Uwaga na lewaków – muzyczny przewodnik wakacyjny

Pojechali na letnie koncerty lewacy, pojechali prawacy – każdy ma prawo lubić muzykę – i zaczęło się. Do pierwszych starć światopoglądowych w naszym spolaryzowanym kraju doszło 3 lipca w Krakowie, gdzie w Tauron Arenie grupa Pearl Jam wyświetliła logotyp Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Okazało się, że już dwa dni wcześniej w Pradze Eddie Vedder zachęcał polskie kobiety do protestów przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Niezalezna.pl, rozczarowana i zdziwiona postawą ideową idola, komentowała ze smutkiem: Niestety, nie obyło się bez politycznych nawiązań, a w komentarzach dominował duch lat 60.: Durne lewactwo robi wodę z mózgu naćpanej młodzieży. Tu prawicowy organ zagapił się o jakieś ćwierć wieku. Vedder i koledzy są zaangażowani w ruch pro-choice od 1991 roku, kiedy jeszcze nikt u nas nie słyszał o Jeremy. Wystartowała wtedy seria koncertów Rock Pro Choice, w których uczestniczyły jeszcze (notesy w dłoń, skreślamy) m.in. Nirvana, The Bangles, L7, Rage Against The Machine i Red Hot Chili Peppers. A to jeszcze nie koniec ostrzeżeń na dziś.

Starcie drugie: Open’er. Wiadomo, że zlot zamożnego lewactwa itd., a do tego jeszcze przegląd NGO-sów, choć na tyle atrakcyjny, że – jak donosił trzy lata temu serwis wPolityce.pl – były próby ideowego przejęcia przez PiS i Kaczyńskiego. Tym razem komentarzy tego typu brakowało, co najwyżej ASZDziennik delikatnie obśmiewał letni aktywizm. Massive Attack, którzy dość często w postaci zdawkowych haseł i nagłówków prasowych sygnalizują, co też podnosi temperaturę w kraju, w którym grają, wyświetlili napisy Unio Europejska, ratuj polskie sądy i Kaczyński abdykuje za rok. „Do Rzeczy” uznało to za happening polityczny, komentarze łatwo przewidzieć: A tak lubiłam koncerty. Człowiek wybiera się na koncert, a tam lewactwo atakuje. To jakaś paranoja. Wiadomo, że największe wrażenie robi zawsze skrupulatnie wybrany głupi komentarz, ale tym razem trudno było wybrać najgłupszy.

Na tym samym Open’erze David Byrne ze sceny poinformował, że wie, co się u nas dzieje i trzyma kciuki: Nie przestawajcie walczyć! Co również trudno było uznać za wyrazy wsparcia dla rządu. A członkowie Gorillaz okazali z kolei wsparcie dążeń społeczności LGBT, których aktualny rząd nie wspiera. Gorillaz zademonstrowali na scenie flagę stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza – a po koncercie Seye Adelekan, basista i gitarzysta grupy, życzył Polakom wprowadzenia prawa do małżeństw jednopłciowych. Niejako w odpowiedzi na to w ten sam weekend, podczas marszu równości w Częstochowie, grupa osiłków w koszulkach z symbolami narodowymi odśpiewała piosenkę Zakaz pedałowania, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy, że korzysta z melodii Go West jednego z najbardziej znanych otwarcie gejowskich zespołów w historii – Village People. Już chyba kiedyś pisałem, że nic nie łączy Polaków tak jak nie zawsze uświadomiona słabość do Village People.

Najgłośniejsze starcie miało miejsce w niedzielę na Stadionie Narodowym podczas koncertu grupy The Rolling Stones, którą wcześniej Lech Wałęsa w dość Wałęsowskim geście poprosił o interwencję w polskiej sprawie. Mick Jagger przemówił: Jestem za stary by być sędzią, ale jestem dość młody by śpiwać. Słowa te, choć wypowiedziane po polsku, doczekały się różnych interpretacji. Agencja Reutera napisała, że Jagger dołączył do chóru krytyków zwracających uwagę na to, że zmiany w sądownictwie szkodzą demokracji. Ale serwis Niezalezna.pl uznał, że rockman wybrnął z tematu żartobliwie, najwyraźniej nie chcąc angażować się w polityczny spór. Od wielu lat każde dziecko wie, że na żartach zna się najlepiej Niezależna.

