70 minut nowej muzyki (playlista 5)
Cowtorkowa playlista na Polifonii, którą oddaję do użytku, tym razem obejmuje osiem utworów z ośmiu płyt, co nietypowo daje prawie 70 minut muzyki i pozwala nadrobić sporo zaległości. Od delikatnych piosenek z akompaniamentem syntezatora, przez mocny radiowy pop, aż po hiphopowe kolaże, współczesny jazz i ambient z brzegów Bałtyku. Tydzień był pracowity, ale ciekawy.
COLLEEN Separating [z albumu A flame my love, a frequency, Thrill Jockey 2017, 6/10] Nowa płyta Cécile Schott wydaje mi się nieco lepsza od poprzedniej, ale ta ulotność muzyki Francuzki ciągle zamienia się momentami w nijakość, więc do A flame of love… wypełnionego instrumentalami i piosenkami – każdorazowo z możliwym do zagrania na żywo (mam wrażenie, że taka była idea) akompaniamentem syntezatora – podchodzę wybiórczo. Choć znów jest ogólna koncepcja, a ten zastosowany tu syntezator, a właściwie dwa pudełka firmy Critter & Guitari są całkiem interesującymi konstrukcjami. Separating wydaje mi się najatrakcyjniejsze z całej paczki. 7’30”
JESSIE WARE Sam [z albumu Glasshouse, Island 2017, 6/10] Recenzowanie albumów Jessie Ware zostawiłem innym jakieś pięć lat temu, nie spodziewając się w sumie, że tak szybko z sezonowej nadziei stanie się supergwiazdą i zamieni nowoczesne R&B czy elektroniczny pop na mainstreamowe granie. W tej chwili tego, co robi, nie śledzę już z taką ciekawością, ale ballady takie Sam świadczą o tym, że trochę sztuki (trębacz Nico Segal tu zdecydowanie pomaga) zostało tu gdzieś na zapleczu rzemiosła. 5’11”
GRANDBROTHERS White Nights [z albumu Open, City Slang 2017, 5-6/10] Duet z Düsseldorfu, który znakomicie wpisuje się w tamtejszą koniunkturę na tzw. mordern classical, czyli styl wykorzystujący elementy muzyki poważnej, zwykle minimalizmu, i uzupełniający je obficie o naleciałości elektroniczne. Albo idący w stronę tych ostatnich (Nils Frahm). Erol Sarp i Lukas Vogel proponują połączenie know how koncertowego pianisty i konstruktora syntezatorów. Są tu trudne do zaakceptowania łatwizny (Sonic Riots), banalne zapętlenia melodii na poziomie Reicha dla ubogich, dużo tu robi autopilot w postaci delayów i pogłosów. Ale gdy wpadają w trans (Bloodflow) lub na chwilę wychodzą z tej leniwej strefy (właśnie proponowane White Nights), płynąc za lekkością i naturalnością fortepianowej frazy, robi się naprawdę ciekawie. 5’22”
ALGORHYTHM Friendship [z albumu Mandala, Alpaka 2017, 7/10] Zgubiłem, to nadrabiam. Bardzo przyjemna i świetnie nagrana (Nowy Jork), otwarta płyta jazzowa, na której miłośnicy klasyki znajdą ładne tematy grane przez współpracujących ze Sławkiem Jaskułke trębacza Emila Miszka i saksofonistę Piotra Chęckiego – najlepszy z nich (autorstwa Miszka) wybrałem do prezentacji – ale która jest ewidentnie napędzana grą sekcji, przede wszystkim znakomitego Sławka Koryzny, perkusisty o bardzo wszechstronnych umiejętnościach i sporym temperamencie. Obaj z Emilem Miszkiem popisują się w Alpaca Dream, od którego można zacząć. A skoro już wymieniam, to nie podać nazwisk Krzysztofa Słomkowskiego (kontrabas) i Szymona Burnosa (fortepian i kompozycje, między innymi ta wymieniona wyżej) byłoby głupotą, bo niezależnie od tego, że mogą się kojarzyć z kwintetu Tomasza Chyły, to pewnie jeszcze je usłyszycie. 6’08”
