Playlista, która wraca do… (nr 18)

Jest kłopot z latami 90., bo wprawdzie dużo wskazuje na to, że jakieś kilkanaście lat temu z nich wyszliśmy, to one nie wyszły z nas. W polityce i publicystyce społecznej na przykład nigdy się z nich nie ruszyliśmy. W kulturze też ciągle ich sporo – szczególnie po jej rynkowej stronie. A najtrudniej zdefiniować coś, co ciągle w nas żyje, więc z nostalgicznymi powrotami do lat 90. niełatwo. Próbowaliśmy czegoś takiego z pomocą zespołu Radka Łukasiewicza i zaproszonych przez niego wykonawców na ostatnich Paszportach Polityki (czego dowody m.in. tutaj i tutaj) – sami oceńcie efekt. Nietrudno też tym kluczem słuchać nowych płyt, choć oczywiście nie wszystkie dziś opisywane nowości będą się do tamtych czasów odnosiły wprost. Dziś 7 nowych albumów.

HOOKWORMS Static Resistance 3’49” z albumu:
HOOKWORMS Microshift, Domino 2018, 7/10 Jedna z milszych niespodzianek koncertów na Offie, kwintet z angielskiego Leeds, na trzecim albumie dość mocno zmienia twarz, wygładza zmarszczki hałaśliwej psychodelii, ociepla to, co było chłodne i inspiruje się bardziej takimi formacjami jak LCD Soundsystem czy Stereolab (to z lat 90.), a momentami nawet zapędza się w rejony punkowego disco grupy Blondie czy nowofalowego Devo. Oczywiście gdzieś w tle pozostają sympatie do krautrocka (Neu!), ale Hookworms w nowej, zliftingowanej wersji wydają się w każdym utworze gładsi (momentami nawet za bardzo – jak w Each Time We Pass), trochę bardziej atrakcyjni i bardziej przystępni. Poza powyższym utworem i otwierającym płytę utworem Negative Space polecam na początek utwór o swojskim tytule Opener, który dla zmyłki znalazł się pod numerem 5. Biorąc pod uwagę, że to już trochę bliżej Open’era niż Off Festivalu – zobaczymy, czy okaże się proroczy dla polskiej publiczności.

THE JAMES HUNTER SIX I Got Eyes 2’17” z albumu:
THE JAMES HUNTER SIX Whatever It Takes, Daptone 2018, 7-8/10 Angielski wokalista i autor piosenek James Hunter, jeden z młodszych (choć ma 55 lat) reprezentantów szkoły niebieskookiego soulu, nie był dotąd w centrum zainteresowania Polifonii, choć od lat tworzy niezły repertuar retro. No właśnie – pod własnym nazwiskiem od lat 90., co jest pewnym łącznikiem z głównym tematem dzisiejszego zestawienia. Stylistycznie jego nowa, niezwykle przyjemna płyta Whatever It Takes – wydana w wersji mono! – sięga oczywiście dużo głębiej w przeszłość. I nie wolno przechodzić nad nią do porządku dziennego – nie tylko dlatego, że Hunter jest klasowym wokalistą i bardzo dobrym gitarzystą (co potwierdza w Blisters), ale także dlatego, że jego sekstet stworzył jedną z lepszych stylizacji na stare R&B – porównywalną z tą na albumach Amy Winehouse czy Sharon Jones. Jest w tym wszystkim jeszcze smutniejsze, ale też nostalgiczne drugie dno – otóż po śmierci Jones i Charlesa Bradleya specjalizująca się w takim repertuarze wytwórnia Daptone nie ma już dużej gamy solistów. Zostaje nam Hunter. Dlatego refren I got eyes for nobody but you da się bez trudu odnieść także do niego.

ANNA BURCH Asking 4 a Friend 3’53 z albumu:
ANNA BURCH Quit the Curse, Polyvinyl 2018, 6/10 Wokalistka niby dość przeciętna, ale z ładną barwą, autorka może i drugorzędna, gitarzysta daleka od wybitności, ale jednak coś w niej jest. Poza tym konwencja pomiędzy folkiem (Laura Veirs, The Weather Station) a melodyjną niezależną sceną gitarową (Courtney Barnett) wciąż ma w sobie niemało uroku. A piosenki pochodzącej z Detroit Anny Burch dodatkowo jeszcze niemało bezpretensjonalności, melodyjnego czaru rodem właśnie z lat 90. No i jeszcze inspirujący klip. Zamiast najpopularniejszego Tea-Soaked Letter proponuję moim zdaniem bardziej magnetyzujący i ciekawiej zagrany Asking 4 a Friend. Warto śledzić dalej tę karierę, ale słuchać trzeba szybko, bo na tle innych debiutów płytowych zapewne wkrótce się zagubi.

