Superciche życie nabiera pulsu
Te jednolite, kolorowe, ponumerowane okładki grupy Supersilent – zespołu, który zmienia się jak samo życie, często niezauważalnie – towarzyszą mi już 20 lat. Koło czwórki zacząłem pierwszą etatową pracę, przed szóstą brałem ślub, w okolicach ósemki urodziło się nasze pierwsze dziecko, między dziesiątą a jedenastą wystartowała Polifonia, a po czternastej piszę te słowa. Norweska grupa, wychodząca od prostego pomysłu połączenia sił przez jazzowe trio (Veslefrekk) i speca od elektronicznych brzmień i dronów (Helge Sten) była dla mnie fascynująca, dopóki niepostrzeżenie nie stała się zwyczajna, oczywista, momentami nawet nudnawa. I jak to przy procesach – a ten improwizujący skład jest idealną ilustracją pewnego procesu – trudno wskazać dokładny moment, gdy to nastąpiło. W każdym razie czternasty album kończy dla mnie okres kupowania kolejnych płyt z kolorami na fizycznych nośnikach, do kolekcji. Ale zapamiętam ten kolor – pomarańczowo-żółty (czysto pomarańczowa była jedenastka) – ze względu na coś zupełnie innego.
Otóż tak: kiedy Sten idzie stopniowo w stronę przeciągania współpracujących z nim muzyków na swoją stronę, wyciąganiu trębacza Arve Henriksena i keyboardzisty Ståle Storløkkena na pole elektroniki – co dzieje się od ładnych paru lat, podczas których rozstał się też z zespołem perkusista Jarle Vespestad – inny spec od elektroniki z kraju, gdzie improwizacja ma się dziś wyjątkowo dobrze, idzie dokładnie w przeciwnym kierunku. Ten kraj to Portugalia, ten człowiek to Jonathan Uliel Saldanha, a jego działający w Porto skład HHY & The Macumbas to coś takiego, co chciałbym usłyszeć w wykonaniu muzyków z Norwegii, pełna życia improwizacja na styku akustycznego składu i elektroniki. Tyle że Saldanha nie zabiera zaproszonych przez siebie muzyków do swojego świata, ale raczej dołącza do nich i zgrabnie wypełnia przestrzeń między dwiema sekcjami. Bo to oryginalnie zbudowana orkiestra: czwórka perkusistów (w tym jeden, o którym za chwilę) i trzyosobowy skład instrumentów dętych.
W muzyce zebranej na Beheaded Totem (zwracam uwagę na to, że nomenklatura i symbolika zespołów improwizujących w coraz mniejszym stopniu różni się od formacji metalowych) uderza czystość i odwaga. Nie ma ucieczek w zupę zagęszczonej elektroniki, w ogóle rzadko grają wszyscy naraz. Liczy się za to efekt z pogranicza dubu, a gęsta jest tylko polirytmiczna siatka perkusji na pierwszym planie. Muzycy podkreślają wagę echa, ponoć charakterystycznego dla sceny Porto, ja zwróciłbym uwagę na momenty, gdy kolektyw gra muzykę na kilku płaszczyznach, a dostojne partie trąbek wydają się nie współpracować z pulsującą sekcją rytmiczną, tylko raczej tworzyć rodzaj kontrastu między tym, co doniosłe, a tym, co uliczne, spontaniczne, taneczne. Może tu gdzieś wyraża się nawet charakter miasta, w którym kontrasty znajdziemy na każdej ulicy. Dodatkowo jeszcze te formy są nieprzegadane, a całość ma ten smak odkrycia i odmienności, jakiego szukam przez tych 20 ostatnich lat codziennie.
Równie dużym zaskoczeniem okazała się dla mnie w ostatnich dniach solowa płyta, którą wydał jeden z perkusistów powyższej grupy, João Pais Filipe. Przeze mnie poznany niedługo wcześniej jako członek znakomitego Space Quartetu Rafaela Torala (o którym pisałem tutaj), a przy okazji członek formacji Pedra Contida, o której promujący portugalską scenę impro Andrzej Nowak – są już nowe płyty Trybuny Muzyki Spontanicznej! – napisał, że stopa perkusji pod kuratelą João bije i krwawi, niczym serce porzuconego kochanka. Powinienem wtedy wykupić abonament na wszystko, co Filipe wydaje, bo to muzyk o niebywałej zdolności pokazywania ludzkiego gestu (stąd może to serce kochanka) w intensywnym, robotycznym niemal pulsie.
Co tu się dzieje! Solówka potugalskiego muzyka to trzy precyzyjnie skonstruowane kompozycje, które zachwycają zarówno na poziomie motoryki, jak i brzmienia. Filipe wykorzystuje tu oprócz zwykłego zestawu także instrumenty własnej konstrukcji, wydobywając plemienne aspekty muzyki elektronicznej przełożonej na akustyczny zestaw i wykańczając ten szkielet metalicznymi barwami niczym ze świata muzyki konkretnej. Wszystko w delikatnych przesunięciach, przeakcentowaniach, zaburzeniach metrum, które utrzymują przy tych zapętlonych motywach uwagę. Proporcje chłodnej koncepcji i gorącego żywego grania są tu idealne. A perfekcyjną technikę jak zwykle w takich chwilach łatwo uznać za czystą elegancję. Zaglądajcie na Polifonię, wkrótce konkurencyjne polskie wydawnictwo z perkusją w centrum. Rok 2018, jak się okazuje, nie tylko w naszym kraju w dużej mierze stoi bębnami. I jest to pewne jak to, że Supersilent nie powinni byli się pozbywać perkusisty.
JOÃO PAIS FILIPE João Pais Filipe, Lovers & Lollypops 2018, 7-8/10
HHY & THE MACUMBAS Beheaded Totem, House of Mythology 2018, 7-8/10
SUPERSILENT 14, Smalltown Supersound 2018, 5/10