Siedem nagrań i jedno chrząknięcie (playlista 12)

W takich chwilach bloger muzyczny ma lepiej niż duża stacja telewizyjna. Bo ja ciszy nie nadaję, a nie wiem, czy słyszeliście, że za nadawanie ciszy można dostać 1,5 mln kary (z uzasadnienia ekspertki KRRiT, jeśli ktoś jeszcze nie widział: Stacja emitowała – w kluczowych sytuacjach zagrożenia – bulwersujące przemocowe obrazy, w ciszy, bez słowa komentarza). Proponuję więc dla bezpieczeństwa głośno ilustrować każdy materiał. W ogóle czasem coś trzeba zagłuszyć, choćby i przemoc, głupie komentarze albo wyrzuty sumienia, zapraszam więc tym samym do słuchania także dziennikarzy opcji prorządowej. A ten zestaw – tym razem tylko 7 nagrań, za to jakich! – pozwoli i trochę pozagłuszać, i jeszcze zregenerować słuch, odpocząć na koniec.

HAMAD KALKABA Astadjam Dada Saré [z albumu Hamad Kalkaba and The Golden Sounds 1974​-​1975, Analog Africa 2017, 7/10] Muzyka z singli Hamada Kalkaby odnalezionych przez szefa Analog Africa, Samy Bena Redjeba. Bohater był kompletnie zapomnianym muzykiem tworzącym w latach 70. w stylu Gandjal – z funkującą rytmiką i lekko przesterowanym brzmieniem gitary, organów i saksofonu, a wytwórnia na tej krótkiej płycie zebrała całą jego dyskografię. Jest czego słuchać, choć cena wydaje się – jak na to, ile muzyki dostajemy – dość wyśrubowana. Na szczęście jakość materiału się broni. Nie warto przechodzić koło tego obojętnie – szczególnie jeśli ktoś się interesuje muzyką afrykańską. 3’39”

RYUSHI Harmony [z kasety Soul, Seagrave 2017, 8/10] Bliżej mi nieznane trio z Osaki łączy hip-hop z brzmieniami elektronicznymi trochę w stylu lo-fi, a trochę retro. Bardzo to bezpretensjonalne i atrakcyjne, pełne nieskrępowanej konwencjami wyobraźni i wyczucia formy (całość nie jest za długa, pozostawia niedosyt), ze specyficznym, nieco wycofanym i niespiesznym stylem rapera brzmi świetnie, zaskakując przy tym w każdym z sześciu utworów (pozostałe dwa to remiksy, koniecznie posłuchajcie Blue!). Mam przeświadczenie graniczące z pewnością, że gdyby odpowiedzialni za płytę pochodzili z Ameryki, właśnie rozmawialibyśmy o nowym objawieniu. Może nawet o nowym stylu. A tak – można sobie posłuchać, ściągnąć, albo kupić na kasecie. I mieć z tego sporo przyjemności. Nie ma sensu czekać, aż zauważy rzecz jakiś modny amerykański serwis. A na produkcje brytyjskiego Seagrave’a w ogóle radziłbym zwracać uwagę. 4’07”

KUCHARCZYK & URAN URAN O przerwie na reklamę proszku [z albumu True & Simple Stories, Mik.Musik 2017, 7/10] Nadrabiam potężne i niewybaczalne zaległości z relacjonowania wydawnictw Mik.Musik za pomocą jednego z lepszych zestawów, jaki ta wytwórnia ostatnio opublikowała. Hammondowo-prince’owski groove O przerwie… z bigbeatową (chodzi o nurt z lat 90.) linią perkusji to obok Prawda kole, szyszka wisi jeden z najlepszych momentów płyty (która jest wersją cyfrową na BC, a płytą bywa – na zamówienie), w jak zwykle dość niespokojnej stylistyce Wojtka Kucharczyka. Tutaj w nastroju euforyczno-depresyjnym, z mocnymi reakcjami na rzeczywistość bez pomocy tekstów, w brzmieniu retro (mnóstwo nawiązań, jak zwykle – Uran Uran to od Duran Duran?), ale zarazem dość progresywnym. A chrząknięcie, które usłyszycie za swoimi plecami na początku trzeciej minuty to fragment, do którego pewnie parokrotnie będziecie wracać z niedowierzaniem. 4’01”

