[zobacz kontrowersyjny klip]
Wśród najbardziej niezrozumiałych dla mnie kultów okołomuzycznych Rammstein zajmuje miejsce szczególne. Piszę „około”, bo trzeba dużo dobrej woli, żeby oceniać tę grupę tylko przez pryzmat muzyki. Trudno wskazać bardziej schematyczny zespół rockowy: z brzmieniem zbudowanym wokół kwintowych riffów gitary na bardzo monotonnie wykorzystywanym zestawie efektów, prawie zawsze wyciszających się, by ustąpić pieczołowicie modulowanemu barytonowi, który w refrenie wchodzi w górne rejestry – i wtedy zaczyna mu towarzyszyć chór albo podkład syntezatora. Ten ostatni w krótkich interwencjach służy jako „industrialny” ozdobnik. Na perkusji i basie grać może z grubsza ktokolwiek (w najlepszym na nowej płycie Ausländer mógłby to być automat). Byle nie czuł swingu. Swing jest zakazany. Poczucie humoru dawno temu chyba tu nawet żyło, ale wymarło. Zostały teksty, w których mimo bariery językowej wyczuwam rymy o dość częstochowskim charakterze (kiedy Till Lindemann – notabene syn czołowego pisarza NRD – wydał tomik poezji, „Frankfurter Allgemeine” klasyfikował go jako gotycki kicz). Wszystko sprawne jak taśma produkcyjna Volkswagena – i toporne jak efekt końcowy. Na swój sposób fascynujące.
Fascynujące jest dla mnie to, że z Rammsteina publiczność nie wyrasta. Rozumiem, że można raz pokochać kicz koncertowej salwy z miotacza ognia trzymanego na wysokości krocza (bo raz widziałem). W pełni rozumiem, że wrażenie robiły dwa zupełnie instrumentalnie wykorzystane kawałki grupy na soundtracku Zagubionej autostrady – sam się tym wtedy, hm, jarałem. Dziś nawet wstyd tak sformułować myśl. Patrzcie, patrzcie – to język zdążył się fundamentalnie zmienić, a zespół z NRD (w którym złośliwie można by było się dopatrywać elementów stylu tego nieistniejącego już kraju) robi ćwierć wieku dokładnie to samo, bazując na sprytnym marketingowym pomyśle: skoro w świecie anglosaskim śmieją się z niemieckiej muzyki rozrywkowej, to dajmy im to, co kojarzą najmocniej, czyli metal i Kraftwerk w jednym. I skoro uważa się powszechnie, że tutejsza kultura niosła element patosu, przyprawmy to wszystko najczystszym patosem czerpanym prosto z serca twórczości Ryszarda Wagnera i Leni Riefenstahl. Na tym oto pomyśle Till Lindemann i jego koledzy usiedli i dojechali do dziś.
Rozumiem, dlaczego promocyjnie wygrali. Bo na długo przed erą mediów społecznościowych mieli mem w swoim DNA. Leitmotivem swojej twórczości – już w sferze treści, a nie formy – Rammstein uczynił igranie z tym co można, a czego nie można pokazać i powiedzieć w Niemczech w związku z faszystowską historią kraju. Bo nieważne, czy oskarżają was o nazizm czy o krytykę własnego kraju w związku z nazizmem. Ważne, że można do tytułu tekstu dodać [skandal] albo [szok], dokleić [mamy zdjęcia] lub wreszcie [zobacz kontrowersyjny klip]. Paliwo musi być odpowiednio mocne, więc jeśli aktualnie nie macie pomysłu na nazizm, bierzecie aktualnego kanibala lub pedofila z newsów, seks w co bardziej dusznych odmianach albo w ostateczności jakiś temat polityczny (uchodźcy). Średniej klasy piosenka Deutschland z riffem w stylu Iron Maiden przetłumaczonego na syntezator trafiła do newsów na długo przed premierą nowej płyty. Nie dlatego, że taka udana, tylko dlatego, że wprowadzona została na rynek w aurze skandalu. A dziwi mnie odbiór nie dlatego, że przebranie się zespołu w ubrania więźniów Auschwitz wydały mi się takie szokujące, tylko dlatego, że jest to taktyka wyjątkowo tania, która wyglądała na akt desperacji. Wystarczyło jednak na jedynki w serwisach internetowych i wzmianki w gazetach (nie mówiąc już o obrońcach spod znaku korwinizmu-spiskowizmu)
Teraz przeczytajcie to jeszcze raz, ale na chłodno: w drugiej dekadzie XXI wieku ktoś artystycznie płynie jeszcze na fali krytyki niemieckiej historii. Normalnie szok.
No dobra, ale przyjmijmy tę zasadę, że skoro się mówi, to coś musi w tym być. Muzycznie na albumie Rammstein – zasadniczo niewiele. I zaskakująco przeciętnie. W teledyskowej wersji Deutschland najciekawsze wydaje się to, co zostało dograne dla potrzeb klipu. Jeszcze słabszy drugi singiel Radio i dwie bardziej udane, wyróżniające się piosenki: Ausländer (tutaj może i cień dowcipu jest, poza cieniem wielojęzyczności Kraftwerku) oraz Puppe. Choć nawet tu, jak na bogactwo stylistyczne i pełne inwencji dziedzictwo krautrockowców i Neue Deutsche Welle, dzieje się zatrważająco mało. O tym nierównym traktowaniu niemieckości jako przerysowanego stereotypu, co się sprzedaje świetnie, i niemieckości jako realnego buntu przeciw własnej historii (ten uprawiały niemieckie zespoły w latach 70.), który sprzedaje się słabo, członkowie Rammstein mogliby napisać piosenkę i nakręcić klip. Tyle tylko, że musieliby się do takiego teledysku przebrać we własne stroje.
RAMMSTEIN Rammstein, Vertigo 2019, 5/10