Dilerka śmierci
Wśród wielu bezlitosnych gestów, które przynosi nowy album Lingua Ignota, jednym z najbardziej okrutnych jest ten, że wydała go w samym środku sezonu leżakowego. Nie chodzi o to, że sprawy przemocy w związkach, rozpaczy, zdrady, strachu i bezsilności, o których śpiewa Kristin Hayter, nie wydarzają się latem. Przeciwnie, pozostają aktualne okrągły rok. Chodzi o to, że burzy to święty spokój i całkowicie zmienia nastrój – a wiem, o czym piszę, bo po raz pierwszy słuchałem tej płyty tuż przed wyjściem na plażę. Wśród wielu gestów przesady i emocjonalnego naturalizmu, jakie przynosi ten album, jedyny, który mnie irytuje, to wypisywanie tytułów kapitalikami (i tego nam wszystkim oszczędzę). Poza tym, choć teoretycznie Caligula jest płytą ekstremów, a estetyka wrzasku może kogoś pod drodze szokować, dla mnie pozostaje wzorem dobrze skonstruowanego, precyzyjnego i całkiem wyrafinowanego, a przy tym bardzo klasycznie ułożonego albumu. Powiem więcej: kiedy miłośnik muzyki barokowej usłyszy motyw z żałobnego utworu skomponowanego przez Henry’ego Purcella na pogrzeb królowej w Butcher of the World, przy którym Ignota śpiewa I’m the fucking deathdealer, nie powinien się krzywić, tylko ucieszyć z trafnego doboru sampla.
Z barokiem, a właściwie także z muzyką klasyczną i romantyzmem, jest tak, że już dawno zostały przyjęte, kupione, wykorzystane przez twórców i fanów rocka, szczególnie jego mocniejszych odmian, które korzystają obficie z co prostszych chwytów dynamicznych muzyki poważnej, odwołując się także do monumentalnych gestów opery. Tego nie brak i tutaj. W pewnym sensie klasycznie wykształcona Hayter robi odwrotnie – uzupełnia język barokowej pieśni i opery przesterowanymi teksturami wywodzącymi się z noise’u. Raczej uzupełnia starą konwencję, wykorzystując wszystko to, co śrubuje poziom emocji. Ale trudno powiedzieć, żeby ją unowocześniała, jeśli już, to ją uaktualnia – gdyby Wagner miał do dyspozycji estetykę black metalu czy industrialu, z pewnością też by po nią sięgnął. Rozdzierające Day of Tears and Mourning brzmiałoby jak wariacja na temat pompatycznego i względnie prostego metalowego grania zerkającego ku muzyce poważnej – gdyby nie wyjątkowe, precyzyjnie skontrolowane i wyprodukowane partie wokalne.
Podoba mi się u Ignoty myślenie przestrzenią, które najmocniej odróżnia ją od metalowej części środowiska. Wychodzi poza szeroki plan przesterów, grając drobiazgami, które wchodzą czasem na plan pierwszy – jakimiś drobnymi szurnięciami, niby przypadkowymi uderzeniami w talerz, odgłosami pokazującymi, że cała rzecz dzieje się w przestrzeni. W metalowych i noise’owych konwencjach rzadko coś takiego słychać. Autorka Caliguli przypomina nam w ten sposób, że miejsce narodzin tej muzyki to nie ciasna, dobrze wytłumiona sala prób, tylko operowa scena. Podobnie jest z dynamiką – cisza pozostaje tu czymś naturalnym, skala dynamiki jest potężna. Ale dzięki przestrzeni nie ma wrażenia taniego epatowania gotykiem i horrorem, na co mam alergię (a na co oczywiście naprowadza pierwszy rzut oka na okładkę wydawnictwa). Nie ma też wrażenia, by dość oczywiste skojarzenia z Anną von Hausswolff czy Diamandą Galas stawały się w pewnym momencie natrętne.
Pomoc w promocji Ignoty to chyba najlepsza robota, jaką wykonał zespół The Body, który słyszeliśmy na minionym Off Festivalu, a który zapraszał Hayter do nagrań i którego perkusista Lee Buford pojawia się wśród gości na Caliguli. Wiemy, że się przyjaźnią, choć trzeba zaznaczyć, że to zupełnie inne światy – Ignota nie zostawia miejsca na luz, zabawę konwencją czy tym bardziej uśmiech. Swoją drogą wrażenie robi też wsparcie, jakiego udzielił wokalistce i multiinstrumentalistce kanadyjski spec od harsh noise’u Sam McKinlay. Ale nic nie pozwala tu oderwać na dłużej uwagi od obecności i pomysłów samej autorki, dlatego ciekaw jestem jej występu na krakowskim Unsoundzie i już dziś solidaryzuję się z tymi, którzy znajdą się pod sceną – będzie im pewnie dzwonić w uszach po raptownie zerwanej końcówce I Am the Beast trochę bardziej niż mnie teraz, w chwilę po przesłuchaniu płyty.
A plaża w muzyce skończyła się w tym roku szybko, właściwie zanim jeszcze zaczęła się na dobre zacząć.
LINGUA IGNOTA Caligula, Profound Lore 2019, 8/10
Komentarze
50 lat minelo ( 8 sierpien, 11:35 ) od powstania slynnej fotografii The Bestles na przejsciu ulicznym niedaleko Abbey Road Studio, pn Londyn ( Paul McCartney bez obuwia ).
Autorem tego ikonicznego zdjecia byl szkocki fotograf Iain Macmilan.
Wykonal 6 ujec a fotografia znazla sie pozniej na okladce albumu „Abbey Road” , 26 wrzesnia 1969.
Dzisiaj zbieraja na tym miejscu kultowym fani The Beatles.