I twórca, i tworzywo

Niby głupio komentować teraz, jaki to fajny był koncert na otwartym właśnie Sacrum Profanum, który się wczoraj samemu zapowiadało. Ale odegrać serię grafik Bogusława Schaeffera to zadanie niełatwe, a Fire! Orchestra (ze wskazaniem na znakomitego klarnecistę Christera Bothena) wyszli z tego obronną ręką. No a to, co lider Mats Gustafsson zaprezentował w Actions na zespół jazzowy, rzadko grywanym utworze Krzysztofa Pendereckiego, ośmiela mnie jeszcze bardziej – w ciągu może 30 sekund, może minuty krótkiego solówkowego wejścia na barytonie dał kapitalną, skoncentrowaną do maksimum próbkę technik gry na tym instrumencie. Przekonując, że można być jednocześnie twórcą i tworzywem – czym przekonał mnie również, a właściwie nawet zmusił do napisania tych kilku słów.

Rzecz nie w tym, że Gustafsson potrafi zagrać genialne 30 sekund, bo potrafi dłużej (zresztą formą fizyczną 53-latek też imponuje). Clou tego wydarzenia polegało na czymś innym – przez ponad 40 minut trudnego utworu, który Fire! Orchestra wydłużyła wczoraj niemal trzykrotnie w stosunku do pierwotnej wersji z Donaueschingen z 1971 r., Gustafsson zajmował się czym innym – dyrygowaniem swoim zespołem, trzymaniem całości w ryzach. Występował w zupełnie innej, wymuszającej olbrzymią koncentrację roli. Przełączyć się w takiej chwili na moment w tryb wykonawczy i zagrać bezbłędną partię solową to moim zdaniem tak jak przerwać na chwilę maraton, żeby rozegrać błyskawiczną partię szachów.

Penderecki sam dyrygował zespołem New Eternal Rhythm Orchestra w Donaueschingen. W dodatku – jak wspominał grający w orkiestrze Tomasz Stańko – w dżinsach, chcąc się lepiej wtopić w grono nowo poznanych muzyków. Ale (przepraszam za powtórkę wszystkich, którzy wczorajszy koncert oglądali) udało się tylko połowicznie, bo zapis Actions – dość skomplikowany, obejmujący zarówno nuty, jak i elementy partytur graficznych – pozostał dla części wybitnych instrumentalistów nieczytelny. Wyszedł więc z tego rodzaj kompromisu. Nie było tego słychać wczoraj, moim zdaniem z dwóch powodów. Po pierwsze, po tak długim czasie znacznie łatwiej odnaleźć wspólny grunt improwizatorom i kompozytorom. Muzycy, nawet jeśli nie są TAMTYMI muzykami (a grali wtedy m.in. Peter Brotzmann, Kenny Wheeler, Han Bennink, Terje Rypdal i in.), wydają się wszechstronniej przygotowani. A sam Mats Gustafsson pod nieobecność Pendereckiego podszedł do jego utworu z pewną dobrze rozumianą swobodą, uznając oryginalny zapis za punkt wyjścia. Ze względów logistycznych nie udało mi się wysłuchać koncertu Dominika Strycharskiego dwie godziny wcześniej, ale liczę na jakieś refleksje w komentarzach. W każdym razie start od tak dobrze obsadzonego repertuaru Pendereckiego, Schaeffera i Szalonka to bardzo dobry sposób na odhaczenie na samym wstępie tradycji, wszechobecnej na tegorocznych imprezach choćby ze względu na hasło NPDLGŁŚĆ. I płynnego przejścia do bardziej zrozumiałej w muzyce sekcji WLNŚĆ.

Gustafsson będzie dziś grać na Sacrum Profanum swój utwór Bengt, być może zostało mu też coś ze sprzedawanych wczoraj płyt. Tego, co sam kupiłem, nie zdążyłem jeszcze przesłuchać, więc zostawiam przekornie album No-Exit Corner tria muzyków znanych w Polsce chyba równie dobrze co Gustafsson: Vandermark/Kugel/Tokar. Łączników jest więcej – to już drugi album tego tria nagrany w krakowskiej Alchemii (poprzednim był Escalator), miejscu oddalonym o dwa solidne rzuty beretem od dużej hali Muzeum Inżynierii Miejskiej na krakowskim Kazimierzu, gdzie odbył się wczorajszy koncert.

Rozgadane partie Kena Vandermarka, grającego tu na tenorze i klarnecie, oraz gęste linie perkusji Klausa Kugela trochę spychają tu bas Marka Tokara na dalszy plan w Left Sided Driveway. Everyday Fabric przynosi w ramach rekompensaty długie flażoletowe solo Ukraińca. A atmosfera całości nieco się uspokaja. Takie sonorystyczne akcenty przynosił również poprzedni album (świetny Flight). Także – jak przystało na składy Vandermarka (rówieśnika Gustafssona) – niezwykle żywiołowy i utrzymany na równym, wysokim poziomie. Ze wskazaniem na korespondujący mocniej z amerykańską tradycją i grany na klarnecie Message To The Past, najmocniejszy punkt całego zestawu.

To, co było wartością dodaną wczorajszego koncertu na Sacrum w dość podobnej dyscyplinie, to pietyzm w wykonaniu najdrobniejszych szczegółów, może mniej ważny w ogniu improwizacji, ale istotny przy graniu utworów częściowo zapisanych w partyturze. Ta koncentracja była niezwykła i tłumaczy właściwie najgłębszy sens napisania tego utworu przez Pendereckiego niemal pół wieku temu – bo w końcu kompozytor tłumaczył, że ujęły go właśnie możliwości artykulacyjne i techniki gry jazzmanów.

VANDERMARK/KUGEL/TOKAR No-Exit Corner, Not Two 2018, 7/10