MIKOŁAJ TRZASKA & VASCO TRILLA Pols per el Dolor del Planeta [z albumu Catapulta De Pols D’estrelles, Fundacja Słuchaj 2017, 7-8/10] Kolejny znakomity improwizowany duet Trzaski po m.in. nagraniach i koncertach z Timem Daisym. Kataloński perkusista Vasco Trilla to zupełnie inny temperament, rozpiętość dynamiczna tego materiału jest więc – także dzięki niemu – ogromna. Jest trochę ładnej pobrzękującej perkusyjnymi barwami liryki, całość rozkręca się powoli, a najlepsze wrażenie robią na mnie momenty grania bliskiego duchem Albertowi Aylerowi – jak choćby Passeja per l’Ala. Na zachętę wybrałem mocny finał tego materiału, zarejestrowanego na koncercie w Barcelonie w kwietniu 2016. Warto, nawet jeśli ktoś ma już ponad kilogram płyt Mikołaja Trzaski na półce. Przy okazji – jest też duet Trilli z Yedo Gibsonem z Brazylii, również wydany u nas, pod szyldem Spontaneous Music Tribune Series w Multikulti. 4’58”

THURSTON MOORE / ADAM GOŁĘBIEWSKI Disarm [z albumu Disarm, Endless Happiness 2017, 7-8/10] Mocny i ciężki materiał ze wspólnej minitrasy lidera Sonic Youth i polskiego perkusisty-improwizatora nagrany jeszcze w 2014 roku (Poznań, Warszawa, ale warto było czekać na tak porządną edytorsko całość: miks+master Lasse Marhaug, LP wycięty przez Rashada Beckera) wykracza poza dokumentację wydarzenia. To całkiem atrakcyjny przykład współpracy na polu muzyki o zdecydowanie rockowym charakterze brzmieniowym, choć momentami niemającej z rockiem już nic wspólnego. To taki paradoks, który należałoby nazwać post-rockiem, gdyby nie to, że ta etykietka istnieje od dawna i opisuje zupełnie inną muzykę. Ta ma duży potencjał i spory destrukcyjny charakter, a przede wszystkim jest kapitalną próbką umiejętności jednego i drugiego z panów. W przypadku pierwszego wolę ją niż ostatni album Rock n Roll Consciousness, w wypadku Polaka, który nadąża za starszym kolegą właściwie w każdym momencie – uważam za bardziej atrakcyjny album niż płyty solowe. 11’00”

ANGEL DUST I [z kasety Soft Shots, Czaszka 2017, 7/10] Rockową energię poprzedniej płyty dobrze zgasić wyładowaniami nowego wydawnictwa Czaszka Records, polskiego labelu z Edynburga. Ten Angel Dust nie ma nic wspólnego z niemieckim zespołem metalowym o tej samej nazwie. Autorem materiału jest Kenny Rakentine, tworzący tu muzykę przepalonych obwodów elektrycznych i zniekształconych nagrań terenowych – z odtwarzanymi od tyłu tekstami, co się dziś pewnie kojarzy z Twin Peaks. Dużo jest w tym narracyjnego napięcia, niepokoju, ale niemało też na różne sposoby rysowanych przestrzeni dźwiękowych. 9’56”

VISIBLE CLOAKS Keys [z minialbumu Lex, RVNG Intl 2017, 7-8/10] Geniusze inteligentnego muzaka z Portland po albumie Reassemblage (z którego materiał grali na Unsoundzie) proponują tym razem mniejszą formę – zestaw również dopieszczony brzmieniowo do nieprzytomności, wykorzystujący software’owe syntezatory i nawiązujący do klasyków muzyki ambient. Choć w sposób nie do końca oczywisty – raczej przez rodzaj ciągu skojarzeń: Brian Eno, Bernard Parmegiani (dżingle i zapowiedzi lotniskowe), Laurie Anderson, Japonia, samotność w tłumie, retrofuturyzm, odpoczynek, cyfrowe pogłosy, przestrzeń. Wspaniale odprężająca, funkcjonalna muzyka przyszłości. 2’23”