STANDING ON THE CORNER Side A [z albumu Red Burns, mixtape dostępny na Bandcampie 2017, 8/10] Nietypowa pozycja na playliście, po pierwsze ze względu na długość, po drugie – z uwagi na to, że ten rapowo-jazzowy kolaż młodego zespołu z Brooklynu, niezwykły fragment poświęconej Nowemu Jorkowi płyty, ma lekkość bezpretensjonalnej improwizacji. Płynnie przemieszczającej się między bandem jazzowym (skojarzenia z amerykańską awangardą lat 60., ale też z onirycznym jazz-rockiem Soft Machine), różnymi stylami rapu a soulem, funkiem i brzmieniami afro-karaibskimi. A do tego fascynujące szumy, zlepy i ciągi. Pokawałkowane jak sama rzeczywistość. 32’17”
IBEYI Deathless feat. Kamasi Washington [z albumu Ash, XL Recordings 2017, 5-6/10] Głupie jest słuchanie płyty Ash dla Kamasiego Washingtona, ale po wysłuchaniu w całości nie widzę dużo więcej powodów. Jeszcze głupsze jest to, że to jedno z najsłabszych (spośród tych, które znam) nagrań, w jakich Kamasi wziął udział. Produkcja Richarda Russella nie wnosi tu wiele nowego, a siostry bliźniaczki Lisa Kainde i Naomi Diaz poza przyciągnięciem ważnych sidemanów (poza Kamasim choćby Meshell Ndegeocello i Gonzales) nie osiągnęły tutaj nic lepszego niż na debiucie. Trochę więcej Auto-Tune’a, trochę mniej pomysłów, średniak – do zagrania z cierpkim komentarzem. 3’11”
COLUMBUS DUO HMB [z albumu À temps, Deadsailor Muzic 2017, 6-7/10] Tu z kolei mamy niemało hałasu – ale generowanego elektronicznie, bo tym razem gitary nie będzie. Do tego garażowo brzmiąca perkusja w prymitywnych do szpiku kości (MGD) partiach, sample, jakieś urywki dialogów po francusku, a skojarzenia z tym językiem na polskiej scenie niezależnej ułatwiają identyfikację autorów jako Columbus Duo. Momentami robi się tu aż za gęsto i depresyjnie (KLN to dla mnie najsłabszy moment płyty), ale kompozycje są dość krótkie, niedługa też cała płyta, a przede wszystkim rzecz jest zrealizowana z wyczuciem czasu, gdy chodzi o formę pojedynczych utworów (HMB). Miksował Marcin Dymiter, co w sposób naturalny prowadzi nas w stronę ostatniego wydawnictwa. 3’38”
EMITER Sinus Balticus [z albumu Sinus Balticus, Fundacja Kaisera Soze 2017, 7/10] Mewy, trzeszczący ambient i przestrzeń. To dla mnie płyta latarni morskich wysyłających sygnały dźwiękowe we mgle, co zgodne chyba z – nietrudnymi do odgadnięcia – inspiracjami Marcina Dymitera (To płyta odnosząca się do geograficznej i metaforycznej „przestrzeni” północy i Morza Bałtyckiego. Inspirowana krajobrazem i pejzażem dźwiękowym, miejscem na styku lądu i morza – pisze o niej sam). Minimalistyczna, powolna, oparta w dużej mierze na niepokojących, nieubłaganych jak naturalne fazy natury, powtarzalnych motywach dźwiękowych – choć poza tym znakomitym utworem na otwarcie zawierająca kontrastujące z nim świetliste, zdecydowanie ambientowe Saltiae, już tylko z niewielką nutką niepokoju. 6’15”
Komentarze
warto posluchac:
____________________
THE BARR BROTHERS, „Queens of the Breakers” (Secret City/Border)
Powstaja niekiedy kompozycje, ktorych rytmy i harmonie tworza przynosza melodie i tekst ale dosc rzadko stwarzaja muzyka. Kandyjskie trio The Barr Brothers na nowym
albumie, juz trzecim, to olbrzymie bogactwo muzyki, ktora jest zaproszeniem do podrozy w obszary tradycyjnej muzyki Ameryki, ktora jest przefiltrowana wspolczesnym eklektcznym temperamentem (americanarock).
Muzyka jakze rozna ale i konsekwentna, w ktorej nie ma nudy moze nies. Brad Barr, wokalista i gitarzysta i jego brat Andrew na instrumentach perkusyjnych uzupuleniaja sie doskonale. Trzecia jest Sara Pagé na….harfie, ktory to instrument nie jest do konca wykorzystany ale i tak swoja egzotyka dodaje blasku.To wlasnie Sara byla przyczyna powstania tej montrealskiej grupy.
Muzyka, ktora pasuje na jesien i ktora ogrzewa w sposob cudowny.
https://www.youtube.com/watch?v=-pceEBu_ooI „Queens of the Breakers”