Skrzypek na dysku
Robotę w dziedzinie trudnego do zdefiniowania nurtu, który w najbardziej zaskakujący sposób stał się ostatnio realną siłą rynkową, czyli czegoś bardzo krzywo dość opisywanego jako modern classical, za granicą wykonują głównie pianiści. Max Richter, Nils Frahm, Ólafur Arnalds, Jherek Bischoff, Hauschka… U nas w tej sferze brylują skrzypkowie – żeby wspomnieć Stefana Wesołowskiego, Tomasza Mreńcę czy Grabka, który płytą Day One niejako zmienia barwy i przechodzi z frakcji klubowo-elektronicznej do neo-filharmonicznej. Robi to na tyle podobnie, by zainteresować publiczność tych wyżej wymienionych, a zarazem na tyle inaczej, by dać się odróżnić poprzez nieco jaśniejszy ton, nieco mniej posępny klimat. Choć – podobnie jak pozostałych wymienionych skrzypków – znosi go w kierunku melancholii i ambientu.
To, jak dużym zaskoczeniem dla słuchaczy poprzednich płyt Grabka może być nowy album, świetnie opisał już Rafał Samborski w recenzji dla Interii. Opisał – dodajmy – dwa miesiące temu, bo zaskoczenie przyszło na początek w postaci cyfrowej, kilka dni temu była premiera CD. I warto o niej pamiętać, dokonując restartu tego, co myślimy o Wojtku Grabku, do tej pory kojarzonym z muzyką gęstą rytmicznie, z mocno wyeksponowaną perkusją. Ta schodzi tu na dalszy plan, pojawiając się raczej jako element stopniowo budujący napięcie (wyjątkiem jest Earth), a najczęściej w ogóle ustępuje lekko pulsującym syntezatorom, albo wręcz sekwencjom fortepianowym akordów (jak w pozostającym w głowie po pierwszym przesłuchaniu Heat). Konstrukcja utworów jest linearna i czytelna, ale liczy się tu praca nad nastrojem i subtelna gra partii skrzypiec z bardziej minimalistycznie niż kiedyś wykorzystywaną warstwą elektroniczną. Czy to w Dawn czy delikatnym Hide urok muzyki Grabka wynika właśnie z tego, jak jedna współgra z drugą, ile mogą mieć ze sobą wspólnego i w jakim stopniu uzupełniać.
Nie gra mi z nimi jedynie partia wokalna autora płyty we wspomnianym Hide. Bo tu potraktował bardzo serio zdanie o prezentowaniu Grabka bezpośrednio, „bez trzeciej osoby”, przemówił osobiście. Rejony nowej poważki pełne są ludzi samowystarczalnych i zasadniczo niby wszystko jest z tym wokalem w porządku, ale nie ma w nim pewności, którą słychać w pozostałych elementach tej muzyki. A brzmieniowo Day One bije poprzednie albumy Grabka na głowę.
Skoro już piszę dziś wyjątkowo o płycie przy okazji premiery na CD, to chciałbym przy okazji poinformować o lekkim liftingu mojej blogowej skali ocen płyt. Tym bardziej, że ocena 7-8 powraca ostatnio często, warto więc jeszcze precyzyjniej zdefiniować, na czym polega to częste na Polifonii wahanie między siódemką a ósemką: jest to dokładnie ten moment, kiedy nie macie wątpliwości co do pozytywnego stosunku do albumu, ale zastanawiacie się, czy wystarczy zapłacić za cyfrową wersję zgraną na dysk, czy jednak warto sobie płytę – z myślą o jej dalszych losach i znaczeniu – postawić na półce (tu rolę odgrywa malejąca powierzchnia półek) w postaci CD. Czyli klasyczny dylemat – który dysk?
GRABEK Day One, 090318/Gusstaff 2018, 7-8/10