Skoczno, mroczno i Odpoczno (lista 21)
Trzeba pisać, pracować, bo bez pracy człowiek nigdy nie zarobi na tę kartę kredytową, której posiadacz w przedsprzedaży może kupić – na kredyt – bilet na koncert Beyonce i Jaya-Z nieco szybciej od posiadaczy innych kart kredytowych. I będzie mógł ten bilet zdobyć chwilę po klientach Tidala, serwisu, który potrzebuje świeżej krwi, bo ma podobno olbrzymie problemy z płynnością i rozrastaniem się. Strona główna Tidala chwilowo reklamuje koncert, chciałbym wierzyć, że ten ostatni zarabia na serwis, ale jakoś nie bardzo mi się to udaje – obawiam się, że, jak to bywa w interesach, pierwszym beneficjentem całej akcji jest Jay-Z, a drugim – jego małżonka. Występ już 30 czerwca na Stadionie Narodowym, który – jako sala koncertowa oferująca głównie dobre warunki wizualne – może się okazać jednym z najbardziej statusowych obiektów, na których pierwsza para muzycznej Ameryki się pojawi. Czas oczekiwania na otwarcie sprzedaży biletów (więcej o statusowych biletach na wielkie imprezy już jutro w „Polityce”) można sobie wypełnić, za darmo, słuchaniem utworów z poniższej listy.
DAVID BYRNE American Utopia, Todomundo/Nonesuch 2018, 7/10 Zaskakująco udana płyta Byrne’a po latach dość chudych. Wchodzi wprawdzie w aurze głupiego dość zamieszania (artysta nagrał ten album w wyłącznie męskim gronie, a po głosach krytyki przeprosił za brak kobiet w składzie – kto w takim razie przeprosi za The Beatles?), ale zaspokoi potrzeby i fanów jego solowych albumów sprzed lat, i fanów Talking Heads. Dużo elektronicznych brzmień, ale rytmika wciąż inspirowana latynoskimi podziałami – choćby w Every Day Is a Miracle (4’46”), nowym klasyku, który pewnie będzie można usłyszeć – i pośpiewać z Byrne’em – na Open’erze. Do moich ulubionych fragmentów należą też Doing the Right Thing z delikatną pulsacją samby, a później mocnym wejściem syntezatorów, a wreszcie Everybody’s Coming to My House z utrzymaną w stylu Moondoga partią saksofonu w intro i bliską stylistyki Talking Heads rytmiką i aranżacją w dalszej części. Całość na szczęście nie ma – wbrew obawom wynikającym z tytułu – charakteru jakiegoś concept albumu. Bo operetce i musicalu w wykonaniu Byrne’a mam już dość monotematycznych koncepcji, miałem ochotę na zgrabne piosenki i te dostałem.
[tu była drobna zmiana – z nieznanych mi powodów Byrne usunął swoją płytę z Bandcampa]
TORPUR / MCHY I POROSTY split, Torpur 2018, 6/10 Łojenie krakowskiej „goblinpunkowej” (jak się podpisują) grupy Torpur to niezbyt oczywisty kontekst dla Mchów i Porostów Bartosza Zaskórskiego, ale dotychczasowy autor kolażowych, sennych i surrealistycznych opowieści dźwiękowych zrobił krok w kierunku mocniejszej, garażowo-punkowej estetyki. Niby dalej witają nas lektorskie sample wokalne w rodzaju tego z Zakopmy się w ziemi, bądźmy glizdami (2’33”), ale muzyka jest bardziej agresywna i zrealizowana w konwencji domowej produkcji punka kolażowo klejonego na kasprzaku albo innym amatorskim przenośnym magnetofonie. Sytuację wyjaśnia informacja o tym, że Zaskórski tę muzykę produkował jeszcze w latach 2012-2013 pod szyldem Glizdy Glizdy Audio. Czyli nie tyle zrobił krok w tym kierunku, co z tego wyszedł. Jako eksczłonek formacji Psuj Nerwy, chwilowo skoncentrowany na działalności dziennikarsko-popularyzatorskiej, serdecznie pozdrawiam.
SOCCER MOMMY Clean, Fat Possum 2018, 6/10 Debiut Sophie Allison jako Soccer Mommy jest jak zwycięski film oscarowy – już to znacie, wiecie, co będzie dalej i właściwie wystarczyłaby ta recenzja w gazecie, którą przeczytaliście kilka tygodni wcześniej. Już gdzieś były i te emocje, i te pomysły, i ten typ śpiewania. Jak na debiut to niedobrze. Ale jeśli o tym zapomnimy, to trzeba przyznać, że w obrębie pewnej estetyki – taka alternatywa z okolic późnego MTV, rocznik 1995 – byłoby to w satysfakcjonujące. Tym bardziej, że melodii tu nie brakuje. W tekstach miłość, zazdrość, wykorzystywanie przewagi, kompleksy, a Scorpio Rising (4’43”) jest jednym z tych najlepszych momentów, tuż przed chwalonym Windflowers. I proponowałbym tego akurat nie słuchać na Spotify – nie wiem, jaka wersja poszła do innych serwisów streamingowych, ale od tej krew płynie z uszu.
