Ta gigantyczna strefa graniczna
Nic tak dobrze nie opisuje logicznego galimatiasu wokół dzisiejszej muzyki jak pojawiające się ostatnio określenie balansuje na krawędzi popu i alternatywy. Albo, nieco poprawniej, na granicy. Opisuje to, jak bardzo wstydzimy się otwartej popowości, a zarazem na tyle boimy hasła „alternatywa”, by je co rusz łagodzić i oswajać. Ale też opisuje realne warunki. Rozbierzmy je na czynniki pierwsze. Po pierwsze, to w ogóle nie jest krawędź! To pole, na którym scena alternatywna zlewa się i swobodnie miesza z mainstreamem, wyglądałaby na wykresie raczej jak jakiś płaskowyż. I gigantyczna strefa graniczna. A skoro tak, nietrudno na tym utrzymać balans. Można pewnie z powodzeniem rozstawić słupki i rozegrać mecz w piłkę nożną między drużynami bardziej alternatywnych i bardziej popowych. Może nawet urządzić rozgrywki ligowe, bo – to po drugie – zjawisko jest stare jak przenikanie prądów ze strony muzycznej sceny niezależnej do popu, czyli (biorę pod uwagę mocny zastrzyk energii, jaki muzyce pop dała niezależna scena nowofalowa) ma przynajmniej trzydzieści kilka lat. Dziś wykonawcy, którzy skutecznie balansują na tym potężnym boisku i mieszczą się „na granicy” z całą swoją wieloletnią twórczością.
SON LUX Brighter Wounds, City Slang 2018, 6/10
Pierwsza z tych dwóch płyt to piosenka artystyczna w pejzażach głównie elektronicznych, choć nie tylko. Przy czym rzecz bywa w punkt, ale zdarza się, że ten artyzm jest tu doprowadzany do pretensji i przesady. Najlepszym testem naszej wytrzymałości jest przesłuchanie All Directions. Hymn, który rozwija się z niebywałą energią, choć brakuje powietrza i dynamiki, jak to przy dzisiejszych produkcjach. Drugi element, z którym trzeba się oswoić, to sposób śpiewania wokalisty i lidera Son Lux, Ryana Lotta. Fani Antony’ego powinni się nim zainteresować z miejsca. Słuchacze Sufjana Stevensa – docenić operowanie wieloma brzmieniami, ale ja jako najmocniejszy fragment tej średniej klasy płyty zaproponowałbym bez wahania Labor – kameralną i bardziej powściągliwą balladę z kapitalnymi smyczkami i drugim wokoderowym głosem, który towarzyszy głównemu niczym gitara u George’a Bensona. Klasa. I niezła demonstracja tego, jak zabiegi mainstreamu sprzed lat trzydziestu paru wiążą się z trendami muzyki klubowej i R&B czy nawet hip hopu ostatnich lat. W tym wypadku akurat droga po kolejnych niezależnych wydawcach – Anticon, Asthmatic Kitty, City Slang – najlepiej definiuje brzmienie zespołu.
JOAN AS POLICE WOMAN Damned Devotion, PIAS 2018, 7-8/10
Dla Joan As Police Woman ten album oznacza powrót do zasadniczego nurtu działalności po duetowej płycie z Benjaminem Lazarem Davisem. Powrót pewnie już niezbyt szeroko wyczekiwany – Joan Wasser to już nie jest młoda gwiazda z pokoleniową bazą fanowską – ale potwierdzający, że dawna narzeczona Jeffa Buckleya i stała współpracowniczka Rufusa Wainwrighta jest wciąż niedoceniana zarówno jako autorka piosenek (na każdej płycie z dużą regularnością umieszcza po kilka interesujących piosenek), ale też jako wokalistka. Damned Devotion jest nieco mniej „czarna”, Wasser częściej oddala się tu od soulu, w kierunku rozbudowanych form takich jak The Silence, ale wklejony wyżej singlowy Tell Me przynosi charakterystyczny dla niej lekko śpiewany soulowo-popowy refren z równie lekko funkującą bazą rytmiczną.
Wasser od lat zatrudnia znakomitych muzyków, ale o klasie jej muzyki decyduje to, że potrafiłaby swoje utwory zagrać w pojedynkę (doskonale radzi sobie z gitarą i fortepianem, z wykształcenia jest skrzypaczką), świetnie wypada na żywo. O klasie jej dorobku świadczy natomiast to, że od czasu debiutanckiego Real Life w 2006 roku nie wydała słabej płyty – choć nie ma też na koncie jednej wybitnej, po której zaczęto by jej nazwisko wymawiać z ekscytacją po stronie alternatywnej, albo z umizgiwaniem się słuchaczom w komercyjnym radiu. Można więc powiedzieć, że jeśli ktoś na tej rozległej przestrzeni między sławą mainstreamu a cieniem niezalu naprawdę balansuje, to właśnie takie postacie.
Komentarze
To, z czym się kojarzy pop, to chyba każdy wie, nawet intuicyjnie. Ale czym jest alternatywa? Ciekawią mnie Bartku twoje motywacje w określaniu czegoś „alternatywą”. W tym krótkim wpisie to nie wybrzmiało, a jest moim zdaniem kluczowe, by w pełni zrozumieć, czego ma dotyczyć ten problem. Czy dla ciebie takim wyznacznikiem alternatywy jest wytwórnia płytowa? A może brak obecności w mainstreamowych stacjach radiowych czy telewizyjnych?
@Rafał KOCHAN –> Oczywiście w pierwszej kolejności wytwórnia płytowa i scena, z której się rekrutuje dany wykonawca, sposób traktowania mediów – nie ma muzyki niezależnej jako takiej, jest „scena niezależna”, podobnie z przymiotnikiem „alternatywny”. Oczywiście są zjawiska historyczne np. alternatywnego rocka amerykańskiego lat 80., który z czasem przeszedł do mainstreamu. Więc rozróżnienie jest tyleż mylące, co subtelne. Dlatego podchodzę doń z dystansem. Realna awangardowość, nowatorstwo czy nieszablonowość jest zasadniczo gdzieś poza tym podziałem 🙂
Rozumiem. Mimo to mam tu jednak pewne wątpliwości, co do wyboru tego kryterium. Czynnik związany z tym, ze dany wykonawca nie jest związany z mainstreamem, tzn. z jakąś mainstreamową wytwórnią płytową czy konkretnymi mediami, potrafi być tu zwodniczy i nieco zakłamuje sens „alternatywy”, przynajmniej tak mi się wydaje, szczególnie w obecnych czasach, gdy scena wydawnicza i medialna w dobie internetu zatarła pojęcie mainstreamu i rynku niezależnego.
Oczywiście zdaje sobie sprawę z tego, że to, o czym napisałeś bazuje na jakiejś intuicyjnej umowności. Tylko czy ta umowność oddaje realny problem? Moim zdaniem, bardzo średnio.