W tym czasie pojawiły się też gorące dowcipy z drugiej strony – ktoś wpuścił do sieci sfingowaną historię żołnierza wyklętego Ignacego Popowskiego, rzekomo zamordowanego w 1948 r. Poseł PIS Dominik Tarczyński wzywał do zbadania tej sprawy. Na zdjęciach znalazł się tymczasem kolejny muzyk rockowy, o ironio, wcale nie taki lewak (jeśli to mierzyć wsparciem Ronalda Reagana):

Z całego tego bitewnego rozpędu hasło reklamowe poniedziałkowego koncertu Guns N’ Roses What the F%CK is going on Poland?! publicysta „Newsweeka” wziął za kolejny atak na polski rząd, co – jak zauważyli po krótkiej kwerendzie internauci – okazało się pomyłką. Gunsi publikowali podobną frazę (kreatywnie zmieniali tylko nazwę państwa) przed kolejnymi koncertami na trasie. Ta walka o odbicie przez prawaków z rąk lewaków GNR (ja tam bym nie walczył – ale obserwowałem z wiaderkiem popcornu) zakończyła się więc tymczasowym sukcesem strony prawej. Co naturalnie nie świadczy o niczym, bo członkowie grupy regularnie występują przeciwko amerykańskiej prawicy. Tyle że w konflikcie między światopoglądem i pieniędzmi wybraliby, obstawiam, te drugie. Dużo trudniejsza może być zapowiedziana jeszcze na te same wakacje wizyta Rogera Watersa, kolejnego lewicowca i zagorzałego ateisty, od którego oberwać możemy z kolei – bardziej oryginalnie – za przyjazne stosunki z premierem Netanjahu, tak mocno akcentowane ostatnio przez rząd PIS. I głosiki oni są od grania, a nie od deklaracji politycznych będą głosem czystej naiwności.

Od mniej więcej 50 lat, czyli od czasów, gdy Stonesi napisali Street Fighting Man, narzekając w tekście, że wszędzie się pięknie młodzież buntuje i tylko ich Brytania jakaś taka nieruchawa, muzyka rozrywkowa ma w zdecydowanej większości zwrot w lewą stronę – przynajmniej dopóki nie odnosi olbrzymiego sukcesu finansowego, bo ten sprawia, że artyści koncentrują się na bronieniu dochodów i z miejsca konserwatywnieją (nie czarujmy się: stadionowa deklaracja Stonesów była zachowawczym efektem kalkulacji między rockandrollowym wizerunkiem a zachowawczą księgowością). Ale nawet wtedy spece od wizerunku nie podpowiedzą im, żeby na poważnie chwalili wizję walki o interesy państw narodowych (bo mają globalną publiczność), wyposażenie w broń gospodarstw domowych (bo rock wyrastał na pacyfistycznym gruncie), przemysłową eksploatację przyrody (bo rock wyrastał… itd.) albo tradycyjną obyczajowość (bo straciliby szanse u większości młodej publiczności oraz widowni LGBT). Polska opozycja cieszy się więc z najmniejszych deklaracji i najgłupszych gestów znanych osób, bo niewiele jej zostało poza tego typu krótkotrwałą satysfakcją. Z kolei prorządowcy nauczyli się już dawno tak wybiórczo patrzeć na rzeczywistość, że bez trudu poradzą sobie ze słuchaniem koncertu wybranego idola. W przeciwnym razie nie zostałby im nikt do słuchania.

Zasadniczo więc muzyka wciąż, jak pisał Jerzy Waldorff, łagodzi obyczaje, ale już tylko dlatego, że każdy słyszy coś innego.

Jako muzyczny (wyjątkowo krótki) dodatek do dzisiejszego wpisu wybrałem coś tak abstrakcyjnego, że w równie dziwnej sytuacji postawi obie strony. Kolektyw The Pablo Collective, z którego się rzecz wywodzi, został swego czasu zaatakowany i zdjęty ze sprzedaży, ale nie za politykę, tylko za sięgnięcie po niedozwolony materiał, chronioną prawnie płytę Kanyego Westa. Pisałem wtedy o nich. Podoba mi się to, że uprawiają w pewnym sensie trolling muzyczny, podpinając się pod głośniejsze tematy ze swą dość niszową muzyką – trochę jak sam to robię, tytułami przypinając mało znany kolektyw ze stanu Iowa, a właściwie jednego jego członka bphaxa (właśc. Noah Chalfant, rocznik 1998) do tematów z The Life of Pablo albo do serialu Stranger Things. Epka bphaxa jest dłuższa niż ostatnia płyta Kanyego Westa, ale składa się tylko z dwóch utworów. Pierwszy, NHRNSET, ma w sobie coś z dynamiki, tempa i kolażowości hip-hopu, ale brzmi tak, jak gdyby na beatach mówili nie ludzie, tylko jakieś odurzone marihuaną maszyny. Albo po prostu rozmazane partie syntezatora zastąpiły wokale. A przy tym jest w tym coś i z muzyki Leylanda Kirby’ego – podobne pomysły przychodzą, jak widać, do głowy różnych osób. DRONED SECTIONS to już pozbawiony warstwy perkusyjnej, bardzo statyczny snuj, który wieczorem można pewnie zażywać zamiast tabletki nasennej. I ten obniża ocenę całości, choć z subskrypcji nowości z The Pablo Collective jeszcze się nie wypiszę.

bphax NHRNSET/DRONED SECTIONS, The Pablo Collective 2018, 6/10

Ilustracje: Twitter, pasek-tvp.pl. Screen z paskiem z TVP jest oczywiście żartem, screen z Twittera jest, niestety, prawdziwy.