STARCRAWLER Chicken Woman 3’58” (na płycie) z albumu:
STARCRAWLER Starcrawler, Rough Trade 2018, 6/10 Jeśli na poprzedniej płycie lata 90. mocno rezonowały, tu mamy je w wersji na całego. Z dużą domieszką glamu i The Cramps. I też widać to w obrazku. Formacja Starcrawler (też debiutanci, w sumie prawie dzieciaki, tym razem z Los Angeles) karierę zrobili jeszcze w zeszłym roku singlem I Love LA, sam wolę jednak zbliżający się do konwencji The White Stripes utwór Chicken Woman – z tej samej płyty, wyprodukowanej przez Ryana Adamsa. Nie mogłem znaleźć darmowego odsłuchu ze studia, więc powyżej wersja koncertowa.

NIGHTMARES ON WAX Shape the Future 6’19” z albumu
NIGHTMARES ON WAX Shape the Future, Warp 2018, 5-6/10 To już lata 90. pełną gębą, bo najlepsze czasy George’a Evelyna z jego mocno upalonym (Smoker’s Delight) downtempo przypadły właśnie na tamtą dekadę. Jak się uchował tak długo na rynku, trudno wręcz uwierzyć. Podobnie jak w to, że Shape the Future słucha się z całkiem dużym podziwem – to płyta zbudowana i brzmieniowo, i repertuarowo, wokalnie też nieźle skrojona, a elementy soulu i jazzu nadają jej przyjemny charakter. Tylko ciśnienie wam od tego nie skoczy. To muzyka poza trendami, porządnie nagrana, choć część kompozycji sprawia wrażenie napisanych na bieżąco w studiu. Co na szczęście nie dotyczy wybranego tytułowego utworu.

PORCHES Goodbye 2’46” z albumu:
PORCHES The House, Domino 2018, 6/10 Związków tej grupy z latami 90. mogę się tylko domyślać – podejrzewam jednak jej członków o to, że urodzili się w tamtej dekadzie. To już trzeci album Porches , wydany po chwalonym Pool sprzed dwóch lat. Grają w stylu dość amorficznym, a to nawiązującym do new romantic (Now the Water), a to próbującym kreślić melodiami śpiewanym drżącym (lub przepuszczonym przez Auto-tune) głosem lidera Aarona Maine’a jakieś nowe pogranicze folku i elektronicznego popu (Country). Podoba mi się bardzo minimalizm (wklejone powyżej Goodbye – chwilami można się zastanawiać, co właściwie robi w tym zespole pięć osób). A frustruje mnie to, jak niedbale Amerykanie rzucają te swoje pomysły. I jak urywają ciekawie rozwijające się piosenki. Pewnie kwestia wiekowa: związana z niedojrzałością i niepewnością, albo pokoleniowością, za którą ja nie nadążam.

BARDO POND And I Will 16’56” z albumu:
BARDO POND Volume 8, Fire 2018, 6-7/10 Tam, gdzie inni zrywają coś, na co mieli pomysł, filadelfijczycy z Bardo Pond – grupy działającej od lat 90., żeby nie było – mozolnie wydłubują coś godnego podziwu w sytuacji braku pomysłu. Swobodna, senna, ale też brudna, pełna sprzężeń wersja rocka psychodelicznego o garażowym brzmieniu, z dalekimi od ideału wokalami Isobel Sollenberger (zarazem flecistki) ma swoich zagorzałych fanów i działa mimo upływu lat – szczególnie gdy ktoś ma trochę czasu, żeby –
jak w finałowym And I Will – dojechać do końca. Mnie kojarzy się ze starym rozklekotanym dieslem – trochę hałaśliwym i dymiącym, ale też na swój sposób romantycznym, a przede wszystkim długowiecznym. Więc skoro dotychczasowe piosenki na dzisiejszej liście były tak krótkie, to trzeba zamknąć zestaw czymś dłuższym. Na początek była uporządkowana wersja krautrocka, Bardo Pond są jej odbiciem tak nieuporządkowanym, jak tylko można.