Ukąszenie raperskie
Z różnych powodów przetrząsam archiwum tekstów własnych z różnych lat i trafiłem na felieton, który pewnie zainteresowałby czytelników profilu fejsbukowego Skany ze starej „Machiny”. Otóż w ramach cyklu felietonów zmyślających przyszłość polskiej rozrywki Fikty i fakcje napisałem wtedy kawałek zatytułowany Ukąszenie raperskie, w którym fantazjowałem naiwnie, co by było, gdyby hip hop stał się podstawą działania showbizu w Polsce i gdyby Opole w takich realiach organizowało koncert hiphopowy. Opublikowane w czerwcu (edit!) 2001 pod wpływem newsa o tym, że ma się odbyć pierwsze Hip-hop Opole. Czerstwe z tej perspektywy, szczególnie momentami, ale sami sprawdźcie, co się sprawdziło:
Ukąszenie raperskie
Nie da się ukryć – w Opolu, w dwutysięcznym pierwszym coś pękło. Przyjechali ziomale, zarymowali. Zrobiła się z tego niezła zadyma. Powrót hip hopu, a może nie tyle powrót, co od razu przewrót. Bo czegoś takiego jeszcze nie było.
Pierwszy raz za kulisami parę nowych twarzy. Zamiast grubych, opiętych dup w wąskich, kolorowych sztanach były chude, w spodniach szerokich jak worek na kartofle – taka odmiana, że aż miło popatrzeć. W kawiarence festiwalowej po raz pierwszy stadne schlewanie się branżki zeszło na dalszy plan. Dookoła unosił się zapach świeżej gandzi i nawet starzy konferansjerzy z goździkiem w butonierce chyłkiem ściągali po buchu, aż im z wrażenia przywracało siarczyste, staropolskie „er”. Może to dlatego, że policja miała przykazane, żeby tego dnia nie zgarniać z mocy ustawy, bo a nuż do aresztu trafiłby ktoś znaczniejszy.
Ale z naszego punktu widzenia ważniejsze było to, co się działo potem. Tak zwany full-wypas. Płyty z hip hopem miały zielone światło w wytwórniach i duże budżety. W wynikach sprzedaży za 2001 rok Molesta prześcignęła Golec uOrkiestrę, a Trzyha – Ich Troje. Do czołówki hiphopowych producentów, Volta, Magiery, Noona, ustawiły się kolejki. Kayah. Anna Maria Jopek. Nawet Budka Suflera, jak się okazało, ma zajawkę hiphopową. Zostali zaproszeni na kolejną edycję hiphopowego koncertu w Opolu – gościnnie pojawiło się tam kilku znanych polskich raperów, którzy w dowód uznania dla Cugowskiego założyli siatkowe koszule i ciemne, gangsterskie okulary. Nowy tekst napisany dla Budki brzmiał tak: Całe miasto szuka zajęcia nocami / Snujemy się leniwie po ulicy z chłopakami / Wokół domy z betonu wyrastają cal za calem / Możesz sam iść w tango, lecz nie pokazuj się tu wcale.
Największym i najbardziej bajeranckim prądem był gotycki hip hop. Sampli z The Cure używał wcześniej już raper Stasio, ale teraz mrocznych smaczków było więcej. Dziś na ołtarzu wzgardzonej miłości / Składam chryzantemy. Czy nie znasz litości? / Odbierasz mi apetyt i odmawiasz mi racji / Daleko w tym stanie jest mi do relaksacji – to typowy fragment nagrania w tym stylu. Dalej następował śpiewany growlingiem (jak u deathmetalowców) refren: Uu-ha / Wygoń złego ducha / Aa-men / Spisuj testament / Woo-kuu / Rycerzu mroku / Jo-madefaker / Z życiem na bakier. Hiphopową manierę nawijania niskim, zduszonym głosem doprowadzili do apogeum, w skrajnych przypadkach obniżając o oktawę gotowe wokale. Z kolei pierwszy hip hop katolicki pojawił się wiosną 2002. Nie masz już ochoty na życie przesrane / Na staf wydębiony od złodzieja nad ranem / Flakon i bakanie już cię nie rusza? / Dołącz do składu Jezusa Chrystusa! – nawijał zespół INRI. To też była typowo polska zajawka.
Dochodziło do aberracji – doktor Łopianowski, autor rozprawy Śpiew niepotrzebny, udowadniał, że oryginalnie anioły nie śpiewały, tylko melodeklamowały i taka też powinna być liturgia chrześcijańska – wykrzykiwana w rytm muzyki. Udowadniano, że pierwotnie Pan Tadeusz Mickiewicza był rodzajem długiego freestyle’u, że poeta, przebywając na obczyźnie, w postępowych kręgach zetknął się z konopiami indyjskimi i samemu zdarzyło mu się w towarzystwie melodeklamować do wtóru wyklaskiwanego przez publiczność rytmu – a wszystko to w typowym dla hip hopu umiarkowanym tempie 90-100 bpm (uderzeń na minutę).
Wątek Mickiewiczowski – obecny od czasów Kalibra 44 – miał swoje przedłużenie w nagraniach innego polskiego MC, który występował pod ksywką Jan Kiel i nagrał Wielką Improwizację w wersji rapowej. Porównywano okres fascynacji hiphopowców Mickiewiczem z dobrą passą Sienkiewiczowskich scenariuszy w polskim kinie. Samplowane partie cymbałów polskich i bity z klasycznego mazura – hip hop po raz kolejny trafił do telewizji. Klip pokazywano po Wiadomościach.
Były sygnały zainteresowania zagranicy. Ekipa MTV zrobiła w Polsce film dokumentalny o hiphopowcach i rozkręciła eksperymentalny kanał, który (jako następcę MTV i MTV 2, no i na cześć warszawskiego składu) nazwano 3H. Scyzoryka chcieli podkupić do Rosji, żeby tam rozkręcał hip hop. W grę wchodziła duża kasa, dilerka na Wschodzie zobaczyła, że im klientela wymiera, ludzie żarli ekstazkę i popijali spirytem – zupełnie jak w Polsce (u nas nazywało się to UFO, a u nich – „łunochod”) parę lat temu – albo palili browna. Trawce trzeba było w Rosji zrobić kampanię medialną. Nawet rząd się do tego przychylał, uznając za mniejsze zło. Zakwitła więc wymiana – my im hip hop, oni nam tanią marihuanę. W Polsce zrobił się też dobry klimat rasowy. Prezes Czarnych Radom wykorzystał moment i zrobił w swoim klubie pierwszą polską drużynę koszykarzy złożoną wyłącznie z czarnoskórych Polaków. Takich obywateli miała Polska dziesięciokrotnie więcej niż na początku lat 90.
Jesienią 2002 Akademia Muzyczna w Katowicach otworzyła klasę – jak to ładnie nazwano – melodeklamacji. Tymczasem trójka znanych polskich wokalistek – dwie Kasie i jedna Natalia – założyła organizację mającą pomagać młodym wokalistom nie-raperom. Wspólnie z kilkoma innymi postaciami show businessu nagrały specjalny album z piosenkami – w proteście przeciwko – jak to nazwano – „ukąszeniu raperskiemu”. Niestety, przeszedł bez większego echa.
Oryginalnie: „Machina”, 06/2001