Każdy wie, że to jest to
Zdradzę wam, co będę robił wieczorem. Będę słuchał, jak po krótkim intro rockowy, prostacki, chyba kwintowy chwyt D przechodzi w liryczny, septymowy akord a-moll w Cinnamon Girl. Dokładnie 50 lat temu Neil Young opublikował tę piosenkę na płycie Everybody Knows This Is Nowhere. Ja tam słuchałem tej piosenki ledwie przez połowę tego okresu, ale zawsze mam ciarki. Właściwie to akordowe przejście to jeden z nielicznych momentów, które je – w moim przypadku – gwarantują. Każdy powie, że to wielka płyta. Sam już to nawet pisałem, ale wydaje mi się, że to album tak dobry, żeby przypominać o tym co najmniej raz do roku.
Niby prosty ten kawałek. Chciałoby się wyjąć instrument i samemu spróbować. Ale Young miał dodatkowo gitarę przestrojoną do modalnego D, który to strój sprawiał, że brzmienie akordów było inne. Strój pojawił się już za czasów Crosby, Stills, Nash and Young, a potem wracał w dyskografii Younga co i rusz – choćby w Fuckin’ Up na płycie Ragged Glory. Na nagrywanym spontanicznie, na setkę Everybody… mamy już zresztą wszystkie najważniejsze cechy stylu Kanadyjczyka, zarówno w partiach wokalnych, emocjonalnie rozedrganych w ciepłych wysokich rejestrach, jak i w liniach gitarowych solówek – prostych, wręcz prostackich, ale identyfikowalnych brzmieniowo. To po tej płycie pojawiły się porównania gry na gitarze Younga do śpiewu Dylana – tak niewybitne technicznie, a tak niepodrabialne.
Na repertuar płyty złożą się jeszcze jedna folk-rockowa ballada, która mogłaby trafić na dowolną z solowych płyt artysty (Round & Round), a w innej aranżacji mogłaby być utworem Joni Mitchell, dwa country-rockowe szlagiery – śliczny utwór tytułowy i najbardziej konwencjonalny na płycie Loosing End – a także dwie dłuższe kompozycje o swobodnym charakterze (Down By The River i Cowgirl In the Sand) i wreszcie – być może najdziwniejszy w tym zestawieniu – Running Dry, eklektyczny utwór spomiędzy gatunków, w którym partia skrzypiec Bobby’ego Notkoffa wychodzi z folkowego grania, a dociera w rejony, w których słychać już raczej dalekie echo pomysłów Johna Cale’a w The Velvet Underground. Young też szedł w rytmiczną repetytywność i oszczędność, ale na swój, kalifornijski sposób, już nie tak chłodny.
Ledwie 25-letni wówczas, związany z Youngiem od początku i właściwie zaczynający wielką karierę od tej wspólnej pracy David Briggs za konsoletą wykonał prostą, ale świetną robotę, którą po latach broni brak zbytecznych ingerencji w nagranie. Nieco do przodu przesunął głos Younga, któremu po pierwszym albumie w ogóle zaczęto wybijać z głowy śpiewanie. Ale i tak najważniejsze jest nie to, czym ta płyta była już w momencie wyjścia, ale czym się stała: zbiorem przyszłych, żywych koncertowych klasyków granych w różnych, zmieniających się w zależności od składu wersjach przez całą karierę Neila Younga. Płyta figuruje w zestawieniu „Rolling Stone’a” najlepszych drugich albumów w dyskografiach artystów, dość symbolicznie ustępując miejsca na czele zestawienia Nevermind Nirvany, ale nie jest to znowu tak oczywista druga płyta. Jest zarazem debiutem formacji Crazy Horse. Young „pożyczył” część składu rozkręcającej się formacji The Rockets i już nigdy nie oddał. Od tej pory dyskografia Younga będzie przeplatać albumy firmowane własnym nazwiskiem, zwykle bardziej wycofane, balladowe, oszczędne, i te nagrywane z Crazy Horse (tutaj: Billy Talbot, Ralph Molina, Danny Whitten) – jamowe, rockandrollowe, swobodne i nastawione na instrumentalne granie. Przedsmak tego mamy w Down By The River i Cowgirl in the Sand.
Do tego wszystkiego mamy jeszcze wątek chorobowy, o którym już sześć lat temu pisałem: trzy najważniejsze piosenki na tej płycie, te, które weszły na stałe do repertuaru koncertowego Younga – Cinnamon Girl, Down By the River i Cowgirl in the Sand, napisane zostały jednego popołudnia, gdy Young leżał w domu złożony grypą, z gorączką przekraczającą 39 stopni: Większość czasu leżałem w gorączce i czułem metaliczny smak w ustach. Było to bardzo dziwne. A jeszcze dziwniejsze, że w najgorszym stadium choroby poczułem się prawie tak, jakbym był naćpany* – wspominał Young. Przy okazji opowiadał o tym, jak każda z tych piosenek powstała: Cinnamon Girl – gdy brzdąkał na gitarze przestrojonej do wspomnianego już DADGAD, a Down By the River – gdy usłyszał soulowy standard Sunny, bo leciał w aptece, gdzie kupował leki na grypę. Wyszedł mu refren, którego nie sposób nie zanucić podczas słuchania piosenki wspólnie z zaraźliwie krzykliwym chórkiem. Nie sposób też nie przejąć się dramaturgią rozstania wyśpiewywanego jako I shot my baby i głównej partii gitarowej wyszarpywanej nerwowo na jednej nucie. Rytmicznych elementów R&B wykorzystanych w tym nagraniu nauczył ich George Whitsell, ten gitarzysta, któremu ukradli The Rockets. Youngowi podobały się właśnie ich soulowe inklinacje, funk. Szukał bluesowych nawiązań do Jimmy’ego Reeda. Chciał surowego brzmienia. Wszystko mu na tej płycie wyszło. Tak jak z tym połączeniem dwóch akordów w pierwszej zwrotce. I z finałem w Cowgirl In The Sand, już całe w jego ulubionym a-moll, gdzie w pełnym dramaturgii refrenie doprowadza do wzruszenia ta falsetowa wokalna emocja. I tak pięćdziesiąt lat.
NEIL YOUNG & CRAZY HORSE Everybody Knows This Is Nowhere, Reprise 1969, 10/10
Fragmenty „Marzenia hippisa” (Wydawnictwo Pascal) w przekładzie Reginy Mościckiej.