NAP EYES I’m Bad Now, Paradise of Bachelors 2018, 6-7/10 W nawiązaniach, o których teraz napiszę, jest to niewątpliwie najlepsza płyta, jaką można sobie wyobrazić: wokalnie Lou Reed, gitarowo trochę bardziej Neil Young wymieszany z The Modern Lovers, w stosunku do świata trochę Billa Calahana, w tekstach nawiązania do Olafa Stapledona, Jorge Luisa Borgesa i Sokratesa. Kanadyjski zespół Nap Eyes nieźle stylizuje swoje nagrania (czego dowodem załączone Judgement – 4’15” – bardzo przypominające utwory The Velvet Underground), a ich lider Nigel Chapman to niewątpliwy intelektualista dzisiejszego rocka. Tyle że jakoś nie podzielam zachwytów prasy muzycznej nad jego stylem wokalnym.
NAT BIRCHALL Cosmic Language, Jazzman 2018, 7-8/10 Nie ma ta płyta wiele wspólnego z Nowym początkiem albo Bliskimi spotkaniami trzeciego stopnia, gdzie dochodzi do prób odtworzenia kosmicznego języka. Kto zna Brytyjczyka Nata Birchalla, ten wie, że to niegdysiejszy saksofonista reggae nawrócony na uniwersalną religię spiritual jazzu, tutaj – po wielu albumach krążących gdzieś w okolicach późnego Coltrane’a, zupełnie otwarcie nawiązuje do muzyki Alice Coltrane. Brakuje właściwie tylko tej ostatniej, jako pianistki. Jest bogaty, rozedrgany podkład perkusyjny, są uduchowione drony harmonium, kontrabas, no i partie 60-letniego lidera, który klasę jako instrumentalista osiągnął w wieku, jakiego Coltrane nie dożył. W muzyce (wybrałem Humility – 8’50”) jest spokój, pewność, otwartość, medytacja, pogodzenie się ze światem.
TY A Work of Heart, Jazz re:freshed 2018, 7/10 Pod serduszkową, walentynkową okładką trochę już zapomnianego brytyjskiego rapera ukrywa się bardzo udana płyta. Może jestem skażony sentymentem, bo Ty symbolizował dla mnie wiele lat temu progresywne myślenie o rapie na Wyspach, a dziś sporo się w produkcji zmieniło, ale nie da mu się odmówić otwartości, choćby na karaibskie wpływy, jego rytmice – bujania, a melodiom syntezatorowym i partiom basu, które od dawna są wizytówką – tłustego brzmienia. A Work of Heart to dopracowana płyta, która nie kończy się po trzech singlach, ale Somehow Somewhere Someway (4’37”) nagrany z udziałem Umara Bin Hassana (z The Last Poets) powinien skutecznie zachęcić do jej przesłuchania.
ODPOCZNO Odpoczno, Audio Cave 2018, 7-8/10 Z debiutanckiej płyty Odpoczna wziąłem, co było. Stąd akurat Kowboj w kalinie (3’19”) – króciutki utwór otwierający całą płytę. Ma w sobie tę samą żywiołowość, jaką skrzy się cały ten album zawierający oberki z Opoczna (stąd nazwa) opakowane w jazzowe i rockowe – z dominacją nerwowego math rocka. Na gitarze Marek Kądziela mający tu taki swój moment Rogińskiego – przy wszystkich proporcjach, bo zostaje przy własnym stylu, wykonując po prostu widowiskowy gest w stronę muzyki ludowej. Grający na skrzypcach Marcin Lorenc i śpiewająca oraz grająca na basach Joanna Gancarczyk są tu frakcją nieco bliższą tradycji, a perkusista Piotr Gwadera pozwala sobie na bardzo szerokie obieganie tejże tradycji w swoich mocnych, rockowych partiach. Dołącza do nich w utworze Rapowy na syntezatorze Paweł Cieślak, który wyprodukował tę niecodzienną płytę, dobrze balansującą stare z nowym. Ten moment pokazuje, że można jeszcze dalej i jeszcze więcej – ciągle bez naśladowania trików biłgorajskiego Piejo kury, piejo Grzegorza z Ciechowa (chociaż małe mrugnięcie okiem w jednym z tytułów jest).
SUBMOTION ORCHESTRA Kites, SMO 2018, 6/10 Mistrzowie wszystkiego miękkiego, łączący smooth jazz ze smooth elektroniką, z zaskakująco gwarantowanym skutkiem, bo to mało wstydliwa muzyka do odpoczywania. Słodko momentami, szczególnie w partiach wokalnych, ale ta płyta to lekcja budowania eleganckich aranżacji w czasach komputerów. W szczególności wybrany tu utwór Bridge (4’05”) – tu słuchacze odpoczną od Odpoczno.