Iggy Pop opowiada o niczym

Jak zwykle zapowiadam festiwal dokumentu, czyli kolejną edycję Millennium Docs Against Gravity, która rozpoczyna się właściwie już dziś wieczorem od pokazu Filmu o niczym Borisa Miticia, choć zasadniczy festiwal w dniach 11-18 maja. I właściwie, zapraszając do obejrzenia kilku filmów o muzyce, które się znalazły w tegorocznym programie, powinienem od razu zaznaczyć, że dokument Miticia – dość nietypowy, bo to jakiś rodzaj poetyckiego eseju filmowego z leniwie zmontowanymi zdjęciami z przeróżnych stron świata – też może być w pierwszej kolejności atrakcyjny dla fanów muzyki. Bo w imieniu tytułowego „Niczego” przemawia, czytając wierszowane teksty Miticia (inspirowane Pochwałą głupoty Erazma z Rotterdamu), Iggy Pop, obsadzony tu w roli narratora. A muzykę stworzyli The Tiger Lillies i Pascal Comelade (ci pierwsi nawet wystąpią na festiwalu). Nie spodziewajcie się tylko, że film będzie miał temat inny niż ten sygnalizowany w tytule.

Oczywiście z punktu widzenia fana muzyki 15. edycja DAG (program tutaj) będzie zapewne pociągająca dzięki spotkaniu z M.I.A. i dokumentowi o tej artystce, zatytułowanemu Matangi/Maya/M.I.A. i wyreżyserowanemu przez Steve’a Loderidge’a. Poza tym w stałej sekcji „Muza i wena” będzie można zobaczyć jeszcze ciekawą (bo to muzyk ze skłonnością do mitologizowania i wymyślania na nowo własnej historii) opowieść o kanadyjskim ekscentryku Chillym Gonzalesie Zamknij się i graj na pianinie (reż. Philipp Jedicke), z udziałem m.in. Jarvisa Cockera, Peaches czy Feist, a także film zaglądający za obrazek ikony popu i przedstawiający sceny z prywatnego życia Grace Jones Grace Jones: Bloodlight and Bami w reż. Sophie Fiennes. Do tego mamy jeszcze film o szwedzkiej raperce Silvanie (należącej do środowiska LGBT i będącej zarazem córką imigrantów) oraz ekranowy portret słynnego, zmarłego niedawno aborygeńskiego wokalisty Gurrumula.

Tak naprawdę jednak najważniejszym filmem, jeśli brać pod uwagę aktualność i częstotliwość pojawiania się tej nazwy na Polifonii, może być Sleaford Mods: Sztuka kryzysu w reż. Christine Franz. Dwóch nie najmłodszych już członków duetu, pochodzących z Sherwood, przedmieścia Nottingham, oglądamy w warunkach naturalnych – w przypominającej squat salce prób i nagrań, w pubach z piwem dłoni, na koncercie, gdzie jak wiadomo chłopaki głównie stoją (Andrew Fearn ledwie podryguje), często z piwem w rękach. Ojciec opowiada, że syn był przez lata zwykłą dupą wołową i że to cud, że do czegoś w życiu doszedł. Żona kreśli obraz męża jako domownika. Słowem: zwykły dokument o w gruncie rzeczy dość zwyczajnych Brytyjczykach, których ktoś szczęśliwie odkrył (wydawca też jest), a ktoś inny (w tym wypadku zamykający dzisiejszy wpis klamrą Iggy Pop) uznał za najwspanialszy rock‘n’rollowy zespół na świecie. I niby to zderzenie zwyczajności i kariery muzycznej gra, historie są ciekawe (Jason Williamson opowiada, jak to 18 miesięcy przepracował w fabryce przetworów z kurczaków, pisząc po nocach jakieś pierwsze teksty), ale w pewnym momencie chciałoby się już przeskoczyć na słuchanie muzyki Sleaford Mods. Można się w jakimś momencie przekonać, że i to jest w pewnym sensie bardzo specyficzny „film o niczym”.

Choć z drugiej strony – prowokującą do myślenia, ciekawą wartością jest tutaj fakt, że film każe nam się zastanawiać, czy o jakimś polskim wykonawcy można by dziś nakręcić dokument, przy którym stopień trudności w odmalowywaniu całej prawdy i tylko prawdy byłby równie wysoki, a zarazem związki z rzeczywistości spore. Może duet Syny?

PS Są w filmie o Sleaford Mods wątki polskie – bo pewnie już nie dałoby się przekonująco opisać bez nich także brytyjskiej prowincjonalnej rzeczywistości. Tak tylko zostawię to, co poniżej, kadr produkcji własnej. A noty o płytach będą jutro.