. Wtedy jednak nie sprzedawano tego osobno, bo cóż – nikt się jeszcze nie schylał po drobniaki. W lipcu na najważniejsze platformy sprzedaży cyfrowej weszły dwa albumy, brutalnie obcięte – bo cała gra tego typu to wiele godzin muzyki – i sformatowane jako zamknięte całości, właściwie zbiory piosenek i krótkich tematów instrumentalnych. Dla utrudnienia każda z nich nazywa się The Music of Red Dead Redemption 2. Pierwsza ma czarno-białą okładkę i dopisek „Original Score”. Druga, z okładką czerwono-czarną, nosi podtytuł „Original Soundtrack”.
Zacznijmy od tego bardziej gwiazdorskiego. A jeśli mówię: gwiazdy, to mam je na myśli. W sumie w pracy nad RDR2 swoje trzy grosze dorzucili Daniel Lanois, D’Angelo, Willie Nelson, Josh Homme, Colin Stetson, producent Arca, Rhiannon Giddens, David Ferguson (producent współpracujący przez lata z Johnnym Cashem), Matt Sweeney (m.in. Bonnie „Prince” Billy i Zwan), Rabih Beaini i grupa Senyawa. Teraz łatwiej pewnie zrozumieć, dlaczego w ogóle zawracam sobie i Wam tym głowę.
Otóż ten bardziej gwiazdorski album to jednak Original Soundtrack, czyli płyta Daniela Lanois. Z firmowaną głównie przez niego częścią soundtracku jest tak, że gdybym usłyszał muzykę, nigdy by mi nie przyszło do głowy zagrać w tę grę. A przynajmniej inaczej bym ją sobie wyobrażał. Być może jest to efekt tego, że Lanois – słynny producent m.in. grupy U2 – konwencji gier nie zna zbyt dobrze i próbuje z tego zrobić cykl piosenkowy. Klimatyczny, ale to taki rodzaj klimatu, który nic nie mówi na temat gwałtowności fabuły i dynamiki akcji. Owszem, jest tu schemat, ale bardziej ze świata piosenki. To ze względu na klisze That’s the Way It Is samego Lanois trudno mi było wytrzymać, a nagrane m.in. z Rhiannon Giddens Moonlight odstraszało wokalnymi pieniami. Lepiej było z instrumentalem gitarowym samego Lanois (Table Top) – ma doświadczenia w tej dziedzinie – oraz z miniaturą na banjo samej Giddens. No i z utworem Nelsona, który śpiewa sam autor, ostatnio trochę podupadający na zdrowiu. Wyprodukowane przez Lanois bardzo generyczne country z udziałem Josha Homme’a byłoby nawet zabawne, gdyby nie to, że przychodzi po całej serii umiarkowanie udanych piosenek. I w tej sytuacji działa jak opłateczek miętowy.
Bardzo się cieszę, że gry klasy AAA mogą sobie na takie gesty pozwolić, ale cały czas dostrzegam znaczącą różnicę między tym rodzajem muzyki ilustracyjnej a innymi. Do sukcesu potrzeba trochę pokory i szczerego wyrobnictwa, dlatego zdecydowanie bardziej podoba mi się podejście Original Score, czyli płyta Woody’ego Jacksona.
Woody Jackson nie jest w świecie muzycznym postacią szczególnie znaczącą. Właściwie to nie jest nikim znanym, choć obracał się w ciekawych kręgach. Grał z Vincentem Gallo w formacji RRIICCEE, w studiu towarzyszył na gitarze Money Markowi, a na sitarze – duetowi Tenacious D. Transfer do świata gier zapewniła mu muzyka do Maxa Payne’a 3 grupy Health – projekt dość ważny w rozwoju medium. Pracował przy L.A. Noir i jednej z gier serii Grand Theft Auto. W Red Dead Redemption jest od początku. Wydaje się, że praca nad grą tego typu to zajęcie na pełny etat, albo i dwa, więc trzeba się wycofać z całej reszty życia, zatem prawie go nie słychać, choć – jeśli wierzyć opisom na okładkach płyt – grał na przykład na ważnej płycie Jane Weaver The Silver Globe.
Muzyka Jacksona do RDR2 bywa brzmieniowo ciosana, oczywista w swoich cytatach ze spaghetti westernu w wersji Ennia Morriconego. Ale jednak pozostaje piekielnie konsekwentny i nieźle buduje klimat. Najgorsze, co nas tu spotka, to epigonizm. Temat Outlaws From the West jest wręcz odtwórczą wariacją na temat napisany już dawno temu do Dawno temu na Dzikim Zachodzie. Tytułowe Red Dead Redemption lubiane przez graczy tu już bardziej gra z konwencją. Fleeting Joy z Colinem Stetsonem, a potem Icarus and Friends z udziałem tego samego muzyka robią już potężne wrażenie – tu powinni się zainteresować materiałem nawet ci, którzy w nosie mają całą zadymę z grą. Country Pursuits z Arcą jest króciutkie, ale wpuszcza elektronikę w sposób na tyle ciekawy, na ile słyszymy to dziś w najciekawszych filmach.
Kolejne decyzje też robią wrażenie. Obsadzenie indonezyjskiej Senyawy w roli Indian (Welcome To The New World) było zagrywką dość dziką, ale dało ciekawy rezultat. Takich gestów oczekuję od odważnego twórcy, który musi się poruszać w obrębie pewnej konwencji. I nie dziwię się, że ścieżka Woody’ego Jacksona doczekała się scenicznej wersji w ramach Red Bull Music (link poniżej). Tym bardziej, że przy tak zawrotnych liczbach grających zapotrzebowanie na przywołanie na powrót emocji z gry za pomocą muzyki musi być olbrzymie. To Jackson robi dobrze.
Mam z muzyką z gier już całkiem długi romans – dziewięć lat temu dość długi tekst na ten temat opublikowałem w zahibernowanym chwilowo serwisie/blogu „Technopolis”. Kolejne lata przyniosły olbrzymi skok w tej dziedzinie. W tej chwili może sobie ona pozwolić praktycznie na wszystko. Tutaj – zważywszy na gabaryty – było blisko. W pewnym sensie jest tu nawet za dużo, a samym płytom skrojenie do jednej i odstrzelenie paru tematów też zrobiłoby dobrze.
RÓŻNI WYKONAWCY The Red Dead Redemption 2 (Original Soundtrack), Lakeshore 2019, 5/10
RÓŻNI WYKONAWCY The Red Dead Redemption 2 (Original Score), Lakeshore 2019, 7-8/10
Komentarze
Dziękuję za tę recenzję! Mam jedynie dwie luźne uwagi:
1) „See The Fire In Your Eyes” znalazło się na płycie z czerwoną okładką pod zmienionym tytułem („Mountain Hymn”)
2) jeśli się nie mylę to Senyawa byli odpowiedzialni za muzykę do epizodu dziejącego się w Guarmie, więc ten wybór mógł być podyktowany chęcią zilustrowania egzotyczności nowego świata (to ten tytułowy New World – z perspektywy bohaterów i graczy); tak tylko gwoli uściślenia – nie zostali obsadzeni w roli Indian Północnoamerykańskich, raczej Karaibskich
A muzyka świetna, choć słuchanie jej w grze, w połączeniu z resztą elementów składających się na doświadczenie „Red Dead’a”, sprawia o wiele większą przyjemność.
Dziękuję. 2 x tak! Co do Senyawy – w grze nie doszedłem do tego epizodu. 🙂